Magdalena Mnich - Jutro

W kamienicy jest zimno, śmierdzi papierosami i starością. Światła w korytarzu nie ma, więc trzeba iść po ciemku. Po drodze słychać telewizor z jednego z mieszkań, w innym ktoś się kłóci. Podchodzę do ostatnich drzwi. Chwilę nasłuchuję. Cisza. Pukam i po usłyszeniu ochrypłego „Proszę!” od razu wchodzę. I tak nie miałby mi kto otworzyć. Pokój jest brudny, ciemny i zadymiony papierosami. Śmierdzi. Na łóżku w kącie rzuca się w oczy ogromny kołtun siwych włosów. Można by go uznać za nowoczesną fryzurę, ale pani Maria nie bywała u fryzjera. Przygląda mi się przez chwilę małymi, ciemnymi oczami.

 

- Dziecino, już myślałam, że nie przyjdziesz!

 

Pani Maria cały tydzień nie miała do kogo się odezwać. Jako jedyna spędzałam z nią czas na długich rozmowach, których dawno nie doświadczyła. Co tydzień przychodził ksiądz z komunią, ale zazwyczaj nie zostawał długo – spieszył się do innych chorych. Raz dziennie Asia - siostrzenica - tylko przynosiła jej zimny obiad. Pytała, czy czegoś nie potrzebuje udając zainteresowanie, czasem krótko mówiła, co słychać u dzieci i wychodziła, zostawiając staruszkę samą na kolejne dwadzieścia cztery godziny. Pani Maria i tak ją kocha – w końcu wychowała ją jak własne dziecko. Bo swoich nie miała. A szkoda, bo niebrzydka z niej była kobieta, mąż przystojny, to i dzieci by się ładne rodziły. Ale męża już nie ma, Henryk nie żyje od wielu lat.

 

- Ależ on był przystojny, ten mój Heniu! I troskliwy taki. Żebyś ty sobie kochana też takiego dobrego męża znalazła, bo to skarb. I żeby ci nie odszedł tak szybko jak mój, bo potem tylko pustka. Potem to tylko zdjęcia, papierosy i puste mieszkanie.

 

Pytam, czy nie chce herbaty. Muszę powtarzać pytanie trzy razy, żeby usłyszała – odpowiada, że bardzo chętnie. Pani Maria zazwyczaj nie chce nic do jedzenia, ale herbatę pije zawsze. Bardzo lubi banany, które czasem jej przynoszę. Są miękkie, więc łatwo je zjeść osobie o słabych zębach. Jej siostrzenica nie wie, że przychodzę. Gdyby się dowiedziała, już więcej nie mogłabym się tam pojawić. W tym mieszkaniu nie ma odwiedzin – są tylko zdjęcia, papierosy i Cejrowski na ekranie telewizora. Kiedy robię herbatę, zaczyna się jego program. Pani Maria śmieje się do małego, prostokątnego ekranu, na którym jakiś bosy facet w hawajskiej koszuli opowiada o budowaniu domu z bambusa.

 

- Ha, to dopiero jest wariat.

 

Chciałaby tak podróżować. Od dziecka jej marzeniem było zwiedzić chociaż skrawek świata poza Polską albo chociaż poza Podkarpaciem. Nie widziała morza, a w górach była tylko kilka razy. W tamtych czasach nikt nie podróżował. Pani Maria zaczyna kaszleć. Potem wspomina, jak przed laty śpiewała w chórze kościelnym – jej głos był znany w całej parafii. W kościele od dziecka bywała prawie codziennie, więc też od dziecka śpiewała. Aż trudno uwierzyć, że kiedyś ten skrzek wydobywający się z jej krtani był pięknym sopranem. Planowała nawet przyszłość związaną ze śpiewem. Później zaczęła palić. Tata mówił „Zrujnujesz sobie zdrowie, dziewczyno, zostaw to świństwo!”, ale co zrobić, kiedy to takie dobre? Paliła już zawsze, a kariera śpiewaczki powoli gasła. Ostatecznie została sprzedawczynią w sklepie, ale nie narzekała na swój los. Miała świadomość, że sama sobie go zgotowała. Biorę do ręki zdjęcie stojące na komodzie, a staruszka zapala kolejnego papierosa.

 

- Nie obrazisz się, kochana, jak sobie zapalę, prawda? Ja bym to rzuciła, ale to takie dobre – poza tym, już wiele mi nie zostało do stracenia. Tylko żebyś Ty nigdy tego nie paliła! Taka ładna jesteś, nie przystoi.

 

Na zdjęciu jest szczupła, wysoka blondynka z długim warkoczem. Obok dobrze zbudowany brunet. Są szczęśliwi. Patrzę na panią Marię. Leży na łóżku, dawniej przyciągające wzrok nogi ma ukryte pod kołdrą na zapadającym się materacu. Nie może już nimi poruszać. Ale uśmiech ten sam. Nadal ma dołeczki w policzkach. Nadal przy uśmiechu odsłania tylko górne zęby (których i tak nie ma za wiele). Człowieka można poznać po uśmiechu zawsze, i po pięćdziesięciu latach. O ile w ogóle ma powody się uśmiechać. Kiedy tracisz wszystko, co masz w życiu, jest trudniej. Pani Maria straciła męża. Straciła zdrowie. Straciła miłość siostrzeńców. O dzieciach nawet nie mogła marzyć. Dlatego nie boi się śmierci i uśmiecha się nawet wtedy, kiedy mówi o niej wprost.

 

- Oj, dziecino, ja chyba jutro umrę. Tak się źle czuję, ja jutro umrę. Ale będzie mi lżej, bo mi tu tak ciężko. – milknie na chwilę, uśmiecha się do mnie i mówi dalej -  Ale ty masz jeszcze czas, tylko nie pal dziecino, bo skończysz jak ja.

 

Mówi tak przy każdej mojej wizycie – że umrze jutro. Ale jutro nie przychodziło. Wydawało się nie istnieć. Pani Maria piję herbatę, je owoce, pali papierosy i ogląda Cejrowskiego. Bez zmian. Modli się, aby odejść w spokoju. Przy jednej z wizyt pytam, czy może poprosić Asię, żeby poszukała więcej jej zdjęć z młodości. Pooglądałybyśmy sobie razem. To ryzykowna prośba – siostrzenica nie może się dowiedzieć o wizytach.

 

- Eee tam, nic specjalnego. Zwyczajne zdjęcia, nawet kolorowych nie mam. Ale jak chcesz sobie pooglądać to podpytam moją Asię, tylko tak, żeby nie wspominać o tobie – krzyczałaby tylko, że ktoś tu przychodzi i by mi zamknęła drzwi.  

 

Trzy dni po prośbie o zdjęcia przychodzę znowu do zimnej kamienicy. Znowu idę ciemnym korytarzem po omacku, słyszę odgłosy z mieszkań i zbliżam się do ostatnich drzwi. Znowu staję i po chwili ciszy pukam. Po raz pierwszy nie słyszę odpowiedzi. Znowu chwytam za klamkę, ale po raz pierwszy drzwi są zamknięte. Próbuję jeszcze raz, żeby się upewnić. Zamknięte. Następnego dnia przychodzę, ale nadal są zamknięte. Tak samo każdego kolejnego dnia. Pani Maria nie odzywa się, kiedy pukam, więc to nie Asia zamknęła drzwi. To chyba jutro nadeszło.

 

Licznik odsłon: 7731