Magdalena Figura - Sorelle Verdi

Rozmowy długie i krótkie redagowane późną porą w towarzystwie procentów oraz osób trzecich
Siedzę na niezbyt wygodnym krzesełku barowym obok najniezwyklejszej osoby, jaką dotychczas było mi dane poznać. Nuci hymn Rosji i bacznie mi się przygląda. Czasem teatralnie otwiera oczy szerzej, żeby przypomnieć o tym, że każde napisane przeze mnie słowo musi być skontrolowane. Pomyślałam, że dobrze będzie pisać w jej towarzystwie, bo cały czas mogę przypominać sobie o nietypowych zachowaniach mojej bohaterki i jednocześnie traktować to zupełnie naturalnie, tak jak to się dzieje zazwyczaj. Chciałam, żeby była w miejscu, które bardzo lubi. „Nasz” bar otwierają o 18:00 i jak o 17:59 jeszcze tam nie jesteśmy, Jane zdecydowanie przyspiesza. Musimy być na czas. Zawsze idę wtedy wolniej, zachowuję odstęp i mimowolnie się uśmiecham. Dopiero okrzyk „pośpiesz się” wyrywa mnie z zamyślenia, podnoszę wzrok i widzę, że Jane czeka podrygując w miejscu. Dochodzimy do celu i wita nas jedna z „sióstr”, charyzmatyczna barmanka, dla której uśmiechu ta sama gromadka osób przychodzi upić się tutaj w każdy weekend. Tak wyszło, że najbliższe przyjaciółki, a w tym i mnie, Jane nazywa swoimi siostrami. Zawsze jest pusto, gdy wchodzimy. Rozmawiamy po angielsku, bo Jane dopiero zaczęła poznawać tajniki trudnego i, jak to mówi: "paskudnego języka polskiego". Przyjechała z Australii razem z rodzicami ponad rok temu.
Jeszcze w czerwcu jej nie znałam. Wiedziałam tylko, że do równoległej klasy dołączył David, chłopak z Australii. Chyba nie było w nim nic nadzwyczajnego poza tym, że chodząc korytarzem śpiewał piosenki. Teraz już wiem, że chłopak o dużej głowie, kruczoczarnych, lekko kręconych włosach i skośnych oczach zdecydowanie nie identyfikuje się ze swoim wyglądem, a jego największą pasją są hymny narodowe. Woli być Jane, w makijażu i czarnej sukience. Nie często ma możliwość wyglądać tak, jak czuje, że powinna, ale gdyby ktoś nie wiedział, jak wygląda czysta dziecięca radość, niech wtedy popatrzy Jane w oczy, wątpliwości znikną. Dziś jest ubrana zwyczajnie, jak co dzień. Dżinsy i dwie kurtki. Z naszej trójki tylko ona uważa, że jest za zimno na zdjęcie obydwu, więc siedzi w skórzanej, szczelnie zapiętej, na moje oko bardzo ciepłej kurtce i lekko się trzęsie.
- Popatrz na moje paznokcie. Czuję się, jakby moje palce zostały rozebrane- smutno wybąkała Jane, wystawiając dłonie zewnętrzną stroną w kierunku barmanki.
- Nie, nie, nie, jak to? - wykrzyknęła - to twoja matka, prawda? Powiedziałaś jej, że zapuszczałaś je przez trzy miesiące?
Pomyślałam, że zaraz ktoś straci życie, bo dziewczyna akurat była zajęta krojeniem limonek do drinków. Zaczęła wymachiwać nożem w prawo i lewo, powtarzając w kółko, że tak nie może być, że Jane powinna była się wykłócić. W końcu matka na pewno dałaby sobie spokój, a skoro spór trwał kilka dni, to tym bardziej.
- Ona jest szalona, zaczęła krzyczeć, kazała mi je obciąć.
- Ech, niby co by ci zrobiła, gdybyś nie posłuchała? Siłą ci ich nie obetnie. - Wtrąciłam zrezygnowanym tonem mieszając piwo słomką. Wiedziałam, co mi odpowie.
- Wyrzuci mnie z domu! Nie znacie mojej matki. - Zupełnie poważnie wykrzyknęła Jane.
- Bez sensu takie gadanie. Tyle razy już miała wyrzucać cię z domu, a jakoś dalej nie trafiłaś pod 2 most, dostajesz pieniądze. Myślisz, że ja się z mamą nie kłócę? Kilka razy dziennie, ale wiesz, rodziców już dawno powinnaś mieć wychowanych. - Dziewczyna za barem tym samym zakończyła tę dyskusję i odeszła w stronę zlewu.
Niestety, prawie zawsze jest problem z mamą Jane. Dla mnie to niewyobrażalne, jak można być tak uległym człowiekiem i tak bardzo się kogoś bać. Nikt z moich przyjaciół nie bierze poważnie słów „w końcu cię wydziedziczę”, ale tutaj jest inaczej. Jane nie jest w stanie nie traktować słów dosłownie. Chyba bardzo łatwo można to wykorzystać, świadomie lub nie, jeszcze bardziej utrudnić już samo w sobie wystarczająco trudne życie tak wrażliwej osoby.
Wszystkie ucichłyśmy. Jeszcze nie wymyśliłyśmy metody na przekonanie Jane, że nie będzie aż tak źle. Nie raz opowiadałam swojej mamie o jej sytuacji i zawsze słyszę, że to różnice kulturowe. Mama Jane jest z Wietnamu. W Azji rodzice są największymi autorytetami, świętością. Do tego stopnia, że młody człowiek nawet nie jest w stanie wyobrazić sobie, jak by to było, gdyby spróbował się sprzeciwić. To jest tak, że siostry są dla Jane symbolami wolności. Nasz styl życia wydaje się nieosiągalny. Jednocześnie stanowi największe marzenie. Nikt nam nie mówi, o której mamy być w domu. I mamy jeszcze coś. Kobiece ciała. Cytując moją mamę: „wy jesteście wyzwolone Europejki. Nie ma takiej opcji, żebyście się rozumiały z Azjatką pod kloszem.”
Jednak, z czystym sumieniem mogę nazwać Jane przyjaciółką. Mimo wszelkich różnic. Co do dziwactw- nie przeszkadzają mi. Pewnie dzięki swoim, lepiej znosi moje. Jakby na potwierdzenie pomyślanych słów krzyknęła do siostry, że krojenie żółtych cytryn jest rasistowskie i jako pół Azjatka nie wyraża na to zgody. To drugie, zaraz po śpiewaniu hymnów, ulubione zajęcie- zarzucanie wszystkim, że to co robią, jest rasistowskie. Wybuchamy śmiechem. Dlatego tak uwielbiam spędzać z nią czas. Przypominam sobie wtedy, że skoro śmiech wydłuża życie to może i dla mnie jest nadzieja na osiągnięcie podeszłego wieku.
Muzyka gra głośniej, w barze pojawia się coraz więcej ludzi. Każdy, kto wchodzi, zostaje obdarzony szerokim uśmiechem zza baru. Dodaje to na tyle śmiałości, że ludzie swobodnie dorzucają swoje trzy grosze do naszych rozmów. Nikt się nie krępuje używać łamanego angielskiego. Jane chce mieć szminkę na ustach. Podaje mi swoją, fioletową. Przy nas może się czuć swobodnie. Ludźmi się nie przejmuje bo wie, że z nami jest bezpieczna. Nawet w Polsce. Czasem myślę, że jesteśmy dla niej bardziej jak starsi bracia albo matki lwice. Prosi, żebym ją pomalowała. Zajęło to chwilę, bo w barze panuje półmrok. Dwóch pijanych mężczyzn się przygląda. Są raczej przyjaźni. Nie mogę się pozbyć nawyku upewniania się, czy przypadkiem nie chcą nas zabić, bo widzą coś "odstającego" od ich normy. Jeden już zagadywał, że mnie kocha, więc zakładam, że nie zagrażają mojej przyjaciółce.
Jane poszła do toalety, jeden z mężczyzn podszedł.
- To jest chłop czy baba? - zapytał mnie szczerze zaciekawionym, zdezorientowanym głosem, przytrzymując się baru jedną ręką.
- Czuje się dziewczyną.
Tylko obserwuję, jak na twarzy rozmówcy rośnie konsternacja.
- Ale, to znaczy, że fizycznie co ma?
- Fizycznie chłopak.
- Aa, dobra. To on jest bi…
- Jest transpłciowa.
Odszedł do swojego kolegi, a barmanka uniosła wzrok znad wycieranych szklanek i uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo.
Jane wraca, pewnie zostaniemy w Sorelle Verdi do rana.

Licznik odsłon: 8964