Weronika Sielicka - Stasiu to nam z nieba spadł

 

Planują ten wyjazd już ze trzy miesiące, a marzą o nim jeszcze dłużej. Paryż w maju - wszystko kwitnie, piękna pogoda, słoneczko świeci, ciepło, ale nie za gorąco, dobrze do chodzenia. Chcą zobaczyć jak najwięcej zabytków, odwiedzić jak najwięcej muzeów i przespacerować się nad Sekwaną, jak w filmach.

„Raz się żyje, nie ma co siedzieć w domu.” Jak teraz się nie spełni marzeń, to kiedy? Jeszcze trochę poodwlekają, to się jakieś choróbsko przyplącze albo sił i chęci zabraknie. „Decyzja zapadła- jedziemy. Sąsiedzi się dziwią, skąd nas stać, przecież emerytury w Polsce takie niskie.” Ale nie ma co jojczyć. Całe życie na starość oszczędzali. Na co to mają wydać, jak nie na przyjemności. „Dobrze sobie dzieci wychowaliśmy, to się nie wściekają, że ich spadek wydajemy”.

Biorą wnuczkę, bo się bez niej nie dogadają. A oprócz robienia za tłumacza będzie jeszcze fotografem. „I przyzwoitką”- żartuje maturzystka. Już będzie po egzaminach, pojedzie sobie odpocząć, pozwiedzać i trochę czasu z dziadkami spędzić. No i ma jeszcze misję specjalną, ale o tym Stasia nic nie wie, bo to niespodzianka ma być.

Cała rodzina w konspirację dziadka wtajemniczona, mają przykazane siedzieć cicho. Bo jak tylko ktoś coś, to się zaraz babcia domyśli, spryciula. Pewnie i tak coś tam podejrzewa. W końcu jej kobieca intuicja ma już siedemdziesiąt siedem lat praktyki. Ale nic nie da po sobie poznać i będzie udawać zaskoczoną - żeby mu smutno nie było, że tak się starał i nie wyszło. Bo się zniechęci chłopak, a oni tacy delikatni.

Stasiek ma plan. Chce się na szczycie Wieży Eiffla oświadczyć swojemu Kwiatuszkowi. Marysia ma w odpowiednim momencie zrobić zdjęcie, żeby była piękna pamiątka. Wszystko przemyślał. Ma być tak romantycznie, jak tylko się da, do oporu. Co prawda bez skrzypka wygrywającego rzewne melodie, ale tak to wszystko będzie. Bukiet czerwonych róż- „trzynaście różyczek, bo od tylu lat jesteśmy ze sobą”. Złoty pierścionek z diamentem, tak dużym, na jaki pozwolą oszczędności, zamówiony u znajomego jubilera według Staśka projektu (bo jak coś robić, to porządnie). Najromantyczniejsze miejsce świata. A po powrocie do hotelu toast szampanem. Wszystko przemyślane z troską, żeby wyszło jak najlepiej. „Dobrze, że mi endoprotezę wstawili, to będę mógł uklęknąć.”

Wszyscy w rodzinie się cieszą, że wreszcie będzie ślub. Bo to wygodniej, bezpieczniej. Jakby coś się, nie daj Boże, poważnego stało, to lepiej, żeby sprawy prawne były uregulowane. Nie trzeba się będzie wtedy nimi martwić. Maryśka się cieszy, że dziadek wreszcie awansuje z bycia chłopakiem Stasi. „Bo tak mi głupio, że moja babcia ma chłopaka, a ja nie”- śmieje się. Chociaż oni i tak o sobie już dawno myślą, że są małżeństwem. Bo przecież to nie papierek się liczy.

Ich wielkie love story zaczęło się ponad pół wieku temu w Wołczynie - małym miasteczku niedaleko Kluczborka. „Normalnie się zaczęło, byliśmy piękni i młodzi, i jakoś tak wyszło”. Romans nie trwał niestety tak długo, jak by chcieli. Zadecydowało o tym życie. „Rozjechaliśmy się w różne strony.” Stasia osiadła we Wrocławiu, a Stasiek w Chicago. Założyli swoje rodziny; urodziły się dzieci, a potem wnuki. Byli szczęśliwi, wszystko im się ułożyło. Ale Stasiu o dziewczynie z kruczoczarnymi włosami nie zapomniał.

Trzy lata po śmierci Wincentego, męża Stasi, przyszedł do niej list z Ameryki z zapytaniem, czy ona to przypadkiem nie jest ta Stasia z Wołczyna. Tu pisze Staś, czy ona go pamięta? Bo on za nią całe życie tęsknił. I szukał wszelkimi sposobami, aż wreszcie znalazł adres. I jeśli to ona, to czy mogłaby się z nim skontaktować, bardzo prosi.

Stasia zaskoczona i trochę sceptycznie nastawiona, poszła do córki po radę, co ma z tym fantem zrobić. No bo przecież ona, stateczna wdowa, nie będzie się w jakieś listowne romanse wdawać. „Myślałam, że mi córka powie, że oczywiście, że nie odpisywać.” Bo nie wiadomo, kto to jest, może się ktoś podszywa i pieniędzy chce czy coś. A Ela mamie wycięła numer i kazała jak najszybciej odpisać i się przyznać, że tak, to właśnie ta Stasia. Jeszcze siłą z matki wyciągnęła, że ona też o młodzieńczej miłości nie zapomniała. „No pewnie, że nie zapomniałam!”

„My już wszyscy mieliśmy dosyć tej żałoby po tacie.” Stasia wychudła, zmarniała, straciła energię i zapał do życia. Siedziała cały dzień sama z psem w mieszkaniu. Wychodziła tylko po zakupy i z Majką na spacer: rano i wieczorem.  Aż serce bolało. Tylko jak przyjeżdżała do córki pobawić się z wnukami, to była radosna i uśmiechnięta. Ale to było jedynie od czasu do czasu, a na co dzień tylko takie bytowanie. Martwili się o nią wszyscy, nie wiedzieli jak pomóc. „Stasiu to nam z nieba spadł”- uśmiecha się Ela.

Wreszcie, jak już biedny Stasiek stracił nadzieję, że kiedyś jeszcze swoje Słoneczko usłyszy, odpisała. Że owszem, to ona. Co prawda włosy już nie kruczoczarne, a bialuteńkie, ale w sumie dalej ładne. Ogromnie się z jej listu ucieszył. „Ja już przestałem wierzyć, że się uda, a tu przyszedł list. W takiej ładnej błękitnej kopercie.” Zaczęli wymieniać korespondencję. Dowiedziała się, że był żonaty, ale dawno temu. Ma córkę i dwoje wnucząt, wyprowadzili się do Kanady. Teraz jest sam. I żeby się nie przejmowała kolorem włosów, bo u niego na głowie to już nawet bialuteńkich nie ma. „A kiedyś to u mnie była czupryna prawie że do ramion!”

Dosyć długo nadrabiali zaległości. Zaczęło się na nowo rodzić uczucie. „Kto by pomyślał, że w naszym wieku…”

Po pewnym czasie listy i telefony przestały wystarczać. Staś przyjechał do Wrocławia. I jakoś tak wyszło, że został. Przeprowadził się na dobre już ponad dziesięć lat temu. Bali się, że wnuczęta Stasi, Marysia i Janek, nie zaakceptują nowego dziadka. Na początku było dzieciakom trochę dziwnie - no bo jak to babcia Stasia i dziadek Staś. To przecież tak dziwnie brzmi. Ale teraz „dziadki Stasie” brzmi naturalnie, tak powinno być. Trudno sobie wyobrazić Stasię bez Stasia. I w ogóle jakby to miało być bez dziadka.

Razem sobie żyją i jakoś to leci. Od wiosny do jesieni jeżdżą na działkę pięć razy w tygodniu, jak do pracy. Stasia zajmuje się kwiatami, a Staś koszeniem trawy, ogródkiem warzywnym i drzewkami owocowymi. W kuchni też panuje podział ról- ona gotuje, a on zmywa. „We dwoje raźniej.” Jest im ze sobą po prostu dobrze. Pewnie, że się kłócą. Jak wszyscy. Ale zawsze Stasiek w końcu ustępuje, no bo jak on by się mógł gniewać z Kociątkiem. Mają system: jak go łupie w krzyżu i chodzi naburmuszony, to Stasia pokornie ogląda kanał sportowy. A jak ona ma zły dzień, to Stasiek nastawia seriale i udaje, że go wciągają. A jak oboje są w złym humorze, to idą na spacer, aż im przejdzie. „Na wszystko się znajdzie rada.”

 

Lata lecą, zdrowie to już nie to co kiedyś. Ale „nie ma co wpadać w żadne doły i wykopki”. Staś wyszukuje nowe lecznicze ziółka i co roku na jesień robi nalewki, które postawiłyby na nogi trupa. A Stasia pilnuje, żeby się nie spóźniać do lekarza, bo ta cała medycyna niekonwencjonalna dziadka to chyba jednak nie do końca działa.No bo„jak takie paskudztwo, jak ten jego wywar z dziurawca, może być dla organizmu dobre”. Ale i tak go z uśmiechem wypije. Najważniejsze, że jak jedno ma badania, to drugie tam z nim jest. „Bo to przecież nie o te seksy w miłości chodzi.”

 

Licznik odsłon: 2179