Wiktoria Fuksińska - Z archiwum babcinej szuflady…

„Czas upływa, wydarzenia przemijają, ludzie odchodzą. 

Zostaje pamięć i sporo pytań bez odpowiedzi.”

~,,Kronika naszych rodzin”, Erika Czarnobrewa

Irytujące, że pamięć jest tak ulotna. Widzi to w zakłopotanym uśmiechu mamy, gdy okazuje się, że wiele rzeczy po prostu umknęło. A może jeszcze nie jest to ten czas, kiedy matka i córka mogą sobie więcej powiedzieć… Przeszłość ma kolor, zapach, swą dynamikę.

Za każdym razem, kiedy przekraczają próg domu dziadków w Nowej Rudzie, nieważne czy podczas wakacyjnych upałów czy też chłodu świąt Bożego Narodzenia, czują to samo ciepło. 

Babcia wynurza się z kuchni. Stąd czuć wspaniałą gamę zapachów jej kolejnego, równie popisowego co zawsze, obiadu. Dziadek głaszcze właśnie nadbiegającego psa, który po prawie dwóch godzinach siedzenia w samochodzie nie może sobie znaleźć miejsca.

Tylko najbliżsi wyczuwają napięcie między nimi. Mają przecież różne poglądy, doświadczenia życiowe czy wyobrażenia, jak to w życiu być powinno. Jedno na pewno łączy pokolenia, które spotkało się właśnie u dziadków przy Złotej, jedyna wnuczka.

Dziewczyna musi tylko przetrwać standardowe pytania o szkołę, chłopaka, samopoczucie, bo za chwilę dziadek wciąga męża swej córki  w rozmowę o najbardziej opłacanych stacjach paliw, najkorzystniejszych drogach i bieżącej polityce. Zostaje damska trójca. Właściwie nie trójca, bo najmłodsza z nich umyka do innego pokoju. Przecież wie, że mama i babcia muszą pogadać jak nauczycielka z nauczycielką. 

Babcia Erika, matka i żona, sprawia wrażenie, jakby od zawsze była uporządkowana i dokładna, zupełnie jakby ciągle miała zegarek przed oczami. Te same pory posiłków, uregulowane, wczesne pory snu i równie wczesne pobudki. Co niedzielę elegancko ubrani, trzymając się z dziadkiem pod rękę, kierują się w stronę dużego okolicznego kościoła, w którym tak bardzo pięknie gra organista. Wnuczka niechętnie towarzyszy dziadkom w takich chwilach, za to zawsze chce słuchać o przeszłości. Dopytuje – jak zapewne każdy człowiek – „Jak się poznaliście z tatą czy też mamą?”, „Jak miałam mieć na imię?” 

Pyta też o bardziej odległą przeszłość. Irytujące, że pamięć jest tak ulotna. Widzi to w zakłopotanym uśmiechu mamy, gdy okazuje się, że wiele rzeczy po prostu umknęło. A może jeszcze nie jest to ten czas, kiedy matka i córka mogą sobie więcej powiedzieć…

Przeszłość ma kolor, zapach, swą dynamikę. Wnuczka jest o tym przekonana, kiedy  patrzy na babcię.   

Erika, córka Augusta i Antoniny Schätzów, urodzona w mroźny grudniowy dzień wojny (19.12.1941 roku) w  niemieckim mieście Pasewalk, zawsze potrafiła znaleźć dla Wiktorii chwilę, w końcu była jej jedyną wnuczką, oczkiem w głowie, przez co zawsze mogła liczyć pod ich dachem na przysłowiową gwiazdkę z nieba. 

Nietuzinkowa historia babci i umiejętność przedstawienia historii była od zawsze bezcennym skarbem na dziecięcą nudę. 

— Podczas nalotów bombowych ludność cywilna ukrywała się w schronach przeciwlotniczych. Wewnątrz panowała cisza, od czasu do czasu przerywana płaczem dzieci. Dorośli przytulali je i modlili się. A ja, wówczas kilkuletnia, nieświadoma grozy sytuacji, beztrosko śpiewałam w języku niemieckim przedszkolne piosenki - powtarzała z lekko melancholijnym  rozbawieniem.

Do spisywania kroniki życia namówiła babcię jej córka Renata. Erika łapała się każdych źródeł, rozpytywała rozproszonych po okolicy bliskich. Odgarniała kurz z pamięci, starając się pogrupować około stu lat historii, rozsianej po terenach Rumunii, Niemiec, Austrii i Polski. 

 

„Tuż po urodzeniu umieszczono mnie w żłobku. Wśród niemowląt wyróżniałam się śniadą cerą i ciemnymi włosami. Dlatego byłam szczególnie hołubiona. Bez względu na porę roku dzieci wynoszono na świeże powietrze, zimą hartowano je nawet w najcięższe mrozy. Jako trzylatka znalazłam się w przedszkolu.”- Napisała w jednym z  fragmentów.   Wnuczka Wiktoria starała się wyobrazić te sceny, patrząc na zdjęcie dziewczynki z pięknymi, ciemnymi, długimi włosami, dodającymi jej niezwykłego uroku w stroju komunijnym. To odświętne wydarzenie miało już miejsce w Polsce, chociaż pierwsze lata dzieciństwa babcia nie spędziła tutaj.

Ciekawe, jak przodkowie odnajdywali się chociażby na terenach III Rzeszy czy też Austrii. Jakie decyzje pełne ludzkiej niepewności, łez czy też chwil uniesienia musiały ujrzeć światło dnia, by dzisiaj rodzina mogła mówić w języku polskim. Erika, wtedy naprawdę małe dziecko, nie mogła wiele pamiętać, więc głównie opierała się na opowieściach rodziców. Ale jedna rzecz zapadła w jej pamięci na dobre, przeraźliwy ryk syren ostrzegawczych przed nalotami bombowymi. Ucieczka do ogarniętego ciszą schronu.

Rodzina jeszcze w trakcie wojny została przymusowo przesiedlona na tereny III Rzeszy, gdzie zakwaterowano ich w drewnianych barakach z ludźmi różnych nacji. Nie był to obóz koncentracyjny, jednakże zwano tę szeregową, drewnianą zabudowę „lagrem”. Każdej rodzinie przysługiwało jedno pomieszczenie, natomiast kuchnia była ogólnodostępna. Mężczyźni pracowali w fabryce amunicji, a kobiety w gospodarstwie rolnym. Dzieci przebywały w barakowym żłobku lub przedszkolu.

„Po zakończeniu wojny wyjechałam z rodzicami do Austrii, tam rozpoczęłam  naukę szkolną. Pierwszą klasę szkoły podstawowej rozpoczęłam w Linzu nad Dunajem. Z dwuipółletniego okresu szkolnego zapamiętałam mojego pierwszego nauczyciela Arnolda Fabritiusa, salę lekcyjną z tradycyjnymi ławkami, tablicę, liczydło i pisanie rysikiem na małych tabliczkach, by później pisać ołówkiem w zeszycie oraz skalę ocen, od najwyższej jedynki, po najniższą szóstkę W kwietniu 1949 roku przyjechałam do Polski na Ziemie Odzyskane. [Na Dolny Śląsk]  Pod koniec roku szkolnego, zupełnie nie znając języka polskiego, rozpoczęłam naukę w Szkole Podstawowej numer 3. To był najtrudniejszy okres mojej edukacji. Czułam się zagubiona. I inna."

Była onieśmielona. Milczała, nikt bowiem ani nie rozumiał jej, ani ona nikogo. Wewnętrznie bardzo przeżywała każde niepowodzenie, nie mogąc sobie poradzić jako ośmiolatka z tak dużym przeskokiem w inną kulturę, inny język, po prostu inny świat. Dla młodziutkiej wówczas Eriki, najlepszą, najprzystępniejszą sytuacją do nauki języka była zabawa z rówieśnikami w szkole lub na podwórku. Nie było w jej okolicy żadnych dziewczynek, więc bawiła się z chłopakami.

Próbująca podnieść się z gruzów Polska potrzebowała jeszcze wielu lat, aby wyleczyć rany. Ludzie byli ze zrozumiałych powodów psychicznie poranieni. Złość, lęk, nienawiść, jakie wzbudzało w Polakach wszystko, co niemieckie, na pewno nie pomagało wówczas nawet jeszcze nie dziesięcioletniej Erice odnaleźć się w nowych warunkach. Zrozumiały lęk przed złością na porozumiewającą się po niemiecku rodzinę doprowadzał do sytuacji, w których matka dziewczynki, Antonina, płacząc, błagała, by nie mówili po niemiecku poza domem.  Erika uczyła się więc polskiego, głównie obserwując polskie dzieci czy też pracując nad materiałami szkolnymi – o wiele więcej niż inni uczniowie, nie zawsze z powodzeniem.  Musiała powtarzać trzecią klasę szkoły podstawowej.

Każde nowo poznane słowo wzbudzało w Erice ogromną radość i dumę. Biegła wtedy do swojej mamy, która również nie znała języka polskiego, aby pochwalić się błahymi na oko sprawami jak wiadomość, jak po polsku jest piłka. Każde słowo, każda fraza przybliżała do kolegów, do tego coraz mniej obcego świata. Potrzebowała pochwały, akceptacji oraz uznania. Jej praca opłaciła się, gdy w pierwszym półroczu następnego roku na jej świadectwie figurowały sześć ocen bardzo dobrych, w tym z języka polskiego, oraz cztery oceny dobre. Tak hartowała się Erika, dziś babcia, która bardzo ceni edukację i nieustannie   interesuje się postępami w szkole swojej wnuczki. Wnuczki, która przecież nie ma za sobą doświadczeń wojny, poczucia odrzucenia etnicznego czy walki o uznanie. Ale babcia wie lepiej!

Przewrotnie, Erika poszła w ślady swojej mamy, która pracowała w Rumunii jako nauczycielka. Jednak po przeprowadzce do Polski do zawodu wrócić nie mogła. Bariera językowa była nie do przeskoczenia; jako nauczycielka języka rumuńskiego nie miała szans na pracę w Polsce w tym  samym zawodzie.

Ale pilność i pracowitość  jej córki opłaciła się. Ta, która po polsku nie umiała powiedzieć nic, stała się tą, która uczyła języka polskiego następne pokolenia. 

„W Nowej Rudzie ukończyłam Liceum Ogólnokształcące, a po maturze filologię polską w Studium Nauczycielskim w Raciborzu.  Z nakazu władz oświatowych pracę w szkole podjęłam w Piotrowicach koło Nysy. Po roku przeniosłam się do Nowej Rudy, gdzie rozpoczęłam pracę w Szkole Podstawowej numer 5 dla dzieci z upośledzeniem umysłowym w stopniu lekkim.”

To właśnie dzięki pracy w Piotrowicach, podczas odwiedzin swojej koleżanki, która pracowała w Jarnołtówku,  poznała swojego przyszłego męża, Ryszarda Czarnobrewego, przesiedlonego z Kresów przystojnego młodzieńca. Szalonego pasjonata motoryzacji, mistrza juniorów w motocrossie, który ku zgrozie swojej mamy, po wsi jeździł na jednym kole swojego motoru. Majsterkowicza z zamiłowania, który do dziś nie przejdzie koło zepsutej rzeczy obojętnie. Ich drogi po raz pierwszy splotły się podczas andrzejkowej prywatki, którą oboje przetańczyli razem. Pobrali się w lipcu 1966 roku. 

Wśród historii dotyczących rodziców babci, pośród wspomnień o pełnym miłości domu, żelaznym wychowaniu na skromną i kulturalną osobę, najbardziej poruszające były te słowa:

— Przez długi czas rodzice nie mogli sobie wybaczyć dokonanego wyboru. Uważali to za swój największy życiowy błąd - chyba najbardziej dobitnie pokazywało to, z jakim rozczarowaniem spotkali się w ogarniętej komunizmem Polsce, do której przybyli tylko ze względu na odnalezioną rodzinę Augusta. 

 

Dokładnie 20 sierpnia 1973 roku na świat przyszła ich jedyna córka Renata, która również poszła w ślady swojej mamy i została nauczycielem, mimo że babcia nigdy jej do tego nie zachęcała.  Mało tego, nawet odradzała, mając  świadomość,  jak wymagający jest  to zawód. Teraz Renata odradza to również i swojej córce. Kto wie, może to słynne fatum, które kierowało losem antycznych bohaterów? Może to właśnie ono poprowadziło już trzecie pokolenie do roli nauczyciela? 

Można być pewnym jednego, Erika z domu Schätz i inne kobiety z jej rodziny mierzą się z życiem. Zapewne jak inne kobiety z innych rodzin. Ale w domu Eriki i jej bliskich wielka historia zbiera ślady z różnych państw Europy, różnych lęków i nadziei. Słychać tę historię w strzępach anegdot, w zapiskach Eriki, w jej oryginalnej urodzie i walecznym sercu. 

 

Wiktoria wraca do kuchni. Może jej ukochane nauczycielki wreszcie się już nagadały. Zaraz oznajmi im, co planuje robić w życiu. 

 

Licznik odsłon: 946
2024  Ogólnopolski Turniej Reportażu im. Wandy Dybalskiej   globbersthemes joomla templates