Maria Kurylczyk - Interwencja o interwencję

 To jest tak: pracujesz do wyrobienia kuroniówki, jak się uda to dłużej. Potem czekasz na pracę i tak w kółko. Jak wyrobić emeryturę?  Ktoś ci mówi: „Trzeba było się wykształcić!”.

 

Pani Joanna pracuje w interwencji w Kaliszu Pomorskim. Grupa  liczy  50 osób, a w całej gminie  jest ich jeszcze więcej.  Zamiatają ulice, przycinają miejskie żywopłoty lub drzewa, zimą odśnieżają drogi. Ona się wśród nich wyróżnia.  Zdała maturę na czwórkach i piątkach w Technikum Ogrodniczym.
Los sprawił, że ma  na taką pracę. Gdy była młoda, jej mąż zarabiał dostatecznie dużo, żeby miała zapewnioną przyszłość. Niczego im wtedy nie brakowało, a ona czuła się wartościowa. Zmarł w pracy,  drzewo, źle podcięte, spadło w niewłaściwą stronę.Została sama. Musiała sobie radzić, miała dwie małe córki - 5 i 7 lat.
Przyjechała jej matka, chciała pomóc, jednak ona wolała wszystko zrobić sama. Dziewczynki wysłała do sąsiadki,   zajęła się mężem. Zawsze bała się zmarłych, ale powiedziała sobie, że to jest jej mąż , umyła go i ubrała. Dopiero po wszystkim zawołała dzieci . Jeszcze długo po pogrzebie dziewczęta spały w swetrach swojego taty. W duchu zadawała sobie pytanie: dlaczego tak się stało? Ale odpowiedzi nie było, a żyć musiała dalej, dla dzieci.  Wtedy nie czuła , że to coś wielkiego, dzisiaj, kiedy wraca pamięcią do tej chwili, sama się dziwi, skąd miała tyle siły.

„Gdyby wykształcenie było ekonomiczne...”

Sprzedawała wartościowe rzeczy, kiedy tylko brakowało pieniędzy. W sumie, w ciągu kilku lat spieniężyła: samochód, piły motorowe, motorower i inne pamiątki po dawnym życiu.
Rozpoczęła  poszukiwanie pracy. Nikt nie potrzebował ogrodnika, słyszała tylko od urzędniczek: „Gdyby była pani wykształcona ekonomicznie...”. Tyle ich tam siedziało po zawodówce, a ona po maturze nie miała pracy. Burmistrz zaproponował w interwencji. Taki był początek. Wstydziła się sama przed sobą, czuła, że spadła o parę stopni niżej.
 Sąsiadka mówiła o  niej - dama... A ona: „A niech sobie wyobrazi swoją ”damę” z łopatą!”. Obcięła zadbane paznokcie, bo nie pasowały do roboczych rękawic, zamieniła wysokie kozaczki na płaskie buty, założyła starą kurtkę i wyszła na ulicę. Straszne  upokorzenie.
 – Musiałam wziąć do ręki miotłę.  Wiadomo, co mówią o tych, którzy sprzątają. A tu małe miasteczko. Człowiek się z czasem przyzwyczaja, uczy, ale wtedy ? Udźwignąć cały dom na swoich barkach. I nie pracowałam tylko w kąciku chodnika, ze spuszczoną głową, nie poniżałam się jeszcze bardziej. Jeśli już musiałam pracować to starałam się to robić dobrze.  Jedyną rzeczą, która trzymała mnie na duchu i kazała wziąć się w garść, były dzieci.
Kiedy widziałam kogoś znajomego, było mi przykro, że już nie jestem taka, jak kiedyś. Było mi wstyd odezwać się , bo trudno jest mówić o rzeczach nieprzyjemnych, a ja wiedziałam, że będą pytać.

Otrzymała z opieki społecznej zapomogę wydawaną co miesiąc przez pół roku. W tym samym czasie dostała od sąsiadów propozycję pracy przy sadzeniu lasu. Codziennie po pracy jechała z sąsiadem sadzić drzewa.
- Szłam potem cała brudna, w starych ciuchach, ubłocona- wracałam do domu. Spotkałam sąsiadkę:

- Co? Pracuje?

- Pracuję.

- I co, zarobi?

- Jeszcze nie wiem, chyba tak.

- Jednak umie pracować- kwituje złośliwie.

Wynagrodzenie z lasu było wysokie. Do tego jeszcze pensja z trzymiesięcznej pracy w interwencji, dużo.
Poszła do opieki społecznej i powiedziała, że nie weźmie zapomogi, bo nie potrzebuje. A urzędniczka  na to: „Cicho! Dostała pani to trzeba się cieszyć”. Ucieszyła się.
Nie zawsze miała pracę. Czasem siedziała w domu, zajmowała się dziećmi, a jak były w szkole,  znowu jej szukała. Bezustannie pytała, nie mogła sobie pozwolić na próżnowanie. Gdy dostała jakąś propozycję, a córki nie miały z kim zostać, robiła im wielki talerz kanapek, żeby tylko miały zajęcie i nie wychodziły z domu.
- Wtedy obydwie przytyły – śmieję się pani Asia. - Ale nie mogłam postąpić inaczej, martwiłam się o nie.
Było różnie: dwa lata w sklepie jako księgowa, później  sezonowo  w fabryce czekolady w Tucznie, najmilej wspomina ostatnią - opiekowała się niepełnosprawną dziewczynką, odprowadzała ją do szkoły i karmiła. Praca była czysta, w cieple, pomagała pracownikom w szkole, kiedy dziewczynka miała lekcje. Jakaż odmiana po grabieniu liści i odśnieżaniu chodników. Tak było przez rok. Po wakacjach zdążyła już wyprasować spódnicę na rozpoczęcie roku i dowiedziała się, że jednak nie jest potrzebna. I znów została ulica.

A tak się pracuje...

Jesienią, tak jak teraz,  zamiatamy chodnik,  idzie jakiś miły pan i mówi: „Nie męczcie się tak, przecież te liście i tak polecą!” Bardzo nam miło. Albo latem- gorąco, my sprzątamy. Podchodzi pani i mówi, że ma napoje, że da nam, żebyśmy się z dziewczynami nie przegrzały. Uprzejmie dziękujemy i tłumaczymy, że jesteśmy po śniadaniu.

Jednego gorącego dnia podszedł mężczyzna, koło  pięćdziesiątki, wziął od jednej z nas łopatę i zgarnął kupkę śmieci do taczki. Ale się śmiałyśmy! Ludzie dają nam cukierki i zapraszają  na kawę, ale my odmawiamy, nie wolno nam robić dłuższych przerw.
Nie wszyscy są tacy. Przechodzą obok, patrzą na nas z góry z powodu naszych mioteł i taczek. Czy to, że ktoś stoi w kamizelce musi oznaczać, że jest niewykształcony? Niektórzy pracownicy mają po dwa zawody. To przez życie. Nie ma pracy, dlatego człowiek idzie do każdej, jaka się trafi. Ale przechodnie tego nie wiedzą, czują się lepsi, bo to nie oni muszą po kimś sprzątać. Często osoba z miotłą na ulicy jest bardziej wartościowa, otwarta i życzliwa, niż taka za wielkim mahoniowym biurkiem. Idą na przykład gimnazjaliści i na zamieciony chodnik wyrzucają papiery po słodyczach. Krzyczę: „Ej! Podnieście to!”
Jeden już prawie się wraca, ale drugi szturcha go. Krzyczy do nas: „A wy co? Od sprzątania jesteście.”Zapamiętałam tę lekcję, szedł pan z papierosem i rzucił niedopałek, upomniałam go. Gdy nie chciał go podnieść, powiedziałam, że zadzwonię po straż miejską. Podniósł.
Facet w lśniącym samochodzie wyzywał naszą grupę od niewykształconych idiotek, pytał, czy jesteśmy jakieś głupie, bo... od naszych mioteł kurzy się na jego nowe auto.

Dzień dobry!

Dzień dobry!- zwrot, na który trzeba sobie zasłużyć. Pani Joanna opowiada, że kiedy jest poza pracą, na zakupach lub cmentarzu, ubrana elegancko tak jak lubi, ludzie się z nią witają. Następnego dnia, już w seledynowej kamizelce i starych spodniach, nie zasługuje nawet na kiwnięcie głową.
- Kiedyś pracowałyśmy na cmentarzu. Dwie panie, wchodząc minęły nas w bramie bez słowa. Kiedy się okazało, że zapomniały zapałek, podeszły i pożyczyły od nas. Wychodząc podziękowały i powiedziały „do widzenia”. Ludzie tak właśnie się zachowują. Niby wiedzą, że robimy dużo dobrego dla miasta, jednak nie doceniają tego.
Istnieje umowa między urzędem miejskim, a szkołą ponadgimnazjalną w naszym mieście. Możemy  jeść w szkolnej stołówce śniadania w zimnych miesiącach. Dostajemy też gorącą herbatę. Jednak uczniowie potrafią rzucić komentarz, dlaczego oni tu jedzą, a nie sprzątają?

Zwyczajny dzień

Codziennie rano przychodzimy do pracy, bierzemy, co potrzebne i wyruszamy na wskazaną ulicę. Wczoraj była Koszalińska. Rano zawsze jest zimno to zamiatamy szybko, żeby się rozgrzać. Po  godzinie robimy sobie krótką przerwę na papierosa lub odpoczynek. Kryśka boi się nawet na chwilę przystanąć. Mówić jej  i tak nie posłucha, boi się, że straci pracę.  Jest bardzo sumienna, a wie, że nawet taka nędzna robota, choćby i z miotłą w ręce, a już uratuje  rodzinę. Pięcioro dzieci, ona i mąż, który wiadomo, jaki jest, butelka mu nie obca... A biedna kobieta haruje, żeby tylko dla dzieci mieć co ugotować. To jest poświęcenie.
A Sylwia przyszła w tamtym tygodniu cała zmarznięta i niewyspana. Pytamy, co się stało. A ona nic, milczy jak grób. Przecież widać, że coś  nie w porządku. Tak się pokłóciła z mężem, że ją z domu wyrzucił. Całą noc biedaczka chodziła wokół  bloku i jeszcze się martwiła, bo to nie wiadomo, co strzeli  mu do głowy, a w domu dziecko zostało. Po paru dniach powiedziała, że jest w ciąży. To i tak nic. Kaśka ma dwójkę dzieci i jest rozwódką. Mąż oczywiście nic na dzieci nie da, alimenty miała od państwa. Tak się cieszyła, że ma pracę, a tu nagle przychodzi pismo, że tą naszą pensją przekroczyła dochód i zabrali i alimenty i rodzinne. Kaśka mówi do mnie: No i jak ja mam wyżyć? A ja tylko  głową kręcę.

„Znosimy interwencję”

Cztery lata temu w Kaliszu Pomorskim rozmawiało się o rozporządzaniu pieniędzmi gminy. Jednym z pomysłów na polepszenie budżetu było usunięcie interwencji.
Burmistrz był przeciwny . Poprosił wszystkich pracowników na posiedzenie rady miejskiej. Na głosowanie przeciw  przyszli w roboczym stroju, wprost z pracy. Większość radnych głosowała za zniesieniem tej instytucji. Cóż było robić, pospuszczali głowy i wyszli. Pan burmistrz  poprosił, by wrócili na salę. Szepnął, że jeszcze mają szansę. Wtedy dopiero im powiedziano, że mogą się  wypowiedzieć.
Grupa pani Asi wybrała ją, bo wykształcona i umie dobrze z ludźmi rozmawiać.
Nie chciała wyjść na środek. Mówiła z miejsca. Mówiła, stojąc wśród nich, o ludziach, którzy potrzebują tej pracy, nie mają innego źródła dochodu, mają rodziny na utrzymaniu.  Kiedy skończyła, zaskoczyły ją oklaski i uznanie w oczach radnych. Cieszyła się, bo klaskali ci , o których walczyła, czyli mówiła dokładnie to, co leżało im na sercu.
- Dopiero potem dotarło do mnie, że powinnam chyba być z siebie zadowolona. Przewodnicząca rady kręciła głową, że nie da się ponownie przeprowadzić głosowania. Jednak parę dni potem dowiedzieliśmy się, że jednak mamy pracę. To była niewypowiedziana ulga - opowiada z dumą w głosie.

Pasja

Po pracy pani Joanna odpoczywa, czytając książki, uwielbia to robić. Najbardziej lubi Stephena Kinga,  gromadzi w domu jego horrory. Czytanie jest jej jedynym nałogiem. To jak równoległe życie, trochę w innym świecie. I tak trwa już od dzieciństwa. Sama nie wie, która książka jest jej ulubioną, bo jest ich tak dużo. - Podobają mi się  powieści prawnicze Johna Grishama i różnego rodzaju thrillery, nawet medyczne. W domu mam bardzo dużo książek, najwięcej starych, takich z lat 80-tych. Kupowałam je wtedy, kiedy tylko była okazja. Były tak trudno dostępne, że jak tylko jakąś widziałam, od razu musiałam ją mieć. Moje córki mają po mnie zamiłowanie do czytania i tak jak ja często chodzą do biblioteki. Kiedy wyślę jedną z nich po nowe książki, panie bibliotekarki, chwała dla nich - śmieje się pani Asia - mogą podrzucić mi najlepsze powieści w ulubionych gatunkach. Takie, których jeszcze nie czytałam, bo nie lubię czytać tej samej książki parę razy.  Córki są wykształcone, obydwie po studiach. Mam teraz drugiego męża i trzecią córkę, która uczy się w liceum. Kiedy wracam do domu, często bolą mnie ręce. Czasem od łopaty czy miotły, a czasem od torebki wypchanej po brzegi książkami.

Licznik odsłon: 2289