Katarzyna Wróbel - Dwa boiska

Czwartkowy trening. Pogoda barowa. Każdy "normalny" człowiek siedzi wtedy w domu przed telewizorem z kubkiem gorącej herbaty w ręku. Nie on...

Jest około szesnastej, na płytę stadionu wjeżdża Maciek. Stadionu... W zasadzie jest to porośnięte trawą pole, otoczone żwirową obręczą symulującą bieżnie. Ale nikt na to nie narzeka. Nieliczni mieszkańcy wiedzą o istnieniu tego miejsca.

Oparł rower o starą ławkę. Czas wziąć się do pracy. Wróć.... Kontynuować pracę, tylko na skrajnie innym polu. Pośrodku, tuż obok sportowej piaskownicy czeka trener. Nauczyciel wf-u chłopaka. Dlaczego nie odpoczywają w domu? Przecież są zmęczeni dniem w szkole. Robi się pochmurno, zaraz zacznie padać! To nie stanowi dla nikogo problemu. A raczej, nie stanowi problemu dla nich. Wokoło nie ma żywej duszy... Maciek zaczyna rozgrzewkę. Wydawałoby się, że otarcie czoła ręcznikiem oznacza koniec, lecz to dopiero początek morderczego treningu. Skoczek w dal, bo tak można, a nawet trzeba go nazywać, udaje się na skocznie. Odmierza rozbieg. Dokładnie 127 stóp. Od trzech lat, cztery razy w tygodniu przygotowuje swój start. Oddaje pierwszy, trzeci, siódmy, dziesiąty skok. Trener nie ma dla niego litości. Lecz on wcale o nią nie prosi. Zresztą... w sporcie nie ma miejsca na sentymenty. Chwila odpoczynku na złapanie oddechu i powtórka z "rozrywki". "Dychnij sobie, zrobimy trochę technicznych i starczy na dzisiaj"- padło z ust trenera. Zegar pokazuje 18:30. Jeszcze tylko 10 minut truchtu, dla rozluźnienia zmęczonych mięśni. Koniec treningu.

Na pożegnanie rozmawiają o zbliżającym się starcie na Mistrzostwach Polski. Spekulują. Żartują. W końcu podają sobie ręce. Maciek wsiada na rower i wraca do domu.

Mieszka 5 kilometrów stąd, w niedużej wiosce. Wchodzi do domu. Nieotynkowanej piętrówki. Mama podgrzewa obiad. Gdzieś, w drugim pokoju odrabia lekcje młodszy brat. Powrót nie zwiastuje odpoczynku. Trzeba porąbać drzewo

i naprawić cieknący kran. Obiecał mamie. Jutro próbna matura z polskiego.

            Już dwudziesta, właśnie staruje czołówka "M jak miłość". Kogo to obchodzi...

            Wczesny ranek... Zbliża się ósma. Zakłada koszulę, zapina marynarkę i wsiada na swój rower. Pogoda nie rozpieszcza. W końcu dociera na miejsce. "Stary, wyluzuj.

W komisji siedzi Miralda. A nawet jeśli to przecież próbna..." uspokaja wszystkich Andrzej - najbliższy kumpel Maćka. Wchodzą na salę, nauczycielka rozdaje testy. Maciek wydaje się skoncentrowany. Nie jest prymusem, jednak należy do grona tych zdolnych. Koniec testu. "No to panowie, może jakieś piwko?" Dla każdego dorosłego to pytanie w ustach nastolatka brzmi co najmniej dziwnie, ale to "normalne". "Więc? Idziecie ze mną czy nie?"- pyta klasowy pseudo-superbohater. Wszyscy reflektują na tę propozycję. Wszyscy oprócz Maćka. O dziwo, nikt go nie namawia. Może ten łysy paker bąknął coś w stylu "Z nami nie wypijesz?". Dwa lata wstecz, wtedy jego abstynencja wydawała się być czymś irracjonalnie dziwnym... Ale nie teraz, nie po tym co przeszedł. Z czasem koledzy zrozumieli, przyzwyczaili się. Do wszystkiego można się przyzwyczaić. " Dobra, muszę lecieć, widzimy się jutro" powiedział Maciek. Wsiadł na rower i pojechał na stadion. Oni poszli do baru...

            Pozostał tydzień do wyczekiwanych mistrzostw. Wtedy treningi nie wyglądają zwyczajnie. Zawodnik chce dać z siebie więcej i więcej... Chce uspokoić sumienie, uwierzyć w to, że najwyższe miejsce na pudle i złota blaszka jest w jego zasięgu. Właśnie teraz nabiera pewności siebie, niezbędnej do oddania skoku. Skoku po zwycięstwo. Tylko jak uwierzyć skoro wie się, że tam czekają ludzie ze ścisłej czołówki? Harpagany. Maszyny stworzone do robienia wyników, „wyprodukowane” przez trenerów, katów. Trzeba być silnym. Bardzo silnym. On jest... znaczy chyba jest. Swoją postawą wydaje się być skromny, nieco nieśmiały, ale czy niepewny? Jest świadomy swojego talentu, doskonale pamięta wysiłek jaki wkładał w treningi i ból tuż po nich. Ale czy złote medale Mistrzostw Powiatu, Rejonu, czy Województwa są wystarczającą motywacją? Wybija 14:00. I znów... Rozbieganie, rozgrzewka. Pierwszy skok. Drugi skok. Czwarty skok. Siódmy. Siódmy... Maciek nie podnosi się z piaskownicy. Mam cichą nadzieję, że to w końcu odezwało się lenistwo. Że nie chce mu się wstać, tak po prostu... Lecz to "leniuchowanie" trwa stanowczo za długo. Maciek zaciska zęby, mocno łapie się za łydkę. Podbiega  trener... Czy to wina deski, butów, rozbiegu?

Wsiadają do auta. Jadą na pogotowie. Nikt nie jest w stanie precyzyjnie określić co się stało. Wiadomo jednak, że kontuzja wyklucza go z dalszych treningów.

Co powiedzieć? Nie wystartujesz w tym roku, ale nie przejmuj się, nie ma czym? Siedzą i milczą. Do oczu cisną się łzy, ale to takie niemęskie... Gapią się w popękane płytki poczekalni. W końcu otwierają się drzwi do gabinetu ortopedy... Iskierka nadziei. W głębi duszy liczą na mały "cudzik".

Zdecydowany, męski głos informuje: naciągnięte wiązadło achillesa...

Co to może ostatecznie oznaczać, nie bardzo wiedzą.

Przepisuje plastry, masaże, stabilizatory i różne takie.

Odpoczywać, odpoczywać, odpoczywać. Powiedz tacie, że w najbliższym czasie ma ci odpuścić koszenia trawnika. Musisz się oszczędzać - mówi nieświadomy sytuacji lekarz. Zrobiło się nieco niezręcznie.

A w niedzielę? W  następną niedzielę, to... no bo mam zawody, dosyć ważne... Będę mógł skoczyć?  Zapytał nieśmiało.

Nie mówię tak, nie mówię nie, na razie do domu i odpoczywać.  Podziękowali i wyszli.

Trener odwiózł go do domu. Jest dla niego jak ojciec.

Dasz radę stary. Dasz radę.

Jutro sobota. Na szczęście.

            Dzień jak codzień, tylko trochę trudniej podnieść się z łóżka. Boli. To nie tylko ból fizyczny... Kiedyś, ktoś mądry wymyślił APAP, ale gdzie tabletka na znieczulenie sflustrowanej psychiki? Ciężko uporać się z myślami, które plączą się po głowie. Ale nie można dać tego po sobie poznać. Po co dawać kolejny powód do smutku? Jakby było ich zbyt mało... Zszedł na dół. Spogląda na zegarek. Dla pewności patrzy jeszcze raz. Już 12:00. Jest wypoczęty, to trochę nienormalne. Bo normalnie kończyłby malowanie ścian na górze, a może nawet, "przy dobrych wiatrach" zajrzał do testów z matmy. Szybkie śniadanie. Chce zacząć zanim mama wróci z pracy. Teraz to on czuje się odpowiedzialny za nią i za brata. Od kiedy nie ma z nimi taty jest inaczej... Chociaż "inaczej" to dla Maćka norma. Ojciec odebrał sobie życie kiedy byli jeszcze mali. Nie pamiętają niczego konkretnego. Może to lepiej... Sąsiedzi mówią coś o problemach

i alkoholu.

Poddawać się, to takie normalne, takie samolubne, takie ludzkie. Są sami od ponad 10-ciu lat. Od czasu do czasu zadzwoni jakaś ciotka z Katowic, odwiedzi koleżanka mamy, zajrzy sąsiadka.

            Mija dzień za dniem, bandaż za bandażem.

            Zwykle w sobotni wieczór włącza się dobrą komedię, robi wyjątkową kolację... Jedni biorą śluby, inni wyjeżdżają na delegacje. Każdy chce możliwie najatrakcyjniej zorganizować sobie życie. Jakby na to nie patrzeć, każdy gdzieś podświadomie szuka urozmaicenia. Nikt nie chce umrzeć z myślą, że przez 72 lata był takim o... zwykłym "homo sapiensem".

Przeważnie jest to tylko niemy krzyk duszy tłumiony przez leniwe ciało. Ale zawsze to coś... Niektórzy, bardziej odważni, mniej ociężali podejmują próby. O to właśnie chodzi, żeby próbować. Podobno najlepiej zaczynać od poniedziałku.

Jutro niedziela...  Ta niedziela. W Bydgoszczy pewnie już szaleją. Kopią skocznie, koszą trawę, ustawiają bloki startowe...

            Niedługo wyjazd. Sumienie nie pozwala Maćkowi zostawić domu w nieładzie. Chodzi o typowe męskie czynności, palenie w piecu, majsterkowanie. Pracuje do ostatniej chwili.

            Stąd na stadion Zawiszy jest około 5 godzin zachowawczej jazdy. Trener podjechał punktualnie pod dom. Mają zaklepany pokój na miejscu. Kopniak w tyłek od młodego i buziak od mamy. Zwykłe gesty, a przez chwile czujesz się jak Mistrz Olimpijski.

"Tylko ostrożnie" - jak to mamy. Pewnie nie będzie spała dopóki nie zadzwonią, że są na miejscu. Odpalił auto. Pojechali.

            Podobno człowiek jest powołany do robienia rzeczy wielkich. Mówią też, że jedyną przeszkodą jaka może stanąć mu na drodze do celu jest on sam. Racja. Czasem obejrzysz film, widzisz jak kobieta postanawia odmienić swoje życie. Zaczyna chodzić do teatru, umawia się na wizytę u kosmetyczki, postanawia dbać o swoje ciało. Reżyser chcąc wprowadzić trochę dramaturgii wymyśla... Na przykład romans męża. Jednak

w ostatniej scenie i tak wygrywa kobieta. Piękna, znająca 6 języków, z lepszą pracą

i wzorowymi dziećmi. I wtedy w twojej głowie kiełkuje pomysł, tak wezmę się za siebie. Po tygodniu zapominasz jednak o filmie, a priorytet kształcenia gdzieś się ulatnia. Marzysz o zrobieniu czegoś ponadprzeciętnego. Ja też o tym marzę. Jednak kiedy musimy włożyć trochę siły w  nierealny - realny pomysł, zaczynają się schody.

A co jeśli jesteś w trakcie realizacji planu. Trenujesz, dostrzegasz progres, pojawia się życiowa szansa i nagle pyk... Co prawda nie raz widziało się filmy o sportowcach, którzy podnoszą się po poważnych urazach. Ale co jeśli nie jest się aktorem i nie zna scenariusza z happy endem?

            Budzą się w hotelowych łóżkach. Zza okna widać potężny gmach stadionu. Ciekawość obiektu i konkurentów zżera od środka. Idą zapoznać się z nowym miejscem. Tuż przed wejściem wywieszono listy startowe. Na widok swojego nazwiska pośród narodowej czołówki robi się jakoś cieplej w sercu. Wchodzą do pomieszczenia, gdzie odbywa się weryfikacja. Maciek dostaje numer startowy i identyfikator ze swoim zdjęciem. Można rzec, pełna profeska. Wchodzą na trybuny skąd doskonale widać płytę główną. Niebieska, 9-torowa bieżnia, doskonale wyrównany piasek. Na jednym fotelu siedzi chłopak w biało-czerwonej bluzie ze słuchawkami w uszach. Niby zwykłe ubranie a czujesz do niego jakiś większy respekt. Panowie ubrani w koszulki z logo mistrzostw ustawiają płotki. Oficjalne otwarcie rozpocznie się dosłownie za chwilę. Na dokładnie przystrzyżoną murawę wchodzi Prezes PZLA. Mówi coś o rywalizacji i wysokim poziomie. Jego wypowiedź wypadła jednak marnie w stosunku do tego, co wśród zgromadzonych wywołał hymn narodowy. Wszyscy wstają z miejsc, zdejmują czapki, podnoszą głowy. Magia. W takich chwilach czujesz jak rośnie ci serce. Przestali grać minutę temu, a Maciek nadal jest w tym innym, lepszym świeci. Startują pierwsze konkurencje. Skok w dal, jako wisienka na torcie zawodów odbędzie się wieczorem. Wracają do pokoju.

            Zaczyna robić się nerwowo.

Mam strój, kolce, wodę, chyba wszystko, nie?

Pokaż te buty, dobrze powkręcane? Stres udziela się nawet trenerowi. A noga jak? Rekord świata sobie daruj, ale tą siódemkę to wypadałoby skoczyć – żartuje dla rozładowania napięcia. Dobra, idziemy.

            W szatni panuje przeraźliwy spokój. Skoncentrowani zawodnicy dokonują ostatnich przygotowań. Maciek zakłada swój sportowy uniform, przykleja numer startowy. 227. Wiąże buty i wkłada kolce do plecaka. Półtorej godziny do startu. Udaje się na miejsce rozgrzewki. Rozbieganie, wymachy, skipy, rozciąganie...

Całemu procesowi towarzyszy ogromne skupienie. Walkę można przegrać na skoczni, ale nie w głowie. W sporcie trzeba mieć charakter. Wiecznie głodne ambicje.

20 minut do rozpoczęcia konkurencji. Następuje uroczysta prezentacja zawodników. Wchodzi tam, gdzie zwykły śmiertelnik nie ma wstępu.  Publiczność bije brawo.

Czy można chcieć czegoś więcej? Trzeba chcieć dużo więcej. O to właśnie chodzi...

Podchodzą do skoczni. Jedni milczą, drudzy chwalą się wynikami wyssanymi

z palca. Każdy ma swój sposób na zdekoncentrowanie rywali.

Zakładają buty, odmierzają rozbieg. Do skoczni podchodzą sędziowie.

"Próba"-- powiedział jeden z nich. Skaczą jeden po drugim... Skok Maćka minimalnie nie trafiony. Obok barierki stoi trener – „pół stopy w przód !".

Teraz już na poważnie. Zaczynają. Każdy ma do oddania trzy skoki. Albo zakwalifikuje się do finału, albo żegna się z konkursem. Na rozbiegu stoją najsławniejsze nazwiska polskiego, lekkoatletycznego świata. Muskularni, wysocy, pewni siebie mężczyźni. Unoszą ręce i motywują publiczność do dopingu.

Maciek przygląda się temu z ławki. Lecz siła woli i determinacja wspólnie mają moc przeciwstawić się losowi.

Staje na rozbiegu. Od belki dzieli go jedynie 30 metrów. Rusza. Długi wolny krok zmienia się w szybki rytmiczny sprint. Mocne wybicie z belki. Idealnie trafione. 7,32 m. Rywale jakby stracili pewność siebie. Z taką odległością ma pewne miejsce w finale. Siada na bieżni, noga daje o sobie znać. Nie może tego pokazać, w końcu to w niego wpatrują się teraz tysiące par oczu. Pretendent do złota z niesmakiem przygryza wargi. Po pierwszej kolejce Maciek zajmuje trzecią pozycję.

Pogoda niekoniecznie sprzyja skakaniu, jest pochmurno, z nieba leci lekka mżawka. Trener woła Maćka do barierki, pyta co z nogą. Oboje dochodzą do wniosku, że rozsądniej będzie odpuścić kolejne dwa skoki. Informują sędziów o swojej decyzji. Pozostali zawodnicy są nieco zdezorientowani. Co ten młody kombinuje? On może coś odwalić... Skąd on się tu w ogóle wziął....- słychać wśród skoczków.

Arbiter zaprasza kolejno do rozbiegu. Maciek uważnie przygląda się skokom.

Na olbrzymiej tablicy wyświetlają się nazwiska finalistów. Przechodzi z czwartym wynikiem. Dopiero teraz zaczyna się prawdziwa walka. Roześmiani, rozgadani wcześniej zawodnicy, milczą. Młody męski głos wzywa poszczególnych sportowców na start. Maciek skacze jako trzeci.

Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Zastanawiam się, co teraz myśli.. Rytmicznie kołysze się do przodu i do tyłu. Ni stąd ni zowąd zerwał. Biegnie szalonym tempem. Wiatr jakby zerwał się razem z nim, wskaźniki pokazują ponad 2,0 m/s. Stopa Maćka ląduje jednak tuż za linią czerwonej plasteliny. Spalony... Spalony? Jak to?

Maciek, wolniej zacznij, a potem ile fabryka dała. Wiatr na plusie - podpowiada trener. Faworyci nie zawodzą, tablica pokazuje imponujące wyniki. 7,42m. Stres bywa motywujący, czy będzie tak i tym razem?

Finaliści rozpoczynają drugą serię. W głębi duszy każdy liczy na powodzenie. Maciek jest zdekoncentrowany, wierzył, że da radę dorównać czołówce. Tymczasem zaczyna boleć noga, a liderzy powracają do swoich bezprecedensowych i grubiańskich odzywek. Na trybunach żadnej znajomej twarzy.

Właśnie w takich chwilach trzeba sięgnąć w głąb siebie. Wewnętrzna siła. Jeśli ją posiadasz, nic nie jest w stanie Cię zniszczyć. Człowiek jest jak piłeczka kauczukowa. Im mocniej pieprznie się nią o glebę, tym wyżej potrafi się wzbić. Niemożliwe wymaga troszkę więcej czasu... Może właśnie teraz jest ten moment?

Po raz trzeci Maciek staje do walki. Zaciśnij pięści i daj radę. Nigdy wcześniej nie widziałam równie wymownego spojrzenia. Rozpoczyna... Dokładnie widzę pracujące mięśnie. Jednostajnie przyspieszony rozbieg, zakończony iście sprinterskim krokiem. Idealnie trafione wybicie. Składa się do "lotu". Opanował swoje ciało do perfekcji. Wykonuje dynamiczny przemach nogami. Wiatr dodał mu skrzydeł. Nie może się nie udać. Ląduje w okolicach ósmego metra. Liczy się jednak ostatni pozostawiony ślad. Sędziowie dokonują pomiarów. Wszystkie oczy zwrócone na tablicę wyników. 7,51! Fascynaci lekkiej wstają z miejsc. On sam chyba w to nie wierzy. Przed sekundą nikt nie znał jego nazwiska, teraz jest najgorętszym tematem na bydgoskiej Zawiszy.

Podbiega do trenera, razem oglądają pozostałe trzy skoki najmocniejszych ogniw tego konkursu. Pierwszy z nich z rezultatem 7,24 obejmuje trzecią lokatę. Marzenia o złotym krążku stają się coraz bardziej realne. Kolejny zawodnik wygląda na zrezygnowanego. Mimo to, nie można go lekceważyć. Startuje... Na swoje nieszczęście gubi rytm i ląduje na siódmym metrze. Przyszła pora na faworyta zawodów. Kciuki Maćka mimowolnie zaciskają się coraz mocniej. Mężczyzna podnosi ręce, wymusza na publiczności oklaski. Uderza się w twarz i rusza... Biegnie płynnie, wydaje się, że nic nie jest w stanie go powstrzymać. A jednak... Nie trafia w deskę - skok niezaliczony. Zdeprymowany nie wstaje z piasku.

Za to na ustach Maćka rysuje się ogromny uśmiech. Nie wierzę - krzyczy. Spogląda na trenera. Gratulują sobie nawzajem. Wygranym natychmiastowo interesuje się prasa. Zadają mnóstwo pytań, robią zdjęcia...

Spiker zaprasza skoczków w okolice podium. Maciek staje na najwyższym stopniu. Nachyla się, a na jego piersi błyszczy złoto. Odbiera gratulacje z rąk prezesa LZS i uścisk dłoni od wielkiego przegranego - wice mistrza Polski. Ten niepozorny skoczek zdobył serca kibiców. Czy można sobie wymarzyć lepsze zakończenie?

Tuz po dekoracji dzwoni do domu. Mama, pierwsze! Rozmowie nierozłącznie towarzyszy uśmiech, cały wręcz promienieje.

W ciągu kolejnych piętnastu minut odebrał kilka telefonów od kolegów

i znajomych. "Stary, nie picuj" "Poważnie?" "Maciej, no bracie gratulacje!" - padało z ich ust. Wraz z trenerem idą w stronę samochodu, złoto na szyi powoduje nieprzeciętne zainteresowanie wśród przechodniów. Zmęczeni i zadowoleni wsiadają do auta. Całą drogę spędzają na komentowaniu zawodów. Począwszy od stadionowych foteli skończywszy na rezultatach innych zawodników.

Jak to mówią: "sukces ma wielu ojców". Maciek jest teraz rozchwytywany. Każdy domaga się spotkania, chce uścisnąć rękę. Lokalne media grzmią o jego nadzwyczajnym wyczynie. Burmistrz zwołuje specjalne spotkanie. Kilkanaście „sztywnych” fotografii, puste obietnice na temat renowacji stadionu. W jednej chwili każdy jakoś bardziej zaczyna interesować się sportem. Zresztą nie o nich tutaj chodzi... Nieśmiały uśmiech nieustannie gości na ustach Maćka. Jest teraz wzorem. Obiektem kultu. Można rzec, prekursorem nowego światopoglądu i stylu życia.

Parę dni po wygranej pojawiło się powołanie do kadry narodowej. Dres z orzełkiem, zgrupowania, stypendium... Jeszcze większe zainteresowanie jego osobą. Zbliżająca się matura, mityngi, treningi, pomoc w domu, nauka...Trzeba było przyzwyczaić się do napiętego terminarza. W końcu egzamin maturalny, a z nim marzenia o wrocławskim AWF-ie. Wszystko zapowiadało się naprawdę optymistycznie... Do czasu.

Jeden wrześniowy wieczór a właściwie jego 15 minut, sprawiło, że życie czterech rodzin w wiosce zamieniło się w koszmar. Huragan – zerwane dachy, połamane płoty, zalane domy.

Sąsiad powiadomił ich, że część dachu leży w ogrodzie. Nie wierzyli.

Wymyślone? Chciałabym.

Znów trzeba wyjść na boiska i stanąć do walki...

Tak, na boiska: to sportowe i życiowe. 

Istotne jest to, żeby się nie poddawać. Nie ma nic gorszego od amputowanego ducha...

Wiem, że pomimo wszystkich przeciwności losu, ON da radę.

Licznik odsłon: 2453