Nagroda Prezydenta Wrocławia
Michał Mańkowski - Wiosną jakoś łatwiej
Jakież życie, jakiż los! Absolutnie niemożliwy do logicznego ułożenia w przyczyny i skutki, z lukami, które mogły wypełnić jedynie cudowne przypadki boskiej interwencji.
Czesław Miłosz, Piesek przydrożny
Sukienka
Gmina Tesłuhów w powiecie dubieńskim województwa wołyńskiego II Rzeczypospolitej. Wiosenny dzień 1931 roku. W sieni jednego z domów, położonych tuż przy głównej drodze, siedzi siedmioletni Fredek. Pachnie w niej chlebem, który mama piecze raz w tygodniu i układa na drewnianych półkach, żeby wystygł. W soboty leży tu też drożdżówka. Ten zapach na zawsze zostanie najlepszym wspomnieniem chłopca. Będzie z nim zasypiał w czasach głodu i krzepił się nim w momentach zwątpienia. Ale dzisiaj jest syty, odświętnie ubrany i z niecierpliwością czeka, aż mama wystroi siebie i czteroletnią Bronię.
Obserwuje podwórko sąsiadów z naprzeciwka, wypatruje kolegi. Stepan jak większość tutejszych dzieci, mówi po ukraińsku. Wszyscy bawią się razem, odwiedzają się w domach, znają swoje zwyczaje, obrzędy i przysmaki. Składają sobie życzenia świąteczne. Na wigilię mama Stepana przynosi im zupę rybną i zawsze powtarza:
-O Poljaki! Wy nie znajete szto dobre!
W Beresteczku Hania już czeka na Elę i jej dzieci. Fredek i Bronia uwielbiają młodszą siostrę mamy. Jest cenioną krawcową. Niezamężna, bezdzietna rozpieszcza dzieci siostry. Jej ulubienicą jest Bronia. Szyje dla niej piękne sukienki, które siostrzenica zapamięta do końca życia. Będzie wspominać okoliczności, kolory, wzory. Ostatnią założy 21 czerwca 1939 roku na zakończenie piątej klasy Polskiej Szkoły Powszechnej.
-Jak nauczycielka żegnała się z dziećmi, to życzyła wszystkim, żebyśmy mogli wrócić po wakacjach do szkoły. Pytaliśmy, czy będzie wojna. Odpowiedziała, że nie sądzi, że Niemcy, to cywilizowany naród i nie posuną się tak daleko, ale w domach już się mówiło o wojnie. Jak jeździliśmy do Korytna, do znajomych Polaków, to dorośli po cichu dyskutowali z jakimś niepokojem - opowie kiedyś Bronia swojej bratanicy, kiedy ta zapyta, czy spodziewali się, że będzie wojna.
Ale w ten piękny, wiosenny dzień 1931 roku wszystko jest jeszcze proste. Fredek dostaje zabawkę, kółko na drążku. Rozpozna je po latach na zdjęciu, zrobionym tego dnia. Wciąż bardzo wyraźnym, jakby długo miało zaświadczać, że tamten czas naprawdę istniał. Na zdjęciu Ela z dziećmi i Hanią.
Jak zobaczyłem fotografię, zahipnotyzował mnie wzrok prababci Eli. Patrzy w obiektyw tak intensywnie, tak do przodu, tak w przyszłość. Jakby wiedziała, że spojrzy kiedyś w moje oczy i zmusi do zadawania pytań. No i zmusiła. Pytam, chociaż nie ma już nikogo ze zdjęcia. Cieszę się, że zdążyłem, że jeszcze tylu tych, co wiedzą, pamiętają, coś słyszeli, coś widzieli. Każdy co innego, każdy po swojemu, jakiś drobiazg, jakaś mała informacja. I stąd ta duża historia.
Ela była środkowa. O najstarszej Oli niewiele wiadomo, tylko, że była pielegniarką. Siostry były córkami Ireny i Filipa, nielicznych Polaków, którzy zamieszkiwali na tych terenach
O Eli mówiło się, że jest najładniejsza. Wysoka, niebieskooka, smukła do końca życia. Nie wiadomo w jakich okolicznościach poznała Stanisława. Może w cukierni, gdzie pracowała. Był od Eli dużo starszy. Elegancki, przystojny, tak w mundurze policyjnym, jak i w cywilnym ubraniu. Patrząc na jego jedyne zachowane zdjęcie, trudno dziwić się dziewczynie.
W kolejności rodzi się Fredek, Bronka i ostatni Kazik. Rodzina polskiego policjanta żyje w dostatku. Stanisław ma poważanie w całej gminie. Pomaga ludziom w sprawach urzędowych, zna się na prawie, pisze pisma, pośredniczy w sprawach sądowych. Mówi się, że najlepiej załatwia sprawy majątkowe. Ta działalność przynosi mu dodatkowe profity.
Przez piętnaście lat Ela prowadzi dobre życie. Zajmuje się domem i dziećmi. Jest bardzo zaradna i gospodarna. Wszyscy ją taką zapamiętają. Będzie opoką nie tylko dla własnych dzieci. Mierząc czyny możliwościami współczesnych, dokona cudów.
Bronia nie rozpocznie już nowego roku szkolnego 1939/1940. We wrześniu, po siedemnastym, zapuka do nich znajomy policjant, Polak.
-Tato go znał, otworzył drzwi i był pewny, że przyszedł pogadać, bo już słuchy chodziły, że Ruscy aresztują. A Sztychler z nakazem w ręku... – Kazik zawiesza głos, bo nie wszystko można przez telefon.
Za kilka dni przyjdą i po Sztychlera. Kobiety zostaną same z dziećmi, które po latach znajdą nazwiska ojców na liście pomordowanych w Katyniu.
Ela coraz częściej słyszy o aresztowaniach przez NKWD, o wywózkach rodzin. Siostry proszą, żeby uciekła do Beresteczka.
-Ale przecież tam był mój dom, mój dobytek, no i co jakby Stanisław wrócił, a tu pusto. No i Fredek miał robotę w Gminie - tak będzie mówić wnuczce, jak ta zapyta, czemu nie uciekła.
Przychodzą w kwietniu, nocą. Fredek śpi w Gminie. Pytają wyrwaną z łóżka Elę, gdzie najstarszy. Odpowiada i za chwilę dociera do niej, co zrobiła. Jeden zostaje z nimi. Piętnaście minut na spakowanie. Do Gminy jest kawałek, więc mają trochę więcej czasu. Jak się później okaże bezcennego, bo liczonego w latach, które mogli przeżyć, bo zdążyli schować wartościowe rzeczy. Kazik pamięta tylko straszny krzyk Broni. Trzynastolatka rozumie, co się stało. W panice, między innymi pakuje sukienkę uszytą przez Hanię. Zabiera również ostatnie szkolne świadectwo.
-Wzięłam to świadectwo, bo tyle piątek, bo tak tęskniłam za szkołą. Myślałam, że mi się przyda, że nieważne gdzie, ale wrócę do szkoły. A że do szkoły trzeba odświętnie, to i sukienkę wzięłam, tą z końca roku, bo z innych wyrosłam - powie po latach Bronia.
Świadectwo
O podróży niewiele mówili. Przeżyli i latem docierają na miejsce. Obłast Pawłodar, sowchoz Pieszczany albo Piszczany. Ich adres na następne sześć lat.
Wysadzono ich na stepie i przydzielono ziemiankę. Niedaleko rozpościerał się łan jęczmienia. W pobliżu gospodarstwo z hodowlą krów. Ela dostaje tam robotę. Fredek łapie się wszystkiego. Szuka sposobu na lepsze „wynagrodzenie“, na zasługi, na ucieczkę. Bo tak naprawdę tam nie rządzi NKWD, tam rządzą tutejsi.
Czasem można się z nimi dogadać, a nawet zaprzyjaźnić. Ale Fredek od pierwszego dnia nie zastanawia się, jak tu żyć, tylko jak się stąd wydostać.
Ziemiankę obok zajmuje kobieta z synem i córką, to Sztychlerowa, żona „tego policjanta“.
Z drugiej strony mieszka „Hrabina“, która ma ciężką depresję. Nie chodzi do pracy. Całe dnie spędza skulona. A tam panuje zasada: ,,nie pracujesz, nie jesz“. Ela dzieli się z Hrabiną. Kobiety zaprzyjaźniają się, są sobie potrzebne, tworzą jakąś wspólnotę. Snują opowieści, wspominają, marzą. Połączył je okrutny los. To niewyobrażalnie trudne życie, to i tak jedyne jakie mają.
Ledwo przeżyją pierwszą zimę zesłania. Jeszcze nie wiedzieli, że bywa minus pięćdziesiąt. Później nauczą się, przygotują na następne. Dowiedzą się jak polować na zwierzęta, jak zbierać na opał kiziaki. Będą suszyć szczaw, komosę, koniczynę, zbierać otręby, ale teraz coraz częściej wątpią, coraz częściej wierzą, że świat o nich zapomniał, że nigdy się stąd nie wydostaną.
-Śniegi były takie, że czasem nie mogliśmy wyjść z ziemianki. Kominem mnie wypychali,bo najmniejszy byłem, żebym odkopał wyjście - wspomina Kazik, ale ze śmiechem, tak jak wspomina się przygody z dzieciństwa.
Zakopani, zapomniani. Tylko wilki o nich pamiętają.
-Czasem podchodziły tak blisko, tak drapały, że myślałam sobie, że pójdę pierwsza, nasycą się i odejdą – Ela opowiada wnuczce, szydełkując, jakby nigdy nic!
Pracy zimą mniej, więc i głód okropny. Ela ich ratuje. Szyje z worków wielką spódnicę z kieszeniami pod spodem. Wynosi co może. Pracuje z mężczyznami. Większość to tutejsi, ale jest taki jeden, którego Hrabina zna z tamtego życia, „zacny człowiek“. Ela jest z nim blisko. To dobrze, razem łatwiej i ma pomoc. Po uboju Ela przynosi mięso. Dzieli na porcje i zakopuje.Taka zamrażarka. Jako nieliczni jedzą zupę z wkładką.
Wiosną już jakoś łatwiej, Bronka chodzi do lżejszych robót. Jest praca, jest następna porcja żywnościowa. Hrabina chodzi do pielenia. Ela słyszy czasem jej śpiew, cieszy się, że staje na nogi. Wieczorami, choć bardzo zmęczone, szepczą i chichoczą.
W czerwcu słyszą, że Niemcy napadli na Rosję. Cieszą się po cichu. Kazachowie też po cichu. Dla większości zesłanych ta wojna to Ukraińcy i Ruscy.
Pod koniec lata1941 roku Fredek ma siedemnaście lat. Ela płacze jak się żegnają, jak odprowadzają go do ciężarowki. Fredek mówi, że wyciągnie ich stąd.
Armia Andersa to jego wyjście z „domu niewoli“. Wyrusza w długą drogę. Najpierw do Pawłodaru, później do Buzułuku. „Zacny człowiek“ niebawem też wyrusza jego śladem.
Jesienią Ela dostaje paczkę od Hani. Rozpakowuje ją na poczcie. Nowa sukienka dla Broni, trzewiki, kolorowe spinki do włosów, pończochy, mydło, jakieś dropsy, herbata. Przecież nie mają żadnego kubka! Jeden garnek wyproszony od Kazachów, strzeżony jak złota zastawa. Ela płacze. Nad sobą, nad tym, że Hania nie wie, jak bardzo potrzebuje innych rzeczy. Nad tym, że świat sukienek i spinek wciąż gdzieś tam jest.
Widzi to Kazaszka pracująca na poczcie. Dogadują się i Ela wymienia „luksusy“ na cebulę, ziemniaki, mąkę, jajka i chleb. Do końca będzie prowadziła ten handel na poczcie. „Skarby“ Hrabiny też pójdą pod młotek. Bronia dopiero po wielu latach dowie się o paczce. Teraz Ela nie ma serca mówić córce, że te piękne rzeczy zamieniła na kilka ziemniaków i cebul. Nie może też mieć tego serca, bo by pękło, jak po powrocie z poczty zobaczyła Bronię w koszuli z jutowego worka, bosą.
-Ela nie napisała, co wysyłać, czego potrzebuje. Jak zawsze uparta. Tylko pozdrowienia i że dobrze się czują, i jakieś pytania o życie w Beresteczku. I o Stanisława. Od tych z Korytna się dowiedziałam, jak tam jest - będzie opowiadać Hania, jak przyjedzie w latach siedemdziesiątych.
Fredka nie ma ponad dziewięć miesięcy. Ela martwi się o niego, gdzie jest, jak sobie poradził, czy żyje. Gdy w czerwcu 1942 roku rodzi Pietryka, myśli o Fredku i Stanisławie, z czułością i strachem.
-Mama się bała tego wszystkiego, ale też się bardzo cieszyła. Rodzić Pietryk, w takich czasach, w takich warunkach...!- powie kiedyś bratu Bronia, urywając w pół zdania, bo co tu dużo gadać.
-Jestem mamie taki wdzięczny za to wszystko, za to moje życie. Przecież mogła mnie w reklamówce wynieść.
-Może by i tak zrobiła, tylko reklamówek nie było - będą śmiać się z tego czarnego dowcipu, który teraz krąży w rodzinie.
Pod koniec lata wraca Fredek. Ponoć nie przeszedł rekrutacji, bo za młody, zatrzymał się przy ścince drzew, ale wrócił, jakby wiedzial, że jest teraz potrzebny. Nie umie pytać o Pietryka. Bierze się za przygotowania do zimy. Staje na czele rodziny i walczy razem z nimi o każdy dzień i... o Pietryka.
Po zimie znów jakoś łatwiej.
W maju czterdziestego trzeciego Fredek wyrusza do Sielc nad Oką. Kolejna szansa, Armia Berlinga.Tym razem ma już osiemnaście lat. Pietryk odchowany z najgorszego, zima za nimi, wszyscy żyją, wszyscy zdrowi. Daje sobie przyzwolenie na to pożegnanie. Dostaje błogosławieństwo od matki.
Znów zostają sami. Na szczęście Bronka może już więcej pracować. Z Hrabiną pomagają przy dziecku, które daje im siłę i radość, jednoczy je. Jest dowodem, że tutaj nie tylko śmierć, że tutaj też życie.
-Jak chodziłyśmy do roboty, to żeby wilki cię nie dorwały, wykopałyśmy taki głęboki dołek, żebyś się nie wygramolił, i deskami zakryłyśmy. Co godzinę któraś przybiegała, na zmianę, żeby się nie czepiali. Jak wracała z uśmiechem, robota jakoś lżej szła. Taki żłobek miałeś Pietryk - śmieją się , wspominając z Bronką.
Pietryk wbrew wszystkiemu nadal żył. Kazik i Bronia mieli za sobą dobre dzieciństwo w Tesłuhowie, syte i pełne wspomnień. Są silniejsi. Pietryk od urodzenia ma głód, ale i bezgraniczną miłość matki. Po raz pierwszy choruje zimą 1943/1944. To trudna zima. Nie tylko dla nich. Paczki nie dochodzą, mówi się, że na front idą. A jak paczki, to i listy. Tracą nadzieję, kontakt. Ela wie, że nie może stracić syna. Wraz z nim odeszłaby cała wiara i poczucie, że to wszystko ma jakiś sens. Dopóki ma ich troje, to wierzy, że tak będzie zawsze. Widzi przecież jak matki tracą siłę po śmierci pierwszego, jak się poddają, jak mówią przy następnym, że Bóg tak chciał. Ela modli się, mocno wierzy, ale nie myśli, że to Bóg zabiera. To tyfus! Słyszy, że czterdzieści kilometrów stąd, na skróty przez step, jest szpital wojskowy. Ktoś opowiada, że uratował „rebionka“ śledziami i jakimś tam proszkiem.
Ela zabiera sukienkę Broni, tą z końca roku. Wcześniej nigdy o nią nie prosiła, choć już za mała. Hrabina też coś dołożyła.
-Pamiętam jak mama wychodziła, nawet na nas nie spojrzała - Bronia na zawsze zapamięta pusty wzrok mamy, jakiś obcy i obojętny.
-Dopiero po latach zrozumiałam, że każde przytulenie, każdy pocałunek, zatrzymałby ją – opowie synowi.
Pietryk do dzisiaj uwielbia śledzie, ale żadne tam matjasy, muszą być takie z ikrą i mleczem, takie jak wtedy, choć wiadomo, że nie pamięta.
Wiosną znów jakby łatwiej. W ogóle od zbiorów 1944 roku żyje się nieco lżej. W 1945 roku dociera już pomoc zagraniczna, zmieniają się nastroje. Ale ci, co przeżyli, nie wiedzą co dalej. Ela nie może wrócić do swoich. Tam już nie ma Polski. Od Fredka nadal nie ma wiadomości. Gdzie mieliby jechać?
W 1946 roku Ela zaczyna starać się o dokumenty wyjazdowe. Nie każdemu je wydają. Hrabina dostaje pierwsza i wyjeżdża. Ela urodzona w ukraińskim Beresteczku, dzieci bez metryk, Pietryk urodzony tutaj. Odmowa! Nie mają żadnego dokumentu, potwierdzającego, że są Polakami.
-Pamiętam jak płakaliśmy, że już nie wyjedziemy. Nie mieliśmy żadnych papierów. Fredek miał jakieś swoje, ale zabrał. Ktoś, kto wyjeżdżał obiecał, że postara się pomóc, coś wyśle, jak się uda. Ale kiedy i czy w ogóle się uda? Mówili, że wystarczy jakikolwiek papier po polsku. I nagle Bronia przypomniała sobie o świadectwie, choć bała się, że jej zabiorą. Oddali świadectwo i wydali papiery - Kazik opowie Piotrkowi. A kuzynka mojej mamy znajdzie to świadectwo i oprawi w ramkę.
Encyklopedia
Wynędzniali, bez żadnego dobytku, jakoś pod koniec maja 1946 roku dojeżdżają do Trzebiatowa nad morzem. Ela, po tym miesiącu w wagonie towarowym, traci siłę. Znów jest sama z dziećmi, upokorzona, niepewna, biedniejsza niż po przyjeździe do Kazachstanu.
Pietryk jest umierający, tym razem to malaria. Ela myśli tylko o tym, żeby zdążyć zanieść go do kościoła, żeby tylko nie przed chrztem. Zapamięta księdza, który wyszedł z jakichś imienin. Jakże się wstydziła, stojąc przed nim taka obdarta.Przecież wiedziała, że do parafii tylko odświętnie, tylko w sukience od Hani. Odmówił, powiedział, że w kościele jest woda święcona i sama może go ochrzcić. Ela już do końca życia sama będzie się modlić, sama będzie się spowiadać, sama będzie wierzyć, ale niezmiennie gorąco i prawdziwie. Może dlatego jej Pietryk znów przeżył.
Z Trzebiatowa przewożą ich do PGR-u Malinowo. Rodzina wegetuje. Ela jest zupełnie załamana. Żadnych środków do życia, barak trochę lepszy od ziemianki i jakby tylko pogardy więcej niż u Kazachów.
-Któregoś dnia Bronka stała przed barakiem i patrzyła na drogę w dole. Zbliżająca się postać wydała się jej znajoma. Nie była pewna, bo jakiś trochę wyższy, bardziej mężny. No i ten mundur i odznaczeń tyle. Ale przecież do mamy jechał, to jak miał się ubrać? Okrzykom i płaczom nie było końca! – opowiada zmęczony pytaniami Kazik.
Fredek przeszedł od Lenino do Berlina. Historia okrutnie oceni tych chłopców, którzy pełni młodzieńczych marzeń szukali drogi ucieczki. Jedna z ochotniczek, powie po latach:
-Ja nie widziałam tam entuzjastów, ja widziałam tam wystraszone , zmęczone twarze. Dla nas, to była jakaś szansa, wtedy wydawało się, że jedyna. Na przysiędze ksiądz Kubsz a przysięga w rocznicę bitwy pod Grunwaldem. Szliśmy walczyć z wrogiem.
Miesiąc przed śmiercią, w 2018 roku, Fredek zadzwoni do Pietryka. To będzie ich ostatnia rozmowa, ale pierwsza tak szczera. Fredek powie:
-No i widzisz Pietryk, jakbym rok wcześniej dostał się do Andersa, byłbym teraz bohater, a tak jestem komunista.
I jeszcze:
-Wiesz, idąc spod Lenino, szliśmy blisko Beresteczka. Jako zwiadowca mogłem się nocą oddalić. Musiałem choćby z daleka zobaczyć dom, czegoś się dowiedzieć. Odwiedziłem mamę Stepana, opowiadała straszne rzeczy. Nikt z naszych polskich znajomych nie przeżył na Wołyniu. Pomyślałem o Was. Wierzyłem, że żyjecie.
Pietryk! Stalin uratował nam życie. Tobie, to i nawet podarował - gorzko się śmiali, ale Pietryk jakoś szczególnie to zapamiętał. Teraz krąży to w rodzinie, jako anegdota.
Fredek odnalazł ich przez PCK. Przed przyjazdem załatwił przydział na dom. Znów nie było łatwo. „Załatwił“ gdzieś belę materiału i tak „zachęcił“ urzędniczkę w gminie do większej przychylności.
W czerwcu 1946 roku dojeżdżają późnym popołudniem do Piotrowego Lasu (wcześniej Peterswald, dzisiaj Pieszyce), ślicznego miasteczka u podnóża Gór Sowich. Wysiadają przed niedużym domem, krytym dachówką, postawionym w pięknym sadzie. W domu kuchnia, wychodek, piece, piwnica, strych. Nie wierzą we własne szczęście!
Wita ich Niemiec, kominiarz. Mówi, że został sam. Przez dwa miesiące, które tu jeszcze z nimi spędzi, zawsze przy stole będzie dla niego miejsce i posiłek. Odchodząc przytuli każdego. Elę jakoś szczególnie.
-Gut Muti!
Piotrek (bo już tylko dla Eli i rodzeństwa zostanie Pietrykiem) pamięta jak odprowadzał go na stację. Mama pozwoliła tylko do torów.
-Stałem przed torami i machałem. Co chwilę odwracał się i odmachiwał. Patrzyłem jak odchodzi tylko z plecakiem! Później na strychu znalazłem z Kazikiem zamkniętą kasetkę. Myśleliśmy, że to jakiś skarb. A to zdjęcia. Na jednym z nich był syn kominiarza w mundurze Wermachtu. Czemu tego nie zabrał? Myślał, że wróci? Teraz wiem, że dla niego to musiał być skarb - rozmyśla Piotrek, mówiąc wolno, żebym zdążył zapisać.
-Wiesz Michał, mama przez lata nie pozwalała nam niczego dotykać na strychu, bo to czyjeś.Nawet jak butów nie miałem, a tam stały takie skórzane, to nic, że czterdzieści cztery i tak mi się podobały. Mama wiedziała, jak to jest zostawić wszystko, jak to jest nie zabrać nawet zdjęcia syna- zawsze jak o mamie, to dziadek ze łzami w oczach.
Piotrek dzień przyjazdu zapamięta oczami dziecka. Przed domem, dla niego ogromnym, stał pojazd. Do kółek od wózka dziecięcego przytwierdzone deski. Wszyscy byli zainteresowani czym innym, więc niezauważony mógł wyprowadzić go na drogę. Za moment podszedł do niego chłopiec, mniej więcej w jego wieku. Przyglądał się z lękiem. Piotrek wszedł na wózek a tamten zaczął ciągnąć. Z okrzykami radości, po raz pierwszy Uwe bawi się z Piotrkiem. Ich przyjaźń będzie trwała przez lata.
Uwe z mamą, babcią i siostrą Sabiną mieszkali w domu na rogu. Dzielili dom z siostrą mamy i jej dziećmi, Ebehardem i Tadkiem.
-Pamiętam jak pierwszy raz przyszedłem do Uwego. A tam tyle książek! „Atlas zwierząt afrykańskich“, „Atlas ryb“, „ Winnetou“... Nie widziałem nigdy wcześniej takiego domu, z książkami, poduszkami, makatkami, obrazami. Nie chciałem stamtąd wyjść - smieje się Piotrek.
Może to właśnie wtedy utrwalił mu się taki wzorzec domu. A może, jak raz wyrwie się Eli, ma to po ojcu. Dom to książki! Będzie je kupował przez całe życie. Nawet za ostatnie grosze, w tych trudniejszych czasach. Jak będzie odbierał z księgarni duże zamówienie, to ukryje w piwnicy i będzie wnosił do mieszkania po jednej, żeby żona nie krzyczała, że znów na coś zabraknie.
W jednoklatkowcu, w którym będą mieszkać, na 20 rodzin będzie tylko jedna encyklopedia. Jednotomowa, w twardej zielonej obwolucie, wydawnictwo PWN. Piotrek będzie ją wypożyczał dzieciom. Jak córka zacznie grymasić, żeby już nie dawał, bo niszczą, bo okładkę już oderwali, bo kartki powyrywane, to każe sklejać i dalej wypożyczać.
Mówią, że jego wnuk Michał odziedziczył po nim nie tylko wygląd, ale też miłość do książek. Ostatnio Piotrek zaczął powoli oddawać mu książki. Jakby poczuł ulgę, że jest komu.
W Pieszycach żyją biednie. Ela dostaje pracę w Domu Dziecka. Nieopatrznie opowiada koleżance o Stanisławie, Katyniu i zsyłce. Już nigdzie jej nie zatrudnią, choć to zagłębie zakładów włókienniczych i ściągają do pracy z całej Polski. Ela zamilknie na długo, ale przecież wie jak przetrwać. Do domu należy kawałek pola, „łapie“ wszystkie dorywcze prace.
Jakieś dwa lata po przyjeździe Ela robi w polu, Pietryk biega przy niej. Nagle słyszą:
-Elizabetta, Elizabetta! - elegancka Pani biegnie i rzuca się w ramiona Eli.
-To Pietryk? - pyta nie czekając na odpowiedź.
-To była ta Hrabina. O czym rozmawiały, dlaczego odszukała mamę?- Piotrek zapyta i będzie chodził zamyślony z rękami splecionymi z tyłu, jak zawsze kiedy coś go trapi.
Piotrek i Uwe stają się nierozłączni. Uczą się swoich języków. Piotrek pamięta jak leżeli w ogrodzie i Uwe czytał „Winnetou“. Trochę po polsku, trochę po niemiecku. Teraz Piotrek mówi, że wszystko rozumiał, albo „dowyobrażał“ sobie.
Chłopcy przyjaźnią się z Motke i Jumą. Wszyscy wzdychają do Sabiny, siostry Uwego. Motke mieszka z rodzicami w dużym domu przy Ogrodowej, naprzeciwko zakonnic. Stoi tam do dzisiaj, z tą samą, piękną, klinkierową elewacją. Piją tam pierwsze wino, które Motke po kryjomu ściąga z butli w piwnicy. Juma mieszka sam z mamą.
-Jak graliśmy w piłkę, na boisku za basenem, przychodziła mama Jumy z rondelkiem zupy i wołała: Jumelle, Jumelle! To zdrobnienie takie. Jak my mu zazdrościliśmy! A on wiadomo, wstydził się .
-A najbardziej lubiliśmy „plądrowanie“ Pałacu. Chociaż nie wolno było, to ciekawość zwyciężała. Było tam mnóstwo skarbów, które przez lata padały łupem miejscowych i systemu.
W pięćdziesiątym szóstym Uwe wyjeżdża z rodziną do Niemiec. Będą pisać z Piotrkiem listy aż do śmierci Uwego.
-Jak przychodził list od Uwego, to bałem się jak cholera. Widziałem, że odklejany, cenzurowany. Czasami nie odpisywałem, żeby go nie prowokować. Wiesz, on żył w innym świecie, pisał, co myślał. Tak, jak ty teraz. Oby to się nie zmieniło! Pytał o różne sprawy. Jak miałem mu odpisać? Dopiero jak przyjechał w siedemdziesiątym drugim, to pogadaliśmy szczerze. Przywiózł banany, rajtuzy dla Joasi i radio tranzystorowe, to co w kuchni teraz stoi - zerknąłem na radio z niedowierzaniem.
-A Juma i Motek? - zapytałem.
-W sześćdziesiątym ósmym wyjechali do Izraela. Nie z własnej woli, wiesz Gomułka i te sprawy. Została tylko taka Zuza, pisała z nimi. Ponoć Motke zginął w walkach z Palestyńczykami.
-Jak to? Przeżył Holokaust, wojnę, a zginął w swojej Ziemi Obiecanej?
- No widzisz i bądź tu madry!
Ela wykształci dzieci. Kiedy Piotrek odbierze dyplom inżyniera, wyśle go mamie. Będzie chodziła po osiedlu:
-A Pietryk to inżynierem został!
W 1984 roku, Ela napisze do Pietryka, że na łąkach działki sprzedają. Może by się pobudował? Pietryk zaczyna się budować. Ela codziennie drepcze na budowę. Patrzy, czy czegoś nie rozkradli, czy po deszczu woda nie podeszła.
Znów chodzi po osiedlu:
-Pietryk na łąkach się buduje!
Ela nie dożyje końca budowy. W mroźny, grudniowy dzień 1989 podniesie pokrywkę garnka, żeby sprawdzić, czy zupa już dobra. Uderzenie gorąca. Ela odejdzie, tak jak żyła. Skromnie, bez kłopotu dla innych. Do końca swojego 89-letniego życia będzie sprawna, samodzielna i wszystkim potrzebna.
Piotrek po przejściu na wczesną emeryturę przeprowadzi się niedaleko mamy. Pokaże wnukom dom Eli, dom Uwego, dom Motkego. Pokaże Pałac, który na szczęście od 19 lat ma właściciela i jest pięknie odbudowany. Pokaże basen i boisko za nim.
-Wszyscy razem graliśmy tutaj w piłkę, ja, Uwe, Ebehard, Tadzio, Juma i Motke. Czemu to zawsze nie może tak być? No i wszyscy kochaliśmy się w Sabinie, niemieckiej dziewczynie, bo najładniejsza w miasteczku, oczywiście dopóki babcia tu nie przyjechała!- dziadek zaśmiał się po swojemu.
Droga jakich wiele, ale ta jest też moja. Encyklopedia w zielonej, zniszczonej okładce, leży dziś u mnie na strychu. I wiem, że to nic szczególnego, ale też myślę, że wiosną jakoś łatwiej!