Weronika Makowska - Z popielnika na Wojtusia

Żeby dojść do drzwi domu Belferki trzeba przejść przez duży ogród. W głębi ogrodu stanąć na werandzie i szybko zadzwonić. Wtedy w progu pojawi się czterdziesto paroletnia kobieta pachnąca gotującym się w kuchni obiadem. Zaprasza do przedpokoju pełnego budowli z klocków i piramid porozrzucanych autek.

Prosi, żebym uważnie stawiała kroki, bo jej pięcioletni synek wyciąga wszystko, co uda się mu znaleźć w kufrze z zabawkami. Jest kilka lat młodszy od dzieci, które widuje na co dzień, od poniedziałku do piątku.

Siada w białym fotelu z Eko – skóry i przez dłuższą chwilę patrzy w okno. Wiatr wieje mocno, co kwituje słowami „jak ja lubię te podmuchy!”. Znów milczy. Wycisza telefon, prosi męża, by popilnował synka.

Mówi, że z listą uczniów dostaje ludzkie historie, dzieci, o które musi walczyć i sytuacje, w których staje na głowie, żeby ktoś inny mógł stanąć na nogi. Mówi, że wiele razy patrzyła jak człowiek próbuje być człowiekiem: z głodu, z choroby, z biedy, zimna. Dlatego jest wdzięczna losowi, za to co ma i próbuje tę wdzięczność przekazywać dalej.

Od 9 lat organizuje akcje charytatywne dla rodzin i świetlic środowiskowych, ostatniej zimy zebrała 1,5 tony trwałej żywności. Prowadzi stowarzyszenie na rzecz dzieci niepełnosprawnych, bo i takie zdarza się jej uczyć. Belferka od 20 lat uczy w szkole podstawowej i gimnazjum. Przez jej klasę przeszło kilkaset dzieci.

Do każdego ze swoich podopiecznych mówi „mój aniele”.

PIOTRUŚ

Co robił Piotruś wczoraj wieczorem? Musiał kupić matce leki. Ale on przecież nie zarabia, jego matka też nie. Belferka zapytała jak zarabia.  Jak na te leki uzbierał. No, a jak miał to zrobić? Przecież osiemnastki nie ma, nikt go nie zatrudni, a jak ktoś bierze na czarno, to wyzyskuje. A matka na leki czeka. Jak to, jak kupił matce leki? No, normalnie, kradł. Za szybki wpierdol jego matka będzie żyła do następnej recepty. Uczciwy deal, prawda?

Przychodzi do domu z tymi lekami, które jego matka potrzebuje najbardziej. Otwiera drzwi, patrzy a jego matka leży martwa na ziemi. Nie wie, czy tych leków jej brakowało, czy się zaćpała na Amen. Martwa, bo zimna. Leży cała w betonowym pyle, bo podłogi nie ma. Poprzedniej zimy zdzierała ją i paliła nią w piecyku, bo na węgiel nie było. Wcześniej też leżała na betonowej podłodze, w bezruchu, ale była ciepła, więc Piotruś wiedział, że żyje, że to tylko chlanie i kwas. Piotruś ma brata. Starszego. Jego wcale nie ma w domu, na pogrzebie matki stał trzy groby dalej i nie przyjmował kondolencji. Na krok nie zbliżył się do trumny. Belferka, która też przyszła na pogrzeb widziała, że jest zalany. Piotruś wiedział, że jego brat inaczej wcale by nie przyszedł. Bo Piotrusia i jego brata matka zamykała w szafie. Kazała im tam siedzieć, kiedy do domu przyprowadzała swoich gachów. Kilka razy czekali na otwarcie szafy półtora dnia. Piotruś i tak kochał matkę, bo inaczej nie kupowałby leków. Jak raz psiarnia zabrała Piotrusia i jego brata do ośrodka, to następnego dnia uciekli torami. Szli cały dzień, aż doszli do domu. Piotruś miał 18 lat kiedy pierwszy raz udało mu się zdać do drugiej gimnazjum. Belferka dowiedziała się że rapuje, więc Piotruś nagrywał w studio u szkolnego muzyka swoje teksty. Był wkurwiony na życie, to przeklinał jak rapował. W tych piosenkach mówił, co widzi na ulicy. Belferka dostała od niego płytę z jego rapem. Gimnazjum skończył, gdy miał 21 lat. Parę lat później krzyczał do niej „dzień dobry” po drugiej stronie ulicy.

KAROLEK

Jak ten Karolek strasznie śmierdzi! Jak w klasie zaczyna śmierdzieć, to znaczy, że Karolek nie poszedł na wagary. Może gdyby miał wannę, to by się umył. Mieszka w suterenie, wychowuje go ojciec. W oknie wisi firanka na jednej żabce, na stole stoi pięćdziesiąt brudnych bardziej od Karolka naczyń, taki dom. Widać, że nie ma tam kobiecej ręki. A gdzie matka się podziała nie wiadomo. Karolek nigdy o tym nie mówi. W drzwiach śmierdzi moczem. Ojca czy kogoś innego, Karolek nie wie. Jest zimno, cholernie zimno, dlatego bierze od ojca trochę wódki i w Wigilię wychodzi z domu i nie wraca. Belferka zaczyna go szukać. Znajduje na starych hangarach, gdzie wojsko miało kiedyś swoje koszary. Karolek palił sobie tam ognisko ze starych desek, bo miał trampki na nogach, a było minus 28 stopni. Belferka prosi go, żeby poszedł na noc do domu dziecka, a Karolek słucha. Je wigilię, ale na następny dzień już go tam nie ma. Kumple Karolka drą łacha, że Karolek poszedł do domu dziecka. A Karolek chce tam iść, dlatego Belferka załatwia mu dom dziecka w innym województwie. Belferka nawet wysyła mu tam list z podpisami od klasy. Na Facebooku do kolegi odpisuje tylko raz. Że jest szczęśliwy, że ma co jeść i nareszcie jest traktowany jak człowiek.

OLEŃKA

To jest Ola. Ta szczupła blondyna. Ola nie żyje, utopiła się. Pierwszy uczeń Belferki, który nie żyje. Nie było ich więcej, tylko Ola. Ola zawsze mówiła, że rodzina jest dla niej ważna, ale ona nie ma rodziny, bo taty nie ma. Matka plus córka daje dwa, a dwie osoby to może być duet, a nie rodzina. Ola utopiła się w rzece. Belferka nie wie, czy to samobójstwo, zbrodnia czy może wódka. Ola paliła szlugi w gimnazjum i nie kryła się z tym. Wódkę też lubiła pić. Na cmentarzu, kiedy ją chowali, było lato. To były wakacje. Czasami Belferka przechodzi koło jej grobu. Patrzy na czarno-białe zdjęcie na którym jest dziewczyna co ma cały czas piętnaście lat. Oleńko, Oleńko, z ciebie to by była piękna dwudziestopięcioletnia kobieta.

BELFERKA

Belferka nie potrzebuje kwiatów, ale i tak ma ich pełno w rękach. Mija przystanek, na którym dwie babki z mięsnego wracają po zmianie. Te dwie babki plotkują tak, żeby Belferka wszystko słyszała. Szybkie hasła, pif – paf, kwiaty – łapówki. A nauczyciel przychodzi do szkoły, uczy, wychodzi, ma wakacje, weekendy i ferie i bierze pieniądze. Łatwa praca, za łatwą pracę dostaje się kwiaty. Belferka odbija na prawo w bieloną, półkolistą bramę. Zrzuca z rąk kwiaty, stawia je pod kapliczką Matki Boskiej, mówi zdrowaśkę. Chwila ciszy za wszystkich, co im się w życiu nie wiedzie.

- A dlaczego kwiaty, które dostajesz wrzucasz zawsze pod kapliczkę? – pytam.

- Kwiat jest tylko rzeczą, a istnienia ludzkie, które cały czas siedzą w mojej głowie, z którymi miałam do czynienia to jest już inna sprawa. – odpowiada i wyłącza mi dyktafon.

 

Licznik odsłon: 2492