Katarzyna Żaba - Tylko śmierć jest zawsze młoda

Biały nie wahał się ani przez moment, mocno zaciśnięte pięści i wewnętrzna nadzieja , że i tym razem uda się przeżyć. Czuł, jak jego serce niemalże wyrywa się spod skóry.  Szybkość sytuacji nie pozwoliła na przemyślenie kroków, walka toczyła się również w jego głowie. Honor i chęć obrony tylko to dawało jemu i kolegom siłę walki, przecież lepiej niszczyć własną młodość niż nic z nią nie robić.

 

Cisza po burzy

Pani Teresa, mama Białego, była wyjątkowo spokojna. Poobijana twarz syna, krew na ubraniach i tym razem jej nie zdziwiły. Podświadomie marzyła o tym, żeby skończyło się na siniakach i opuchliźnie. Rano, jak zawsze, zrobiła kawę z jednej łyżeczki, dodając do tego dwie kostki cukru. Milczenie doprowadzało Białego do szału. Para wraz z dymem papierosowym rozchodziła się po całej kuchni. Pożółkłe firanki i zimne tego dnia ściany wprowadzały grobową atmosferę.

- Przysięgałeś mi coś, pamiętasz, do cholery? – powiedziała Pani Teresa. – Obiecałeś ,że nigdy więcej nie wdasz się w bójkę między kibicami.

- A co miałem k**** stać i patrzeć, jak oni plują mi w pysk? – odkrzyknął Biały.

Kłujący dym z papierosów szczypał  w oczy, grający w tle telewizor, którego nikt nie oglądał, sztucznie odwracał uwagę, pozwalał chociaż na chwilę uspokoić nerwy i powstrzymać wyrywające się przykre słowa z ust.

- To nie moja wina. Dlaczego ty nie potrafisz tego zrozumieć? – odparł z pretensjami Biały.

- Co tu do jasnej Anieli jest do rozumienia? Tłukący się po ryjach kibiole oto , która drużyna jest lepsza, a jedyne, co z tego masz, to te pieprzone blizny, złamania no i jakiś chory szacunek kolegów za którymi biegniesz jak ten cep w ogień. – wykrzyknęła Pani Teresa.

-  O tym właśnie mówię, dla ciebie to kibole, łyse karki, które dla zabawy się leją. A i to coś więcej niż koledzy , a w walkach najlepsze nie jest to, że kumple kryją ciebie, ale to, że ty kryjesz ich.

Pani Teresa starła stół i wyrzuciła jeszcze palące się niedopałki. Atmosfera wcale nie robiła się lżejsza. Najgorszy zawsze jest ten pierwszy dzień po starciu. Cisza przeplatana z kłótnią i wyrzutami. Milczenie matki , która ma dla syna serce na dłoni i nigdy nie potrafiła pojąć, że dla niego to coś więcej niż idące w ruch pięści. Ile razy by nie analizowała, zawsze strach nie pozwalał jej zrozumieć tego, że syn ma w sobie ogrom honoru i woli walki, jest człowiekiem stałym w przekonaniach. Nazywają go kibolem z chorym fanatyzmem, ale dla swoich jest artystą i bratem.

Czapka wśród szkła

Ciemnobrązowa, z lekko zadartym daszkiem. „Łapacz wspomnień” jak to mówili na nią chłopaki z ekipy. Gdzie oni przetrwali, tam i Białego czapka. Bidulka przeszła swoje, ale najgorzej i tak przechodzi pranie. Jest już wyblakła, nadaje się do wymiany, od spodu ma już tylko resztki materiału.

Do żadnej z akcji nie było jakiś specjalnych przygotowań. Kije bejsbolowe szczelnie zapakowane do samochodów, parę kastetów, no i oczywiście Biały brał czapkę, bez niej przecież będą mieli pecha. Derby piłkarskie, czyli starcie między najgorszymi wrogami to dla nich dzień, na który czeka się cały rok, mniej więcej tak samo jak na Święta Bożego Narodzenia, zieloni przecież muszą pokazać swoją przewagę.  Cała rodzina razem, wszyscy z uśmiechem na twarzy. Oni jednak w oczach mają wtedy iskrę, taką przepełnioną szczerością.  Od małego trzymali się razem, ramię w ramię. Dawniej dzielili jedną piaskownicę, teraz śmieją się, że zamieni się to na cele więzieniu. Wbrew pozorom nie ma w nich nienawiści . Zawsze byli ze sobą szczerzy i zwarci, jak skała, której nie da się przesunąć. Gniew też nie występował od zawsze, bójki rzadko kiedy miały jakieś znaczenie. Dopóki nie stracili jednego ze swoich. Zimny październikowy wieczór na zawsze zmienił ich życie. Niezniszczalna 20 została perfidnie okradziona z jednego z braci. Stąd wziął się gniew.

– Dlaczego to on musiał odejść? Dlaczego te perfidne skur****** wybrały akurat jego?- to pytanie zadawali sobie przez długie miesiące. Wtedy coś w nich pękło. Kibicowanie zawsze było pasją, powodowało radość, a po śmierci Kamila wywoływało łzy. Nie mogli sobie darować, że wtedy nie było ich przy nim. Kamil dzień wcześniej,gdy oddawał swoją ulubioną czapkę Białemu mówił, że to tylko na przechowanie bo nie chce jej znowu pobrudzić. Tamtego wieczoru nie było na niej ani jednej plamki.

 Dziś nikt na stadion nie wejdzie

Policja rozstawiona niczym wojsko, z tarczami i maskami zwarcie pilnowała bram boiska. Krzyczący kibice, a raczej tłumy, które za wszelką cenę na trybunach chciały kibicować swojej drużynie. Jedni ich kochają, inni nienawidzą, mimo tych różnic wszyscy przyszli tu dziś usiąść po swoich stronach i ile mają sił w płucach dodać otuchy drużynie. Stróże prawa jednak nie ustępowali. Tamtego dnia nikt nie mógł zasiąść na trybunach. Każdy, kto tylko próbował zbliżyć się do bram,dostawał gazem łzawiącym po oczach. 

– Dla takich ch*** jak wy nie mamy litości, won stąd! – krzyczeli zirytowani policjanci.

Kibice z wściekłością odeszli, pozornie każdy w swoją stronę. Nawzajem zaczęli bluzgać i zwalać na siebie winę, dlaczego nie weszli na stadion. – To przez was zielonek**** nas nie wpuścili – krzyczeli niebiescy.  Mecz nie zakończył się dla nikogo wygraną. Marny remis, który nie cieszył żadnej ze stron, ale w takich sytuacjach nie obwinia się piłkarzy, tylko kibiców z przeciwnej drużyny. Obie grupy wydają na siebie wyrok, zwłaszcza na derbach, dniu świętym w powiatowej piłce nożnej. Wynik tego zostanie jeszcze skorygowany , ale to nie gole o tym zdecydują.

 Krew musi zostać polana

Zieloni ze spuszczonymi głowami wracali do samochodów. Tamtej nocy nie mieli ochoty się bić. To przecież rocznica śmierci Kamila. Nie warto. Chcieli iść na jego grób i przeprosić ,że dziś nie zasiedli na trybunach. Całą drogę przez dzielnicę, zwaną „Szarą” , szli w milczeniu, nikt nie mówił, bo i po co?  Wszyscy bardzo odczuwali brak kumpla i skupiali się na zadartej czapce Białego, którą od niego dostał. Dlaczego tym razem nie przyniosła nam szczęścia i sprawiła, że derby dla niebieskich będą smutnym dniem przegranej minimum 2:0?

Nagły jazgot drzew wzdrygnął wszystkim. – To jeszcze nie koniec, tchórze, tym razem znowu będzie was o jednego mniej – wykrzyknął nieznany głos, a hałas rozbijającej się przed ich stopami butelki wzbudził niepokój. Było ciemno, nic nie widać, dookoła same drzewa i szare budynki… Nagle zza drzew wyłania się ogromna grupa kibiców, zieloni wiedzieli już , że specjalnie się na nich czaili. Było ich więcej o dwudziestu, normlany człowiek stwierdziłby, że należałoby się wycofać, ale nie mogli, tekst rzucony w ich stronę na temat Kamila wzbudził we wszystkich gniew. Takiej frustracji w sobie jeszcze nie mieli.  Nigdy wcześniej nie byli tak blisko zagrożenia, ale z drugiej strony tak bezpiecznie się jeszcze nie czuli. Każdy, kto dostał parę razy po ryju wie, że morda nie szklanka, a honor ma się jeden.

- Dookoła latały tylko butelki, w ruch szły kije bejsbolowe, nikt nie miał w sobie skrupułów, w tamtym momencie, co by się nie działo, byliśmy niezniszczalni – ze łzami w oczach wspomina Wojtek.

Krew niczym powódźzaczęła zalewać ulice. Z daleka przypominało to powstanie albo starcie tytanów, żadna ze stron nie chciała odpuścić. Zieloni byli pozornie słabi. Jeden musiał dawać radę trzem, bo było ich za mało. – Nieważne – mówili. – Nieliczni, ale fanatyczni! .

- Nie poszlibyśmy w nich pierwsi, ale jeśli ktoś obraża twojego zmarłego przyjaciela, to nie da się zrobić inaczej, tak samo jak matkę ma się jedną, tak i za kumplami, czy żyją czy nie, skacze się w ogień – odparł poprawiając czapkę Biały.

Zieloni padali na ziemię jak kawki. Byli zmęczeni, a bezwzględni kibice niebieskich nie mieli żadnych zasad. Biały biegł co sił byleby wspomagać kolegów, kiedy dwaj przeciwnicy złapali go za ręce i wywrócili. Nie miał szans. Koledzy nie widzieli, co się z nim dzieję, był szum, dużo drzew i ta cholerna ciemnica. Kopali go jak piłkę, po żebrach, twarzy, pluli mu w twarz, grozili , że jego też zabiją.

– Krew musi być polana! – krzyczeli Białemu w twarz. On leżał i nie mógł się nawet bronić, wszystkie siły w jednym momencie z niego opadły, zobaczył tylko kątem oka, jak jeden z niebieskich depcze jego czapkę i próbował wyciągnąć po nią rękę.  Wtedy Wojtek spostrzegł leżącego kolegę i zastanawiając się ruszył za nim w bój, w ręku trzymając kij bejsbolowy. Biały wciąż leżał, słyszał tylko syreny policyjne zbliżające się ku nim. Nie był wstanie się podnieść, więc Łazarz i Seba załapali go pod ręce i z ledwością zanieśli do auta.

 – Macie czapkę? Bo to Kamil dziś mi d*** ocalił – odrzekł cicho i zasnął na fotelu.

Potem obudził się już w domu. Po raz kolejny zawiódł swoją matkę, pamiętał, jak klęcząc przed świętym obrazkiem obiecywał jej ,że nigdy więcej tego nie zrobi, ale nie udało mu się spełnić obietnicy. Rozglądając się po swoim pokoju,widział tylko czapkę, która ubłocona, potargana leżała na regale. Tym razem było mu źle. Rozmyślał nad sensem tego, ile krwi zostało rozlanej przez agresję i gniew. Teraz jest mu cholernie przykro, bo to, co kocha, czyli jego pasja,odebrała mu to, co najcenniejsze – przyjaciela. To on pokazał mu, że w życiu trzeba walczyć o swoje.

 

- Odważny, to nie ten, kto się nie boi, ale ten, który wie, że istnieją rzeczy ważniejsze niż strach. – ten cytat zawsze powtarzał Kamil i to o nim teraz myśli. Kibice to ludzie z pasją i wolą walki, niczym lwy bronią siebie nawzajem, czasem z powodów błahych , ale głupota jest rzeczą ludzką. Po czasie każdy, nawet największy wojownik, potrzebuje zanalizować to wszystko, co robi. Życie uczy ich tego, że muszą walczyć o swoje, ale dopiero śmierć przypomina ,że czasem trzeba odpuścić, bo tylko ona jest zawsze młoda.

Licznik odsłon: 2440