Wiktoria Krzywonos - Matka Boża nie nosiła spodni

Jarosław, 1980 r.

Słyszę dźwięk budzika. Tylko ten dźwięk, bo w domu o siódmej panuję cisza. Ogłuszająca cisza. Żadnych szeptów, żadnych szmerów, żadnego ‘dzień dobry’. To przygnębiające, kiedy nikt na Ciebie rano nie czeka, kiedy budzisz się sam i kiedy jesteś sam.  Wstaję i kładę gołe stopy na zimnej posadzce - to od razu budzi. Myję się i ubieram szybko, bo rano nigdy nie ma czasu, a ten który jest oddaje braciom – Pawłowi i Michałowi. Budzę ich, ubieram, pilnuję. Nie ma czasu na robienie śniadania, nie mówiąc już nawet o zabraniu czegokolwiek do szkoły. Jak sami się o siebie nie zatroszczymy, to nikt tego nie zrobi. Wychodzimy głodni, zresztą jak zawsze.

 

MAMUSIA

Pamięta, że jak zawołała – „mamo” to tym, co przyniosła, dostała w twarz. Nie powinna przecież zapominać, że ma się zwracać  „mamusiu”.  Teraz wiele wspomnień się jej zlewa  i już nawet nie pamięta, czy w którąś sobotę mama wysłała ją po obrus, prześcieradło czy ścierkę, ale pamięta coś innego. Jako sześciolatka umiała wyprasować, ugotować, uprać, pomyć i zrobić wiele innych rzeczy. A przede wszystkim zrobić to, co kazała mama.

Mamusia za bardzo nie interesowała się Martyną, dlatego Martyna szukała sposobu na zwrócenie na siebie uwagi. Ubierała się cienko, nie zakładała czapki ani szalika, a na podwórko wychodziła z mokrą głową. Chciała być chora, ona lubiła być chora. Tylko wtedy była dla mamy ważna i tylko wtedy mama się nią zajmowała. Martyna była niska, miała czarne włosy po pas i bardzo chude ciało. Nie jadła. Bo jak nie jadła to mdlała, to wyglądała na chorą, a to też był jeden ze sposobów na przykucie uwagi matki.  

Martyna była już nastolatką i chciała się podobać, chciała się ubierać jak chce, ale nie mogła. Nie mogła, bo mamusia mówiła, że Matka Boża nie nosiła spodni, więc Martyna musiała chodzić w długich spódnicach po kostki. Najgorzej było zimą, bo pod spódnice, trzeba było założyć grube, niewygodne getry – a  w tym bardzo trudno było przedostać się przez zaspy. W szkole przez tę spódnice się wyróżniała, więc dzieci wytykały ją palcami, śmiały się z niej i przezywały zakonnicą. Martyna cholernie nienawidziła tych spódnic.  

Mamusia nigdy też nie chwaliła. Wychodziła z założenia, że nie wolno, bo nie może przecież wychować narcyza. Skromność, pokora i wiara w Boga - to wpajała, a przy okazji szpilki wbijała coraz głębiej, aż Martyna się w sobie pokurczyła i zamknęła.  

 

ZAKAZ DLA ZAKAZU

Martyna miała siedemnaście lat, kiedy zmarł jej dziadek. Pogrzeb miał być po południu, więc wykąpała się wcześnie rano, ale zaraz po tym kiedy mama zobaczyła ją z mokrą głową, Martyna usłyszała, że na pogrzeb nie pojedzie, że zamiast dostać zapalenia płuc zajmie się rocznym bratem. Płakała i prosiła bardzo długo, na tyle długo, że jej włosy po pas były już suche. Nie zabrali jej. Jednak ona się uparła, to było zbyt ważne, tym razem nie mogli jej zabronić. Pobiegła do blisko mieszkającego wujka, a wujek został z bratem. Dziadka pożegnała, tak jak chciała.

Kiedy Martyna miała osiemnaście lat to chciała już o sobie sama decydować. Chciała być wreszcie wolna. Zamierzała pójść w pieszej pielgrzymce do Częstochowy, tylko że mama, pomimo swojej wielkiej pobożności, nie zgodziła się. Na to Martyna, spakowała w nocy plecak, na nogi założyła schodzone trampki i o świcie wyszła z domu. Do Częstochowy doszła. Przymierzała się też do zrobienia prawa jazdy. „Po co Ci to, i tak nie zdasz.” – usłyszała słowa wsparcia. Tu jednak z zakazem pod rękę szło zaplecze finansowe. Za prawo jazdy trzeba jakoś zapłacić, a wiedziała, że mama jej nie pomoże, więc Martyna zbierała grosze do groszy, aż w końcu uzbierała. Zdała za pierwszym razem.

 

NIE POMOGĘ CI

Ślub to jedno z tych ważnych wydarzeń, które powinny być spokojne i szczęśliwe. Ale kiedy do godziny dwunastej musisz sama wysprzątać i przyozdobić dom, kiedy sama musisz przybrać samochód i jeszcze przy tym wszystkim wyglądać wyjątkowo, to ten dzień to pełna stresu gonitwa z czasem, a nie dzień pozbawiony trosk. Wtedy kogoś zabrakło. Wtedy Martynie zabrakło mamy. Na studiach było trudno, bo nie było pieniędzy, bo synem nie miał się kto zająć, bo dom był w budowie, bo mama odmawiała pomocy. Mama nawet tę pomoc blokowała. To bolało, kiedy nawet siostra Martyny nie mogła zostać z jej synem, bo jej zakazano. Ten zakaz jednak nie przyniósł klęski, bo Martynie się udało. Będąc drugi raz w ciąży obroniła magisterkę na piątkę. Bez niczyjej pomocy.

 

Jarosław, 2016 r.

Po schodach, do pokoju dzieci idę na palcach, niech śpią parę sekund dłużej. Sen jest bardzo ważny. Trudno mi jest kogokolwiek wybudzać, nawet kota, bo sen to strefa której nie lubię nikomu naruszać. Dzisiaj muszę, bo jest szkoła, a dzień lepiej zacząć od przywitania niż od milczenia, więc szepcze przez uchylone drzwi  – „Misie, wstawajcie”. Pomału się budzą. Kiedy otwierają tak zaspane jeszcze oczy, mówię, że śniadanie i kakao czeka w kuchni. Ospale stawiają nogi na dywanie, uśmiechają się i mówią – „hej, mamo”.

 

Licznik odsłon: 6931