Katarzyna Wróbel - Trend czy trąd?

Słowo kluczowe kurwa. Każdy użył chociaż raz. Raz przypadkiem, raz celowo. Pomimo samoświadomości kurwowania, kurwujących ocenia się inaczej. Szczególnie, gdy noszą dresy i krzyczą "Gorzów Stilon".

Seks, alkohol, przyjaźń.

Adam. Z imienia całkiem pospolity facet. Jednak to żaden z Kowalskich, żaden z Nowaków.

Ciągnie go do historii. Od paru ładnych lat przed nazwiskiem stawia mgr. Nie zawsze. Kiedy wychodzi ze swoimi, w dowodzie ma Bolo.

Mieszka z mamusią i ojcem na wsi. Znają się tu wszyscy i wszystko wiedzą o sobie. No chyba, że nie wiedzą, to wtedy idą do sklepu. Spacerują tak po pięć razy dziennie. Narzekają, że głowa szwankuje, że listę z zakupami trzeba zacząć nosić. Dziwnym trafem w pamięci zapadło, że przed piątą jedzie pociąg na Poznań. Więc w oknach warują już od czwartej.

Ej, Teresa, chodź no szybko, ale firany nie ruszaj, syn od Zosi jedzie się bić!

Odprowadzony wzrokiem sąsiadów wsiada do pociągu. Wydaje się, że zaraz przekaże im niewerbalne "spadaj". Jednak nie, to nie ta liga. Zmierza w stronę konduktora. Idzie szybkim krokiem. Jedną rękę trzyma w kieszeni rozwleczonej bluzy. Drugą puka. Trzy razy. Otwiera mężczyzna grubo po pięćdziesiątce. Daje krok w tył. - Eeyyy, bilecik dla pana. Już drukuję. Poznań, czy jedziemy dalej? - pyta mimowolnie marszcząc brwi. Prosto do Poznania. - Adam wyjmuje rękę z kieszeni. Mama zawsze kazała wyjmować jak mówił ze starszymi.

Bilecik powędrował w ręce pasażera. W tym samym momencie drzwi „gabinetu” konduktora zaczęły się zamykać. Nie są elektryczne. Dziurkacz zachowaniem przypominał dzikiego kota. Podwórkowca. Takiego co to ani pogłaskać, ani nakarmić.  Adam wyciągnął rękę z pięćdziesięcioma złotymi. Co chcesz? - wyrwał zaskoczony mężczyzna  - To jest, co pan chce? - poprawił. Zapłacić, chyba, że kibole jeżdżą u was za darmo. - mruknął Adam. Konduktor przełknął ślinę i nieco odważniejszym tonem przeczytał cenę z biletu.

W pociągu raptem kilka dusz. Adam idzie wąskim korytarzem. Spotyka się wzrokiem z opartym o ścianę chłopaczkiem. Chyba licealista. Zdaje się wrażliwy, patrząc po szklanych oczach i szybkim oddechu. Mija go ocierając się jedynie o plecak. Powoduje tym samym zbawienny efekt kamienia z serca. Chłopak wypuszcza z ust powietrze. Adam kontynuuje poszukiwania przedziału, w którym...  O są! W którym są chłopaki.

Zaparowane szyby. Ostry zapach. Z tym, że zapach w tym przypadku brzmi dość pieszczotliwie. Na podłodze skrzynka piwa i cztery połówki. Dookoła pięciorga chłopa, niby bracia ksero. Każdy jeden alfa. Poubierani w siwe dresy, rozmiar za duże koszulki. Jeden ozdobiony metrowym łańcuchem przegląda nowego świerszczyka. Na łańcuchu wisi krzyżyk. Reszta gazet, tych z ubiegłych miesięcy, leży na fotelu obok. Tak w razie wu, jakby kolegom się zachciało pokartkować, może poczytać, ewentualnie coś innego. Napięte mięśnie. I iście męskie rozmowy. Testosteron unosi się w powietrzu.

No jesteś cholero w końcu, jak z tą nogą? Wisła ostatnio się szarpnęła. - odezwał się Wojas, rytualnie uderzając barkiem o bark Adama. Wróć. Nie Adama - Bola. Adamem to on może być dla babci.

Bolo wyraźnie rozpromieniał. Nie wiem czy to przez mikroklimat przedziału, czy przez pięć szczerzących się do niego gęb. Fakt, relacje człowiek - człowiek są tu inne.

Chonopsorze, lejcie mu panowie, musi nadrobić karniaczki od Gorzowa. - krzyknął brat Wojasa, najmłodszy w ekipie. Młody, ma cię wuja nauczyć pić? - odpowiedział zadziornie Bolo. Nie ucz ojca robić dzieci. - Młody nalał do pełna.

Chlać będziemy całą drogę? - powiedział Gyros przegryzając kiełbasę - pomysł mam. Konduktor będzie zaraz chodzić i pytać o bilety, jak wejdzie do nas to udamy, że śpimy. Kto pierwszy się zaśmieje przegrywa. - zaproponował. Sypnęło się parę wulgaryzmów. Ich funkcja jest o tyle ciekawa, że wyrażają więcej niż tysiąc słów. Takie mówione rafaello. Tym razem chodziło o akceptację.

A co będzie dla przegranego? - zapytał Bolo. Jak wracałem z kibla, widziałem takie grube małżeństwo. Laska miała kanapki z pasztetem, chyba z bochenek. Kto przegra, pójdzie i poprosi o taką kanapkę. - spontanicznie rzucił Wojas.

Zamknąć ryje, idzie ! - krzyczącym szeptem zakomunikował Młody. Zamknęli oczy, zakryli twarze, zacisnęli zęby.

Dzień dobry, bileciki do kontroli. - powiedział konduktor. Cisza. Niektóre twarze zrobiły się purpurowe, inne zaskakiwały wyszukaną mimiką. Bileciki proszę, bo będzie mandacik - powtórzył. Gyros chrapnął raz, potem drugi. Wybuchnął śmiechem, a w pół sekundy po nim śmiali się wszyscy.

Robi się ciemno. Człowiek jest wtedy dużo bardziej rozklekotany. Jakiś taki wrażliwszy, otwarty.Gdzieś w środku, pomiędzy sercem a żołądkiem kotłują się emocje. Od A do Z.

Jutro się naparzamy, trzeba uważać, bo po ostatniej zadymie na Zawiszy zamykają wszytko co leci.- zmartwionym głosem powiedział Olo, ten rozsądny - Ania by się wkurzyła.

Dwa tygodnie temu zamknęli ich za ustawkę ze Śląskiem. Niby nic nikomu się nie stało, bo na końcu i tak wszystkich uniewinnili. Ale trzeba było się tłumaczyć. Olo zapłakanej żonie, no i córce, bo powoli też zaczyna rozumieć. Gyrostłucząc kotleta opowiadał o swoim podbitym oku współpracownikom. Wojas, wolny strzelec, tłumaczył się jedynie przed samym sobą. Przy okazji oczyścił z zarzutów brata. Najgorzej było z Bolem, musiał stanąć oko w oko z mamą i ojcem. Na rozmowę zaproszono go do sekretariatu.

Chłopaki. Cholera. A jakby nam się tak kiedyś nie udało? Jakby ktoś dostał tak, że już by dupy z ziemi nie podniósł. - zarzucił jeden. Nie chce kończyć, ale to byłby mój wymarzony finał. Kocham Gorzów jak Kasie Cichopek, gdyby miał cycki pewnie byłby moją laską. - heroicznie odpowiedział Młody. Ma wytatuowane dwa akty. Na nodze i barku. A każdy w ekipie na sercu dziarnięte Stilon.

Żarówka ledwo co świeciła. Bolo chwycił gazetę z kupki. Alkohol powoli puszczał. Przejrzał całą, zatrzymując się na dłużej przy trzech ostatnich stronach. Zdaje się, że reszta ekipy była na etapie liczenia baranów. Wziął ze sobą trzy losowe pisemka. Wyszedł, żeby móc przeczytać w samotności. Na spokojnie. Zamknął za sobą drzwi. Pociąg zaczął gwałtownie hamować. Przez szybę było widać nic. Żadnego domu, żadnego kota przybłędy, żadnego niczego. Widocznie ktoś postanowił wyrwać się z tego nikąd. Spojrzał za siebie. Do pociągu weszła dziewczyna. Ubrana normalnie. Wytarte dżinsy, niebieski płaszczyk, na głowie czapka miś. Zmierzył ją wzrokiem w ciągu sekundy, skupiając się na detalach. Ona spojrzała na niego. Bolo odruchowo schował prasówkę za plecy. Cześć, co tu robisz? - pewności dodały mu karniaczki. Hej, jadę na studia. - odpowiedziała dziewczyna. A jak Ci na imię? - wypytywał Bolo. Traktował kobiety specyficznie. Niby nie materialnie, ale namacalnie. Dość schematycznie.

Co to za magiel, dopiero co weszłam do pociągu. Karolina jestem. - odpowiedziała zaczepnie. Pogadali tak dłuższą chwilę. Niby o niczym, ale o wszystkim co powodowało zainteresowanie. Uśmiech. Jeden, drugi.

Co robisz na środku korytarza, może zalogujemy się gdzieś? - kontynuowała. Bolo wskazał łazienkę. Nieświadomie gazetą. Chciał powiedzieć, że szedł w tamtą stronę, ale dziewczyna uprzedziła go niezręcznym uśmiechem. Wymienili jednoznaczne spojrzenia i zajęli miejsce w wolnym przedziale.

Kibol ma coś z marynarza.

Wrócił do swoich po godzinie. Z tarczą. Więc pomimo skromności, podzielił się historią życia. Była lepsza od Oli i Magdy z Bełchatowa. - podsumował. Miny kolegów sugerowały uznanie.

Mordobicie, ustawki, mityngi.

Pociąg w końcu stanął. Chłopaki zabrali torby i rozładowali się na stacji. W ciągu godziny przyjechał czarny busik, całkiem dobrej marki. Wsiedli i pojechali przed siebie. Kierował kibic z Gorzowa, chwilowo przebywający w Poznaniu. Tak zwany ultras. Taki co pokrzyczy na meczach, założy szalik, ale nikomu mordy nie obije. Poznań dzisiaj gra na wyjeździe, komplet punktów się szykuje - zagadnął. Oby ich kibole się tak nie spięli, ciężką noc dzisiaj mieliśmy. - Bolo wziął łyk mineralnej.

Kojarzycie ile wygrali w ostatniej kolejce? - ciągnął kierowca. Ja tam rzadko kiedy zwracam na to uwagę, no chyba, że idę pooglądać. - Wtrącił Wojas. Wyniki meczów znają z gazet. Jeśli takowa przypadkiem wpadnie w ręce. Jeżeli już są na stadionie, to nie ważne czy strzela gość z szóstką czy dziesiątką. Istotne żeby zająć dobre miejsce. Najlepsze są z tyłu. W tych pozornie najgorszych sektorach. Możesz się lać ile chcesz i w dodatku z tymi, którzy chcą dostać. Rodziny, młodzież, czasem starsi siedzą raczej na dole. Przecież nikt nie chce, żeby stała im się krzywda. Przyszli tu tylko obejrzeć mecz.

Spotkania międzypartyjne organizuje się w miejscach neutralnych i kameralnych. Na przykład na łące o świcie. Wschodzące słońce, pachnąca rosa, ćwierkające ptaki. Mediatorzy obu zespołów umówili ich w lesie. Kilka kilometrów za Poznaniem. Jadą już dość długo.

Co żresz te fast foody? - odezwał się Gyros, przerywając ciszę. - Wy jesteście jacyś porąbani. Frytki z trzyletniego oleju, mielone uszy, ryje i ogony. Najlepsze jest to, że bebechy wywalają na słońce i zwalają na ewolucje. - mówił jak nakręcony. Olo oblizał palce. Reszta chyba nie słuchała. Przeszywająca cisza trzymała się jeszcze przez parenaście minut.

Są tam. - zauważył Młody. Są - odpowiedziała reszta. No i byli. Czterdziestu chłopa.

BMW poznają po ryku silnika. Poznań, po dźwięku kastetów.

Zatrzymali się obok swoich. Było trochę ludzi z miasta do pomocy. Ci z osiedla zawsze są przed czasem. Żaden z nich nie ma na karku gromadki dzieci, tym bardziej obierania ziemniaków, czy tłuczenia schabowych.

Siemano ekipa - kiwnął Wojas.- jak klimat? Zakładajcie zbroje, ubijemy ich jak dzikie świnie. - odpowiedział zachrypnięty głos.

Chłopaki stanęli przy busie. Bolo sięgnął po torbę. Wyjął tani czarny dres, stare tenisówki i białą koszulkę. Zaczął się przebierać. Na rękach zawiązał czarne bandaże. Wojas sięgnął po foliówkę wypełnioną kilkudziesięcioma buteleczkami. - Chce ktoś jeszcze Tussipectu? Podeszła do niego spora ekipa. Wydaje się, że mieli w sobie już cysternę zielonego płynu.

Bolo zabrał się za rozgrzewkę. Wymachy rękami, przód, tył. Skręty, podskoki... Rytualna walka z cieniem. Lewy prosty, prawy sierp. Pamiętaj o pracy nóg. - powtarzał w myślach. Kropelka potu spłynęła po jego policzku. No przecież nie łza. Specjalnie na tą okazję poszedł do fryzjera. Poprosił na trójeczkę.

Słuchajcie chłopaki. - zawołał Gyros. Był nieformalnym fuhrerem. - Poznania jest dwadzieścia cztery osoby do bicia, nas dwudziestu ośmiu. Możemy walczyć z przewagą, ale nie będziemy kombinować. Czterech dzisiaj odpuszcza. - powiedział stanowczym głosem. Odpowiedzi udzieliła mu cisza. Każdy chciał walczyć. Dwadzieścia siedem par oczu rozbiegło się po lesie, wyraźnie unikając spotkania z wzrokiem przywódcy. Coś podobnego, gdy uczeń słyszy "Do odpowiedzi poproszę numer..."

Nie ja. - przez wszystkie głowy przewijała się wspólna myśl. No dobra, w takim razie czterech najmłodszych, sory chłopaki, wykażecie się z Wisłą - dokończył Gyros. Bolo spojrzał na Młodego. Miał ubraną ciemno szarą koszulkę. Pachniała jeszcze nowością. Zębami rozplątywał bandaż z prawej ręki. Tylko on wiedział jak bardzo mu zależało.

Ustawili się rzędami. Od najbardziej doświadczonych do najmłodszych. Ci z największym stężeniem syropu stanęli po bokach. Gyros namalował patykiem parę kółek i strzałek. Nikt nie podważył jego taktyki. Przesuwamy się powoli w przód, nie biegniemy nawet jeśli Poznań wystrzeli. - dodał. I jak zobaczycie, że któryś nie daje rady to podbiec i pomóc. - wtrącił dojezdny.

ZKS! - krzyknął męski chór. Ruszyli w stumetrowy maraton.

Oplątali twarze chustami. Nie wiem czy chcą stać się anonimowi, czy ukryć narastający strach. Idą równym krokiem. Adrenalina nie pozwala racjonalnie myśleć. Z ogromnego hałasu można wychwycić jedynie "Dawaj kurwa!", "Rozjebiemy ich!".

Zatrzymali się pięćdziesiąt metrów przed Poznaniem. Z tłumu wystąpił ubrany na biało człowiek bez karku. Na przeciw wyruszył Wojas. Łyknął niejedną książkę o manipulacji, bajerowanie dziewczyn też idzie mu całkiem sprawnie. Nie wiadomo jakie umiejętności przydadzą sie tym razem. Spotkali się na środku. Podali sobie ręce, wymienili kilka zdań. Komisyjnie przeliczyli składy obu drużyn. Równo dwadzieścia cztery. Obyło się bez dowodów.

Z boku przyglądał się zaprzyjaźniony ratownik medyczny, zagorzały kibic Gorzowa. Przysięgał kiedyś na szalik reprezentacji, że pomoże każdemu. Bez względu na to czy z Warszawy czy z Katowic. Siłą rzeczy zaufali mu wszyscy. Zawsze to bezpieczniej mieć trochę wody utlenionej i plastrów w zanadrzu.

Delegaci wrócili do swoich ekip. Walczymy bez sprzętu, żadnych drutów na rękach, kijów, niczego. Nie kopiemy leżących. Jak któryś krzyknie basta, zostawiamy i idziemy pomagać reszcie. - przekazał Wojak.

Jest jeszcze druga opcja. Walka z akcesoriami. Wtedy można tłuc się czymkolwiek. Wałkiem, patelnią, metalowym prętem. Jednak większość preferuje gołe pięści. Bójka jest wtedy dosyć czysta. To takie fair play. Nie żadne chuligaństwo.

Chłopaki zaczęli sie nawzajem pobudzać. W ułamku sekundy tworzyli nowe kolokacje z wyrazami kurwa, ja pierdole, czasem trochę delikatniej - cholera. Zabijali pięściami powietrze, uderzając w nie to nogą, to ręką. Materiał koszulek z ledwością odpierał atak napiętych mięśni. Żyły pulsowały na pochłoniętych walką czołach. Ale nie to było najgorsze. Największy strach wywoływały oczy. Brązowe, zielone, niebieskie. Głębokie z długimi rzęsami. W które wpisane było: mord, nienawiść, agresja.

Na miejsca. Gotów. Zabij!

Ruszyli wprost na siebie. Bezwzględnie. Jak dwa stumetrowe tsunami. Uderzali i zbierali ciosy. Bez znaczenia, w głowę, w brzuch czy udo. Bez znaczenia, czy obijali prezesa banku, montera telewizji kablowej czy woźnego szkoły. Każdy z nich na twarzy miał chustę. Bił się więc Stilon Gorzów z Lechem Poznań.

Na przemian. Basta! - Mało ci?! - Basta! - Zajebię! - Basta! - ZKS! - Basta!

Na trawie leży dwudziestu trzech Poznaniaków i czternastu z Chorzowa. Ostatniego wykańcza Bolo. Teoretycznie mogą załatwić go większością. Ewentualnie w dwójkę. Ale nie takie są reguły. Bastuj! - krzyczy całym sobą. Okładają się pięściami przez dłuższą chwilę. Wygląda to całkiem profesjonalnie. Jeden wyprowadza wymyślne ciosy, drugi blokuje je przedramieniem. Trzeba być szybszym od pecha.

Tłum skanduje. Wyczerpani koledzy resztkami sił krzyczą nazwy klubów. Bastujesz, czy mam cię zabić!? - pyta Bolo popychając przeciwnika wprost na niebieską flagę Poznania. Basta. - odpowiada.

ZKS! - odezwał się tłum. Szacun Poznań! - krzyknęli triumfatorzy.

Robota, uczniowie, kotlety.

Droga powrotna z reguły mija szybciej. Niby śpisz całą drogę. Dziesięć bitych godzin polskimi kolejami. Ale i tak wyłazisz jak zbity pies. Wszystko co najlepsze już się stało. Teraz tylko czekać do tzw. "następnego".

Oczywiście powitanie jak na mistrza przystało. W oknach dziesiątki mrugających par oczu. Przez grube ściany słychać "Światła nie zapalaj, bo widać". Może to i dobrze, że ciemno. Ktoś by niechcąco zobaczył, że oko fioletowe, że broda taka jakby trochę spuchnięta.

Bolo przekracza próg domu. Następuje transformacja. Co prawda nikt nie unosi się do góry, nie ma też wróżkowego pyłu i migających gwiazdeczek. Chociaż kto wie co robi się w środku. Adaś, jesteś? - woła mama. Jesteś, jesteś. Wezmę łyka kompotu i się kładę, na ósmą mam. - Maskowanie powyjazdowej chrypy ma we krwi. Tak z troski. Po co kogo martwić.

Poniedziałek. Siódma rano. Poranek żywych trupów. Wiedzą o tym dorośli pracujący, dorośli na urlopach, prawie dorośli z dowodami, jak i mało dorośli bez dowodów. Tak czy siak za pięć ósma wchodzi do klasy. Frekwencja stuprocentowa. Jak zawsze w poniedziałki na pierwszej. - Chrzanić system, otwierajcie zeszyty, piszemy : Patriotyzm jest zajebisty. - oświadczył otwierając dziennik. - Pod spodem, 11 listopada, na pół kartki capslockiem ma być. - dodał.

Sympatię uczniów to on miał. Nie da się ukryć. Nie przez to, że nie wpisywał uwag i pozwalał jeść śniadanie na lekcji. Był w szkole awangardą.

Wyobraźcie sobie teraz, nie ma nas na mapie. Wszystko dookoła niby w porządku, jest komputer, dvd, chipsy w szafce. - zaczął. Komu taka sytuacja odpowiada łapa w górę. - zwrócił się do klasy. Rozejrzeli się po sobie. Heloł, macie żarcie, kupkę filmów, w polsacie sport lecą mecze od rana do nocy, co wam nie pasuje? - drążył Adam. No dobra wszystko spoko, ale nasi nie mają orzełka na koszulkach. - wtrącił Młody. Na matmie i angielskim obstawiał tyły. W historycznej grzał miejsce w pierwszej ławce. Brawo Wojtek.- spojrzał na ucznia wzrokiem Bola.

Rozumiecie? Tylko od tego być albo nie być orzełka zależało ludzkie życie. Wiesz co to znaczy kochać? - wskazał na jedną rumianą z trzeciego rzędu. - Oni mieli motyle w brzuchu do Polski. Daliby się... - lekcję przerwała dyżurna. Pan dyrektor prosi pana do gabinetu. - miną życzyła powodzenia na dywaniku.

Podbite oko, wytarte spodnie, jaki pan daje przykład dzieciom? - od progu zapytał dyrektor. Dzień dobry. - Adam usiadł na wyznaczonym miejscu. Jeśli powiem, że przed chwilą uratowałem spadającą ze schodów staruszkę, która przypadkiem pocałowała mnie łokciem w oko, a potem przejechałem się na skórce od banana, to będzie w miarę wiarygodnie? - zapytał. Pan źle wpływa na młodzież, czego pan ich w ogóle uczy, co to ma do historii. Oni chodzą zadowoleni, szaliki przynoszą na pierwszego maja! Co to ma być za cyrk?! Nie będzie tego u nas. Dzisiaj ma pan wolne. - Dodał. Tak na pożegnanie.

Wrócił do domu. Wyjął klucz spod doniczki. Mama kończy o piętnastej, więc nie pachnie jeszcze pomidorówką. Ojciec gdzieś w trasie. W lodówce trzy kotlety na dzisiaj. Lech Poznań, Wisła Kraków i Zawisza. Wyciągnął tłuczek. - Bastuj świnio. - uśmiechnął się do siebie. Dwa osolił, sypnął trochę pieprzu. Trzeciego zrobił w jajku i mące. - mama woli z panierką.

Każdy ma swój smak pomarańczy. 

Licznik odsłon: 2376