Iwona Kuśmierz - Zwichnięte synapsy

Kwiecień 2009. Piątkowe popołudnie. Co robią maturzyści? Uczą się. Co robią drugoklasiści? Bawią się. Co robią pierwszoklasiści? Diagnozują!

 

 

Szacunek. CRO.

 

Puławy. 1 LO im. księcia Adama Czartoryskiego. Klasa i. Medyczna. Dwadzieścia dziewięć uśmiechniętych twarzy i czternaście par gumowych rękawiczek, które nabyto w aptece po lekcjach.

 

Aby dojść do szpitala wystarczy przejść na drugą stronę ulicy.

 

Godzina 17.15. Resuscytacji uczono ich w szkole, więc idzie jak z płatka. Tylko Anka ma problem ułożeniem głowy fantomu, który nadal sztywno leży na posadce. „To trzeba tak: przykładasz dłonie do boków głowy poszkodowanego, czterema palcami lekko odciągasz żuchwę do góry, zaciskasz nos i… ratujesz”- tłumaczy Tomek, klasowy reanimator.

 

Ja także dostaję maseczkę i fantom. Przyglądam się innym, próbując jednocześnie sięgnąć pamięcią do lekcji PO, na której ćwiczyliśmy CRO. Moja pamięć jest dziś wyjątkowo płytka, więc wzruszam ramionami i ciągnąc za sobą sztucznego człowieka, podchodzę do mistrza. Ten pokazuje mi prawidłową resuscytację, karcąc przy tym za nieprawidłowe przenoszenie fantomu. Zauważam, że fantom nie został bynajmniej przeniesiony, a po prostu przeciągnięty, przywleczony, przesunięty. „Szacunku do poszkodowanego i prawidłowego dokonania pierwszej pomocy uczymy się na fantomie”- profesorskim głosem powiedział Tomek. „Szacunku do poszkodowanego…” To moja pierwsza notatka. Zakreślić, zapisać, zapamiętać.

 

 

 

Mumie. Egipt był silny.

 

18.30. Po fantomach nie zostało ani śladu. Teraz ciekawsza praca. Bandażowanie. Najpierw zagrałam mumię, bo Maciek ćwiczył opatrunki głowy. Potem byłam kucharką, która sparzyła rękę, bo trzeba było zabandażować rękę. A teraz stoję sama z dwoma rozwiniętymi bandażami i zastanawiam się nad tym jak doprowadzić klatkę piersiową kolegi do stanu, jaki znajduje się na 45 stronie w podręczniku. Zaraz, zaraz… Najpierw dwa obwoje koliste pod mostkiem…

 

* * *

 

-Znakomicie!- Chwali mnie klasowy specjalista.- Widzisz, mówiłem, że to nie jest wcale trudne.

 

-Nie trudniejsze od funkcji kwadratowej.- Stwierdzam.- Kiedy postanowiłeś, że będziesz lekarzem?

 

-Hm… Mam podać konkretną datę? Dzień, miesiąc i rok? Zawsze byłem dobry z chemii.

 

-Znasz jakiegoś lekarza, na którym mógłbyś się wzorować?- Wykorzystuję sytuację i zadaję koledze drugie pytanie.

 

Tomek nie odpowiada. Zastanawia się.

 

-Nie wiem.- Mówi wreszcie.- Każdy lekarz daje z siebie wszystko i myślę, że od każdego mógłbym się wiele nauczyć. Praca lekarza to ciężkie zajęcie.

 

-Co konkretnie masz na uwadze?- Próbuję wgryźć się w temat. Ciężkie zajęcie. Równie ciężka jest praca, na przykład strażaka albo górnika.

 

-Ogólnie, wszystko. Lekarz zajmuję się ludźmi, właściwie się im poświęca. Leczy i pomaga. To wdzięczny zawód. Chyba dlatego pomyślałem o klasie medycznej.

 

-I… Jesteś już dzisiaj pewien, że chcesz iść na medycynę? Nie farmacja, nie ratownictwo, a medycyna?- Pytam świadoma tego, że odkąd zaczęłam drugie zdanie, Tomek mnie nie słucha. Pomaga bandażować Maćka.

 

 

 

Drżenia

 

Biała sala. Czternaście zaciekawionych par oczu obserwujących każdy ruch pielęgniarki, wysoki brunet w białym fartuchu i trzech przestraszonych pacjentów. Najbardziej przestraszony jest ten, nad którego łóżkiem stoimy. Bo, kto chciałby tuż po przebudzeniu oglądać połowę puławskiego medyka i biały fartuch siostry oddziałowej, która z pasją demonstruje zakładanie kroplówki?

 

„Zakładanie kroplówek.- Pielęgniarka mówi powoli, ale z pasją. W ogóle nie widać, że zakładanie kroplówek to jej codzienne, rutynowe zajęcie.- Najpierw dokładnie myjemy ręce i zakładamy rękawiczki. Dezynfekujemy miejsce, w którym mamy założyć venflon i ostrożnie go wkładamy, zawsze ostrzem w stronę serca. Poprawne założenie welfronu jest ważne dla szybkości przepływającego płynu. Venflon obklejamy dookoła plastrem, aby go unieruchomić.- Siostra oddziałowa pokazuje po kolei wszystkie czynności, o jakich mówiła. Medycy patrzą uważnie. Stoją spokojnie, nie rozmawiają.- Ostatnią czynnością jest przygotowanie kroplówki. Chcąc zapobiec krwawieniu naciskamy uprzednio miejsce ukłucia, a potem wkładamy wężyk kroplówki do otworu venflonu i regulujemy szybkość.

 

Siostra oddziałowa skończyła swój wykład, ale klasa Ii nadal stoi nieruchomo i przygląda się kroplówce.

 

-Teraz wy.- Mówi pielęgniarka.

 

Klasa patrzy nieco zdziwiona. Będą zakładać kroplówki?

 

-No co? Teraz sprawdzimy, kto mnie słuchał…- Pacjent, który od piętnastu minut zajmował się leżeniem i przyglądaniem się pracy pielęgniarki, która demonstracyjnie wbijała w jego żyły igłę siedzi teraz na łóżku. Stopy ma na ziemi, jest przestraszony i gotowy do ucieczki.

 

-Oczywiście najpierw na fantomie.- Mówi siostra oddziałowa. Słyszę przełknięcie śliny i niewypowiedziane zdanie: „Co za ulga”, które nasunęło się pewnie leżącemu już pacjentowi.

 

* * *

 

Ćwiczenia na fantomie. Wydawać by się mogło, że do wbicia igły w różową gumę „medyczne” wyczucie jest niepotrzebne. Wbijasz i już. Zadanie całkiem proste, wcale niestresujące, nawet banalne. Tyle, że fantom jest jeden, a siostra oddziałowa siedzi przy stole i wszystkiego pilnuje: by dobrze zakleić welfron, by poprawnie wkłuć igłę…

 

Stoję w kolejce do stolika. Jako ostatnia. Przede mną jest dziesięć osób. Część Medyka już zaliczyła ćwiczenie. Wkuwaniem igły zajmuje się Anka. Widzę, jak trzęsie jej się ręka. Nie tylko ręka, cała Anka się trzęsie. Widzę, że się boi. Boi się wkuć igłę w gumę?

 

Zostawiam Ankę w spokoju i podchodzę do grupy, która jest już „po”.

 

Pytam ich o wrażenia.

 

-Prościzna. Mógłbym to zrobić na żywo. Żywemu pacjentowi.- Mówi z przekonaniem Michał.

 

-Będziesz miał taką okazję.- Wypowiedź kolegi najwyraźniej usłyszała pielęgniarka.

 

* * *

 

Gumę nakuwa dziesiąta osoba. Zdaję sobie sprawę z tego, że mam trzy wyjścia. Mogę uciec, zdecydowanie powiedzieć, że igły nie wbiję albo wybrać wyjście trzecie. Wobec promiennego uśmiechu siostry oddziałowej decyduję się na ten szaleńczy krok. Podchodzę do fantomu. Ta, która igieł boi się od wczesnego dzieciństwa ma poczuć się jak pielęgniarka. Nie czuję się jak pielęgniarka. Ręce drżą mi o wiele bardziej niż Ance, ale, mimo to, zdecydowanym ruchem dokonuję skaleczenia na gumowym ciele sztucznego człowieka. Musiało boleć.

 

-Prawidłowo.- Chwali mnie pielęgniarka.

 

Szczerze mówiąc nie wiem czy prawidłowo drżały mi ręce, czy też prawidłowo dokonałam tego, bolesnego dla mej psychiki zabiegu, ale ciesząc się, że już po wszystkim, szybkim krokiem odchodzę od stolika.

 

-Chętnych zapraszam do sali nr1 na prawdziwe zakładanie kroplówek. Pozostali mają czas wolny, a o 20.00 widzimy się w szpitalnej piętnastce.

 

Mimo bolesnych przeżyć, zastanawiając się, co mogę robić przez najbliższą godzinę, ruszam w stronę sali nr1.

 

Na przykrytej zieloną folią leżance siedzi około 30-letni pacjent i wygląda na to, że właśnie on wcieli się w rolę pierwszej „ofiary” Medyka.

 

Z wywiadu wynika, że mężczyzna albo złamał albo skręcił albo, po prostu zwichnął lewą kończynę dolną. Kroplówka konieczna, bo być może potrzebny będzie zabieg.

 

Do zakładania venflonu żywemu człowiekowi zgłasza się jedynie Michał. Jak zawsze śmiały, uśmiechnięty i zadowolony. Przeciwieństwo skulonego na leżance pacjenta, któremu najwyraźniej, to, czy będzie opatrzony przez profesjonalistów, czy też zostanie królikiem doświadczalnym niedoświadczonej grupy z puławskiego Medyka, nie jest do końca obojętne.

 

Mimo mylącego zachowania pacjenta, uzyskanie jego zgody na przeprowadzenie operacji „Michał- pielęgniarz, próba generalna” nie było wcale trudne. Poskutkowały dwa pierwsze argumenty o przyszłości polskiej medycyny i o „dobrym oku” młodego specjalisty.

 

Welfron założono.

 

Koszty następujące: nerwy stracone przez Michała- nie znaleziono, nerwy stracone przez pacjenta na leżance- ponad połowa. Pacjent na koniec podziękował.

 

 

 

Doktor Dom

 

Piętnastka. No… Teraz coś, na co wszyscy czekali. Diagnozowanie. Tajemnice dolegliwości Kowalskiego, czyli zgaduj zgadula, a doktor House i tak zawsze ma rację.

 

Sala nr6. Młoda dziewczyna, lat dziewiętnaście, starsza koleżanka Medyków. Silny ból w dolnej części brzucha, rzadkie oddawanie moczu plus wysoka gorączka.

 

Diagnoza Kingi: kamica.

 

Diagnoza Maćka: odmiedniczkowe zapalenie nerek.

 

Opinia biegłego: objawy klasyczne. Maciek miał rację.

 

Doktor X: Brawo! Masz zadatki na lekarza.

 

Dwunastoletni chłopiec z podobnymi objawami. Tyle, że bez skąpomoczu i podwyższonej temperatury. Wyrostek. Zabieg prosty. Nieskomplikowany. Pacjenta do operacji trzeba przygotować. Zadanie pielęgniarek. Medycy pytają, czy będą mogli asystować przy zabiegu.

 

-Nie, kochani…- śmieje się X.- Nie jesteście jałowi.

 

I tak tekstem prosto z ekranu telewizora doktor X stłumił nadzieję Medyków na wykład z wnętrzności człowieka.

 

Medycy stoją nad łóżkiem 60-letniej kobiety. Objawy następujące: silny ból w klatce piersiowej, katar, kaszel, wysoka gorączka. Ogólne osłabienie i niechęć do życia. Pesymizm.

 

Anka twierdzi, że to grypa.

 

-Objawy klasyczne.- Mówi jak specjalista.

 

Lekarz pokazuje jej zdjęcia. Biało-czarne, rentgenowskie.

 

-Zapalenie płuc.- Poprawia się szybko.

 

-Gruźlica.- Obojętnym głosem stwierdza lekarz.- Gruźlica i dodatkowe przeziębienie. Ta zagadka została już rozwiązana.

 

Sala nr8. Ostatni pacjent, ostatnia diagnoza. „Nowotwór. Zniszczone płuca, skutki palenia papierosów.”- Podsumowuje lekarz. Zbiera papiery oraz zdjęcia, jakie przed chwilą rozłożył i pakuje je do białej teczki.

 

-Co teraz?- Pyta ktoś z grupy.

 

Doktor nie odpowiada.

 

-Śmierć.- Mówi wreszcie, ale widząc zdziwione miny uczniów Medyka, natychmiast się poprawia i tłumacząc, że nadal myślał o swoim pacjencie, kieruje nas na izbę przyjęć.

 

 

 

Zwichnięcie

 

Pomieszczenie wielkości pokoju, dwa stoły, biurko i cztery krzesła. Duży napis nad biurkiem. Izba przyjęć. Miejsce reanimacji wszystkich półtrupów i tylko nieprzytomnych. Michał pyta, co będziemy tu robić.

 

-Pomagać.- Krótko ucina przemiła pani z okienka.- Przyglądać się i pomagać.- Dodaje swoim przemiłym głosem.

 

Siadamy przy stoliku nr 2 i zaczynamy rozmowę.

 

* * *

 

Mamy pierwszego pacjenta. Pięcioletnia Kasia skarży się na ból ręki. Nadgarstek.

 

Diagnoza Anki: złamanie.

 

Diagnoza lekarza: zwichnięcie.

 

Zwichnięcie. Niby nic takiego, a mała płacze jak szalona. Krzyczy i szarpie za fartuch stojącej obok pielęgniarki. Lekarz próbuje ją uspokoić. Daje naklejki i głaszcze po głowie. Robi opatrunek, opatrunek mała nadal krzyczy swoje: „Ja nie chcę do szpitala”. Mimo, że nikt nie każe jej tu zostawać.

 

-Gotowe.- Lekarz ociera dziewczynce łzy i rozmawia z matką.- Nie pójdziesz do szpitala.- Mówi do płaczącej. Na twarzy Kasi pojawia się uśmiech.

 

-Nie pójdę?- Pyta z niedowierzaniem.

 

-Nie pójdę.- Odpowiada doktor.

 

Kasia wychodzi z mamą, a My znowu siadamy do naszego stolika.

 

W radiu leci Matt Pokora, pani z okienka pije kawę, a Anka porządkuje notatki. Coś przekreśla, coś dopisuje…

 

-Z synapsy uwalnia się acetylocholina, nie acetylocheryna.- Poprawia się. Patrzę na nią uważnie.- Notatka z pracy mięśni, Akademia Medyczna, Lublin 2009. Taki błąd…

 

Uśmiecham się tylko na dźwięk hasła, które mówi mi niewiele. Acetylocholina powoduje uwolnienie jonów wapnia z siateczki śródplazmatycznej do cytoplazmy, przypominam sobie.

 

Podchodzi Michał i pyta czy czegoś nam nie potrzeba, bo idzie do sklepu, na hol, na górę. Nic nam nie potrzeba. Michał odchodzi, a ja proponuję Ance mały spacer po szpitalu.

 

-Możemy pójść na oddział dziecięcy- oferuje Anka.

 

Idziemy.

 

 

 

Załamanie. Brak tlenu.

 

Korytarz jest niebieski, wcale nie węższy od tego przy holu. Wchodzimy po schodach na górę, potem jeszcze raz na górę, w prawo i… jesteśmy na miejscu.

 

Otwieram drzwi z napisem „Oddział dziecięcy”. Korytarz taki sam, ale sceneria inna. W kącie jakieś zabawki, porozrzucane samochodziki Jacka z łóżka czwartego od lewej. Sala nr7. Jacek musi być dziś bardzo dzielny, ma przejść gastroskopię. Zobaczy jak czuje się pacjent House’a z rurką w żołądku.

 

Jacek boi się bardzo, ale wie, że nie będzie bolało. Jest przy nim jego mama, Magdalena Kowalska, miejsce zamieszkania Sielce, numer domu 54. Pani Magda dziękuje Ance za opiekę nad jej synem. Anka bawiła się z Jackiem, kiedy tylko miała chwilę wolnego czasu.

 

Łóżko nr5- Adaś, sąsiad Jacka. Lat trzy, przewlekłe zapalenie opon mózgowych. Smutny wyraz twarzy i duży miś na szafce przy łóżku. Anka bierze misia na ręce, mówi do niego, uśmiecha się do Adama. Dziecko się śmieje.

 

Rozglądam się po sali. Są jeszcze dwa łóżka. Pierwsze- puste, jeszcze niezaścielone, z kartą „Konrad Lebioda” przypiętą do żelaznego oparcia. Wypisali go, pomyślałam.

 

Właścicielem drugiego łóżka jest 15-letni Radek, cierpiący na szmery w prawej komorze serca i na brak towarzystwa.

 

-Nie ma tu nikogo w moim wieku.- Tłumaczy.

 

Jest 23.00. Trzeba wracać do izby. Wychodzimy.

 

-To prawda. Konrad nie żyje.- Smutnym głosem stwierdza Anka.

 

-Konrad? Jaki Konrad?- Pytam natychmiast.

 

Przed oczami staje mi puste łóżko z Sali nr7.

 

-Zmarł na stole. Dzieci myślą, że jest na operacji…

 

* * *

 

Dzieci rzeczywiście myślały, że Konrad za chwilę wróci. Był z domu dziecka, miał 12 lat. Operacja barku. Głupia operacja barku!

 

* * *

 

Jesteśmy na izbie przyjęć. Anka nie płacze, znowu przegląda notatki i coś dopisuje. Nikt nic nie mówi.

 

 

 

Stan zapalny- powrót

 

Wypadek. Tir wpadł na samochód osobowy. Fioletowy volkswagen z nowiutką rejestracją. Trzy osoby są ranne, kierowca ciężarówki zginął na miejscu. Pielęgniarki biegają, przynoszą bandażem, nożyczki, opatrunki, karty…

 

Ratownicy niosą kolejnego pacjenta. Czwarty. Połamane żebra, być może kręgosłup.

 

Medycy stoją i patrzą jakby oglądali „Na dobre i na złe”. Nie, „Na dobre i na złe” nie jest straszne. Jakby oglądali horror. Co najmniej horror. Anka, widząc czwartą osobę zasłania oczy. Twarz i klatka piersiowa we krwi, potworny jęk i wołanie pomocy.

 

„Ja chyba umieram!”

 

* * *

 

-Szybko, karetka, ulica Mickiewicza 42! Tak, pożar, zawiadomić straż!- głos pani z okienka.

 

Kilku młodych, ubranych na czerwono mężczyzn wybiega z budynku. Ratownicy. Wpadają do samochodu, jadą. Ktoś włącza sygnał.

 

Wchodzi pani z dzieckiem:

 

-Dzień dobry, córka skarży się na ból brzucha, czy mogę…

 

-Tak, proszę tam- Pielęgniarka wskazuje kobiecie jakąś salę. – Dokumenty.- Przypomina sobie prosząc o dowód.

 

-Lekarz zaraz przyjdzie.- Uśmiecha się do pacjentki.

 

Wchodzą czerwoni mężczyźni z noszami.

 

-Tu mamy zaczekać?- Głos mamy dziewczynki.

 

-Tak, tu. Szybko, nie ma czasu.- Pielęgniarka prawie popycha nową pacjentkę do Sali przyjęć.

 

-Stan krytyczny, wieziemy na oiom.- Mówi wysoki blondyn.- Szybko, defibrylator!

 

Gromada czerwonych lekarzy przebiegła przez korytarz. Wchodzą następni. Prowadzą jakąś kobietę. „Ewa Nowak. - Mówi brunet.- Matka tego chłopaka. Połóżcie ją gdzieś, zemdlała dwa razy.”

 

-Ja chcę się dowiedzieć gdzie jest mój syn! Mój syn!- Krzyczy kobieta.

 

-Już dobrze.- Przytula ją pielęgniarka.- Idziemy do ósemki.- Mówi do ratownika.

 

Wychodzą.

 

* * *

 

-Ale scena.- Komentuje Michał. Podoba mu się, uśmiecha się. Nikt nie odpowiada. Nie patrzę na niego, jak Anka piszę notatkę.

 

 

 

Zenit. Trzeba być jak House.

 

Jest 23.30. Większość klasy już poszła. Zostałam tylko ja, Michał, Anka, Maciek, Ela i Tomek. Anka siedzi cicho, jest smutna, z nikim nie rozmawia. Towarzystwo próbuje zabawić Michał:

 

-Opowiem wam kawał. Chcecie? Przychodzi baba do lekarza z kierownicą na głowie…

 

-Przed chwilą widziałeś faceta, któremu… flaki wyszły dosłownie na wierzch! Jak możesz żartować?!- Denerwuje się Maciek.

 

Dawid R. rzeczywiście był „nieźle pokiereszowany”. Robotnik budowlany, rusztowanie na niego spadło. Właśnie go operują. Jeśli jeszcze żyje…

 

Anka zamyka oczy. Udaje, że nie słyszała żartu Michała i uwagi Maćka. Tomek wychodzi. Chyba ma dość. Ela udaje, że tego nie widzi.

 

-Do wszystkiego trzeba nabrać dystansu.- Komentuje pani z okienka.

 

-Ot, prawda.- Mówi Michał.

 

Kawału nie kończy.

Licznik odsłon: 2213