Julian Frysztacki - Bajzel na grubie

Śnieg zaczyna powoli topnieć. Można jeszcze  co prawda znaleźć miejsca, gdzie słońce operuje zbyt rzadko, pozwalając mu utrzymać się resztkami sił, ale nawet  te plamy są już bardziej szare niż białe, zabarwione ciężkim powietrzem Śląska. Węgiel znajduje się tutaj nie tylko pod ziemią, ale również w piecach i płucach mieszkańców. Niskie, najwyżej dwupiętrowe familoki, zbudowane z cegły i jasnego niegdyś kamienia potrzebują ogrzewania, a ciężko byłoby oczekiwać, że górnicy zdecydują się na inny rodzaj opału niż właśnie węgiel.

Starszy pan, którego spotykam na terenie dawnej kopalni Mysłowice nazywa go krzesiwem. Staruszek ma drobną, pomarszczoną twarz, delikatny wąsik, ciepłą czapkę   i spodnie. Z niewielkiej hali o ścianach czarnych węglem i podłogach brunatnych rdzą wyrywa go fiołkowy polar.

- Nie "pan" tylko Bogdan, a nie "pan".
- Proszę?
- Nie "pan" tylko Bogdan.

Mówi spokojnie, choć można w jego głosie wyczuć podejrzliwość. Przedstawiam się mu i podaję rękę:

- Przepraszam, że w rękawiczce, ale...
- A nie szkodzi. Ja tu sobie węgiel brać, krzesiwo.
- Dużo go tu zalega...
- No jest go sporo, przesieję to, no bo co, to się wszystko zmarnuje. Przyjdą, wyrównają ten teren i chuj je weźmie. A Bóg wie jak jest, trzeba sobie nawozić do domu, jeszcze dość zimno, palić trzeba...

Ciężko Bogdanowi nie przyznać racji. Jest luty, końca zimy nie widać, a obiekty dawnej kopalnianej przeróbki czeka pewne wyburzenie. Odkąd w 2008 roku wydobyto tu ostatnią tonę węgla, kolos rozciągnięty na obszarze ponad sześćdziesięciu hektarów i rozdarty na dwie części linią kolejową niszczeje pozostawiony bez opieki. Północna część kompleksu jest starsza, ceglane budynki górują nad okolicą od ponad stu lat. Zabytek ma szansę przetrwać, jeśli wcześniej nie rozbiorą go złomiarze. Część południowa, wybudowana za Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej z blachy falistej i betonu ma wątpliwe walory estetyczne. Dla niej ratunek nie nastąpi, zostanie zrównana z ziemią, być może jeszcze do końca tego roku.

- Widziałem, że tutaj ochrona chodzi po obiekcie.
- Chodzą cały czas, co pół godziny. Ale ci nic nie powiedzą.
- Jak się ich spotka to co robią?
- Jak im tu nie rzucasz się, nie trzaskasz, jak węgiel zbierasz to ci nic nie powiedzą.

Nie rzucam się więc i nie trzaskam, co rzeczywiście pozwala mi na niezakłócone poruszanie się po obiekcie. Zjawiając się w kopalni miesiąc później przekonuję się jednak, że zachowanie ciszy wcale nie jest niezbędne. W nadszybiu szybu Sas wita mnie łomot zrzucanych na niższe piętra stalowych belek, stukot młota i tynk sypiący się  z popękanego sufitu gęstymi chmurami. W powietrzu unosi się pył rozświetlany przez padające ostro promienie słońca, które wypalają na ścianach i podłogach kształty dużych, pozbawionych szyb okien. Ocieplenie i wydłużający się dzień ułatwiają zbieranie złomu.

Jestem z przyjaciółmi, więc bez obawy zbliżamy się do zgarbionego mężczyzny w ciemnym, brudnym ubraniu. Nie widzę jego twarzy, jednak ton głosu każe przypuszczać, że ma ponad czterdzieści lat. Zapytany, czy to on nas straszył tymi hałasami wybucha śmiechem, który brzmi przyjemnie, szczerze.

- Złom ciepałem.

Czuje się pewnie i nie przejawia agresji, a nawet stara się pomóc. Słysząc, że wybieramy się na wyższe piętra ostrzega nas, że nie warto tam wchodzić, bo wszędzie dziury. Również tę wypowiedź okrasza salwą śmiechu.

- W takim razie nie przeszkadzamy panu.
- Ja również nie, nie widzieliśmy się.

Osiem miesięcy później, w tej samej hali na mnie jednego przypada dwóch potężnie zbudowanych złomiarzy. Słyszę ich po raz pierwszy siedząc na dachu budynku, i mogę przyjrzeć się im przez okno. Ciemne spodnie, szare bluzy z kapturem - są dość młodzi a do pracy używają palnika acetylenowego i sporego łomu w roli dźwigni. Zaledwie pięć dni przed moją wizytą Hugo, mój znajomy, częsty bywalec kopalni i autor strony internetowej o fotografii industrialnej pisał:

"Złomiarze robią sie agresywni i niebezpieczni.

Wszelkim osobom, które planują robić zdjęcia w kopalni - lepiej już tego nie róbcie."
Zależy mi jednak na zdobyciu informacji i decyduję się zejść na dół. Chowam moją kamerę do plecaka i podchodzę do pracujących z rękami uniesionymi w obronnym geście.

- Cześć, nie mam wrogich zamiarów. Tylko przechodzę. Mogę zadać jedno pytanie?
- Słucham.- Mężczyzna brzmi stanowczo, spokojnie, trochę podejrzliwie.
- Skąd wiecie o tej kopalni?
- Mieszkamy tutaj niedaleko.
- Ochrona nie przeszkadza? - Pytam, jednak nie otrzymuję odpowiedzi. Następuje długa chwila ciszy, więc próbuję jeszcze raz. - B-boją się?
- Co, zdjęcia robisz? Nie będą cię gonić tutaj. Tutaj jest spoko, możesz chodzić.

Zdeterminowany ponawiam pytanie o brak ochrony, jednak znów jedyną reakcją jest cisza, która tym razem zdaje się wręcz pochłaniać wszystkie inne dźwięki pozostawiając tylko delikatny syk stygnącego metalu. Dalsze ryzyko nie jest wskazane, więc ruszam  do wyjścia, rzucając słowa pożegnania, które giną w szumie uruchomionego ponownie palnika.

Teren kopalni jest duży, jednak nawet w dniach świątecznych przebywa na nim przynajmniej kilku ochroniarzy. Grzeją się w niewielkich białych budkach wykonanych z tworzywa, rozrzuconych w odstępach około dwustu metrów. Przy głównym wjeździe  do części zabytkowej znajduje się szlaban i ceglany, pomalowany odłażącą płatami brunatną farbą budyneczek. Wewnątrz widzę starszą panią o siwych, delikatnie kręconych włosach. Ma głęboko pooraną zmarszczkami, piękną niegdyś twarz zdradzającą przyjazne usposobienie. Mimo to czarny strój ochroniarski dziwnie jej pasuje. Gdy podchodzę do okienka budki i proszę o rozmowę, pokazuje mi malutki lufcik i każe się do niego zbliżyć. Otwiera go ze zgrzytem zawiasów. Witamy się. Słyszę, że ma miły, delikatny głos, jakby oblany miodem. Od razu przechodzę do konkretów.

- Dużo osób wywozi złom z tej kopalni.

- Proszę pana, ja jestem tutaj od aut wjeżdżających i wyjeżdżających. Ja nie mogę portierni opuszczać, ktoś pyta o coś to odpowiem, auta wjeżdżają wyjeżdżają, ja to wszystko notuję. Tam dalej natomiast jest patrol. To są panowie patrolni i to oni mogą o tych złodziejach coś powiedzieć.

- Słyszałem, że złomiarze zastraszają ochronę, by móc stąd wynosić rzeczy.
- Ja nie mogę takich informacji udzielać, natomiast cokolwiek się dzieje na terenie kopalni - piszemy notatki. I tych notatek mamy cały zeszyt. - Wyciąga z szuflady czarny brulion z napisem notatki służbowe i wertuje przede mną kartki. - Tu jest wszystko  na temat, co się dzieje w kopalni. Ale to jest wewnętrzne. Są złodzieje, jak wszędzie są. Na ulicy pan zobaczy złodzieja. - Śmieje się szczerze.

- Nie szkoda Pani, że kopalnia jest rozbierana zamiast zostać przekształcona w muzeum czy strefę kultury?
- Nic nie możemy. To nie nasze zdanie. Nie powiem przecież, że trzeba zostawić.

Nie powiedzą tego również inni strażnicy. Wybieram spośród nich dwójkę, która od dłuższego czasu przygląda mi się, gdy spaceruję główną drogą wjazdową. Kobieta i mężczyzna, ona niska i młoda, on w średnim wieku i z kilkudniowym zarostem. Stoją przy jednej z budek ochroniarskich, na środku usłanego gruzami placu po już wyburzonych budynkach. Kiedy się zbliżam, widzę, że na twarzy mężczyzny pojawia się uśmiech. Ryzykuję i zaraz po przywitaniu przechodzę do rzeczy.

- A w kwestii złomiarzy?
- O jest tu ich naprawdę, można zarobić tutaj, tam się kręcicie gdzieś, na główkę mogą wam puścić, bo to nie są żarty. Sam tam pójdziesz a tam ich dwa, trzy.
- Czyli państwo się boją?
- No oczywiście, jak policja się nawet ich boi. W radiowozie tylko stoi, a co dopiero my.

Przerywa mi zanim zdążę zadać kolejne pytanie i prowadzi do budki. Wewnątrz jest ciepło i przytulnie, choć bardzo prosto. Jedynymi meblami są wypłowiały fotel, obszarpana kozetka, szafka pełna kluczy, gazów pieprzowych i pałek oraz stolik, na którym stoi włączone radio. Strażnik tłumaczy mi, żebym się schował, bo dyrekcja będzie wyjeżdżać, a on nie chce mieć kłopotów. Następnie przypina do pasa pałkę, bierze klucze i rusza na obchód. Zostaję sam z dziewczyną, która do tej pory nie powiedziała ani słowa. Dowiaduję się, że pracuje tu krótko, dorabia właściwie, nie zna zbyt dobrze terenu i z większością pytań odsyła mnie do swojego kolegi. Rozmowa się nie klei i każda wypowiedź poprzedzona jest dłuższą przerwą.

- Bardzo ciekawy obiekt.
- No, szkoda tylko, na przykład ten budynek, z tego co wiem jest zabytkowy. No i cały dach zawalony. Rozmawiałam z takim fotografem to mówił, że tam są zabytkowe schody. Takie zawijane. Ja lubię takie rzeczy oglądać, to szkoda takich schodów. Poniemieckie schody.

Opowiada mi o osobach, które spotkała na terenie kopalni - ludzie wynoszący złom, dziewczyna robiąca projekt do szkoły, fotografowie z profesjonalnym sprzętem. Szczególnie ten sprzęt ją fascynuje, wielokrotnie powtarza, jaki świetny był i ile musiał kosztować.

- Najgorsze jest jak intruzy tutaj chodzą, potem my mamy po dupie. No a wiadomo, że już tego się nie upilnuje. Dużo, dużo zniszczone jest. Nawet jak tu z panem rozmawialiśmy to szło tam z tyłu dwóch złomiarzy. Widziałam.

Zapada cisza, którą zakłóca jedynie radio. Zespół Pectus śpiewa właśnie "Szczęście jest tak bardzo blisko, jeśli tego chcesz". Ochroniarz wraca z obchodu, jednak nie chce rozmawiać, wyciąga mnie z budki i prowadzi w głąb terenu. Widać, że coś zmieniło się  w jego zachowaniu.

- Tylko żeby pod kamerami nie szedł. - Rzuca dziewczyna.
- To dobrze, to tędy pójdziemy.
- A złomiarze nie napastowali państwa?
- Na tamtej części za torami, to weszli nam na budę i nam zdemolowali budę i nóż do gardła przystawili. Na tamtej części się zdarzyła taka sytuacja. My cię tutaj zostawimy, tu już nie wchodź nam w paradę.
- Którędy mogę wyjść z terenu?
- Przez budynek. - Macha głową w jego kierunku. - Przez okienko sobie tutaj wyskoczysz.

Wskazany przez ochroniarza obiekt okazuje się być całkowicie pusty. Wyciągnięto z niego wszystkie sprzęty, meble, barierki, lampy. Mimo to można domyślić się jego przeznaczenia - jest to cechownia, miejsce, w którym organizowano msze, spotkania z osobistościami państwowymi, przyjęcia. Na starych zdjęciach z kroniki kopalnianej widać ubranych galowo górników siedzących tutaj podczas różnych uroczystości. Kawałek dalej docieram do łaźni łańcuszkowej. Ona również została pozbawiona wszelkich metalowych elementów, więc rozpoznać jest ją naprawdę trudno, jednak przy odrobinie wyobraźni wciąż można zobaczyć zwisające z sufitu tysiące haków i ubrań. Wychodząc na korytarz niemal zderzam się z niosącym zwój kabli mężczyzną, który na mój widok odwraca się i zaczyna uciekać. Podążając w kierunku, w którym tamten się oddalił trafiam do budynku basenu. Błękitne ściany, niewielka trybuna, podłoga wyłożona kafelkami. Słońce przedziera się zza chmur i odbija kwadraty okien na przeciwległej ścianie. Jest cicho i sennie, słyszę tylko cichy chrzęst szkła pod moimi butami. Piętro wyżej znajduje się lampownia, gdzie górnicy pobierali swoje lampy przed szychtą i zawieszonym kilka metrów nad ziemią łącznikiem udawali się do budynków szybów, skąd zjeżdżali pod ziemię. Kopalnia posiadała trzy szyby, nazwane przydomkami polskich królów - Jagiełło, Sas i Łokietek. Ten pierwszy został całkowicie zlikwidowany  po zamknięciu kopalni w 2008 roku, z drugiego ocalała wieża, natomiast trzeci nadal jest używany, odprowadza się nim wodę, wciąż zbierającą się w podziemnych chodnikach.

Historia KWK Mysłowice sięga 1837 roku, kiedy to powstała ona pod nazwą Danzig i szybko stała się najlepiej prosperującą kopalnią w okolicy. Obecną nazwę Mysłowice otrzymała w roku 1865 a pod koniec XIX i na początku XX wieku dominowała już nad kopalniami Górnego Śląska pod względem nowoczesnych rozwiązań i technik wydobycia. Miała wszystko, od potężnych pomp odwadniających i lokomotyw elektrycznych, przez innowacyjne urządzenia wyciągowe, stosowane obecnie na całym świecie, aż po własną elektrownię.

W sierpniu 1919 roku na dziedzińcu kopalni od kul niemieckich żołnierzy zginęło siedmiu górników, dwie kobiety i trzynastoletnie dziecko, co stało się jedną z bezpośrednich przyczyn wybuchu pierwszego powstania śląskiego. Pracownicy kopalni brali udział we wszystkich trzech zrywach powstańczych, dzięki czemu Mysłowice trafiły z powrotem do Polski, aż do nadejścia drugiej wojny światowej. Obiekt uznany przez Niemców za strategiczny został zachowany w dobrym stanie do roku 1945, kiedy to przejęła go Polska Rzeczpospolita Ludowa. Nastąpił wtedy intensywny rozwój kopalni, która w latach sześćdziesiątych uzyskała najwyższe wydobycie w swojej historii.

Przeglądając kronikę kopalnianą trafiamy na wycinki z gazet krzyczące: "Współzawodnictwo motorem osiągnięć", "Październikowy plan wykonany w 104,2%", "Nie tylko wykonamy, ale przekroczymy nasze zadania!", czy "Dobra praca bardzo się opłaca".

Gdy w 1987 roku w kopalni ginie dziewiętnastu górników, kronika poświęca im tylko półtorej strony tekstu. "Skutkiem wybuchu pyłu węglowego [...] śmierć na miejscu ponieśli:...". Dalej znajdują się dwie strony fotografii z pogrzebów. Długie korowody ubranych odświętnie współpracowników, płaczące kobiety i dzieci. Trumny niosą członkowie  oddziałów   ratunkowych   kopalni,  w   kaskach   i  z  aparatami  tlenowymi na plecach.                                                       

Kronika urywa się nagle w 2004 roku informacją o odznaczeniach dla wybitnych górników. Trzy lata później Mysłowicki zakład zostaje połączony z położoną kilka kilometrów dalej kopalnią Wesoła, by w 2008 roku całkowicie zakończyć wydobycie. Wraz z czerwcem 2015 roku władzę nad obiektem przejmuje Spółka Restrukturyzacji Kopalń i w związku z obniżeniem stopnia zabezpieczeń degradacja zaczyna postępować w coraz szybszym tempie.

Podczas mojej pierwszej wizyty niemal wszystko jest jeszcze na swoim miejscu: schody, tory, maszyny, tabliczki ostrzegawcze. Hale są prawdziwymi labiryntami podestów, łączników i mostów. W pomieszczeniach kontrolnych wiszą wielkie tablice i schematy naszpikowane przełącznikami i diodami, które przebijane promieniami słońca zdają się wciąż świecić. Opuszczona kopalnia robi  niesamowite wrażenie. Zbieraczy złomu prawie tutaj nie ma, a przed ochroną muszę się chować.

Kilka miesięcy później, w listopadzie 2017 roku nie mogę uwierzyć jak bardzo postępuje rozkład tego obiektu. Najpierw złomiarze wycinają tory i wynoszą nieprzymocowane przedmioty. W drugiej kolejności pozbawiają budynki najcięższych maszyn, które rozcinają na części lub wyrzucają przez wybite w ceglanych ścianach otwory. Gdy nie zostaje już nic nie integralnego, zabierają się za metalowe klatki schodowe i podłogi wykonane ze stalowych płyt. Hale pustoszeją, sprzęt elektroniczny znika ze względu na miedziane kable, ściany sypią się pozbawione podparcia, a po kopalni trudno jest się poruszać. Przychodzi kolej na stalowe belki konstrukcyjne, filary    i wsporniki. Odgłosy dobiegające z wnętrza budynków to już nie pojedyncze uderzenia zrzucanych niżej elementów a kakofonie obrywających się kilkumetrowych fragmentów pięter.  Nieczynna kopalnia  dogorywa  na oczach mieszkańców miasta, z których wielu jest jej byłymi pracownikami.

Spotykam go na przystanku tramwajowym, ma puchową granatową kurtkę, jasne dżinsy i pucułowatą twarz. Jest dość młody, ma na oko trzydzieści lat, jego głos jest miękki, życzliwy.

- Był pan może tutaj kiedyś na kopalni?
- Pracowałem tu. Teraz robię na Staszicu. Na kopalni drugiej. Jak zamykali tą, to poszedłem na Staszic.
- Długo pan tutaj pracował?
- Trzy lata.
- Co pan sądzi o jej obecnym stanie?
- O tym rozkładzie? To znaczy powiem tak, tego złoża co tu zostało, tego węgla, to jest masakra. Bo zostało mnóstwo węgla tylko holding nie chciał inwestować w tą kopalnię. Taka jest prawda. Wszystko było spróchniałe i woleli zamknąć niż inwestować, dostali  za to pieniądze z Unii. SRK wzięło pieniądze.
- A złomiarze, ochrona?
- Jak jest tak jest, jak pilnują tak pilnują.

Drugiego pracownika starej kopalni spotykam przy sklepie spożywczym, razem z żoną czekają aż sklepikarka wróci z przerwy i otworzy drzwi. Mężczyzna ma żółtą kurtkę przeciwdeszczową, mówi mało i cicho, zostawia odpowiedzi żonie.

- Mąż pracował tutaj na kopalni, teraz na Wesołej pracuje.
- A tutaj potworny rozkład. - Rzucam w jego kierunku.
- No zdemolowali tutaj wszystko, Łokietek jeszcze pracuje, tam jest przepompownia. Basen na kopalni dla wszystkich był, nie wiem jak on się teraz trzyma.
- Zamknięty jest, ma być wyburzany.
- Jak to wyburzany?
- Przed końcem roku.
- Szkoda basenu.

Słońce zbliża się ku zachodowi a temperatura powoli spada, by za kilka godzin zmusić wszystkich do ukrycia się w ciepłych wnętrzach domów. W południowej części kopalni jest już tylko jeden człowiek, widzę go jak schyla się raz po raz, znikając wśród dygocących na wietrze obumarłych zarośli. Słyszę ciche, metaliczne stukanie, gdy w dwusekundowych odstępach wbija w ziemię ostrze narzędzia przypominającego potrójnie zakończoną motykę. Zbliżam się do niego powoli, mniej z własnego strachu a bardziej z obawy by to jego nie wystraszyć. Nie zauważa mnie dopóki nie mówię dzień dobry. Prostuje się wtedy i widzę, że nie jest już młody, musi mieć ponad pięćdziesiąt lat, ale wciąż pozostaje w dobrej kondycji. Ma na sobie ciemne ubranie i wysokie buty, wyciąga z rozkopanej ziemi duże, błyszczące grudy węgla, którymi wypełnił już niemałą siatkę z marketu budowlanego i połowę wiadra. Jest bardzo miły, rozmowny, nawet gadatliwy. Ma mocny śląski akcent i mówi bardzo szybko.

- Pan uważa na ochroniarzy, chodził tutaj kiedyś facet, robił zdjęcia i go wygonili.
- A mogę spytać, co pan robi?
- Węgiel kopia. Były tory, wagony stały z węglem i tu węgiel jest wciąż.
- Pan tutaj pracował?
- Kiedyś, kiedyś, później mnie zwolnili. To było jeszcze za komuny. Przed zamknięciem.

Mam swoją praca inną teraz, stałą... Po co węgiel kupować jak tu jest? A nie każdy o tym wie! Tu jest jeszcze węgla a węgla. Jedni robią złom... To rozbierają i byli i nie byli pracownicy. Szkoda tej kopalni, szkoda. Wszystko rozbierom... A tam z drugiej strony dopiero jest ruina! Basen już zamknęli, rozjebali już, poszet!

- To basen też górniczy był?
- Też górniczy z początku, a potem już go miała szkoła i nie było chętnego na kupno i... Wszystko zmarnowali! Jak by się o tym mój ojciec,  dziadek dowiedzieli,  to  by się chyba w grobie przewrócili.
- To pan górnik z pokolenia na pokolenie?
- No, no.

Bierze zamach i wbija trzy ostrza w sypką ziemię, wyrywa trawę i chwasty, odsłaniając kolejne bryły. Są duże i całkowicie czarne, wydają się wręcz błyskać własnym światłem.

- Czyściutki węgiel. Nie każdy o tym wie, nie każdy się zna.
- Ochrona Pana nie niepokoi?
- Aaa, przyjdą, dzień dobry przy mnie, co mi mogą zrobić? Tych nie pilnują, co złom palą, butle mają, wszystko, a mnie będą pilnować? Jak to się marnuje!
- Spotkałem tutaj już kiedyś jedną osobę, która węgiel zbierała, tylko, że dalej, w budynkach.
- To tam drobny jest taki, szuterek, tu jest elegancki. Byłem raz sobie tam w środku pozwiedzać, a tam dziur wykutych wszystkiego w czort! Butle mają, wszystko, powycinali co się da, teraz się przerzucili zaś tam, ale to dobrze, że tu chodzą, a nie napadają ludzi, nie? Policja jedzie, też im nic nie powie, jadą dalej. Ma być wszystko tu zrównane z ziemią, tak żem słyszał. A tego basenu to szkoda, bo to był dobry basen! Ja tam się chodził jeszcze kąpać w latach siedemdziesiątych, bo tam wcześniej mieszkałem kiedyś. I to było darmowo. Ja żem jeszcze chodził od ojca na przepustkach, bo jeszczem był za młody. Teraz nie ma nic, już wszystko wyrąbane. Ale byle węgiel mam jeszcze z pola. Kiedyś jeszcze handlował tym, ale teraz nie ma już, do piwnicy i leży.

Losy kopalni mogły potoczyć się inaczej gdyby miastu udało się ją przejąć od SRK. Niestety negocjacje zostały zaprzepaszczone przez obie strony i obiekty po odpowiednim opisaniu i oznakowaniu pozostawiono same sobie. Dlaczego negocjacje upadły? Jak pisze Gazeta Wyborcza "Wojewoda Jarosław Wieczorek nie ma zamiaru wyjaśnić, dlaczego nie zgodził się na przejęcie przez miasto terenu po kopalni Mysłowice. Przypomina to niczym nieuzasadniony upór, którego skutkiem będzie wyburzanie budynków, w które można by tchnąć nowe życie." Pomysłów na KWK Mysłowice jest wiele, jednak gdy patrzy się na obecny stan tego obiektu ciężko jest w nie uwierzyć. Na jednej ze stron poświęconych kopalni czytam wypowiedź Olgi, która twierdzi, że były kiedyś plany utworzenia tutaj osiedla mieszkaniowego. Na prośbę o więcej szczegółów Olga nie odpisuje. Najbardziej popularną opcją jest zaproponowane kilka lat temu przez miasto utworzenie na terenie kopalni strefy kulturowej i muzeum, jednak dokładne plany tej inwestycji nigdy nie powstały, a wielka szkoda, bo istniała szansa stworzenia kompleksu podobnego do Starej Kopalni w Wałbrzychu. Dzięki wsparciu Unii Europejskiej odnowiono tam większość budynków i stworzono doskonale wyposażone i zaprojektowane muzeum przemysłu górniczego. Niedawno  na facebookowym profilu "Przypadki Mysłowickie" pojawiła się propozycja utworzenia w tym miejscu centrum nauki o klimacie. "To jest naprawdę ostatnia szansa na ratunek dla tej kopalni." - Czytamy na stronie.

Bez działania ze strony miasta nie można spodziewać się poprawy sytuacji. Część budynków już jest wyburzona, basen, szatnie łańcuszkowe i cechownia znikną jeszcze do końca tego roku, a południowej części kopalni też nie zostało dużo czasu. Nawet obiekty zabytkowe powoli ulegają destrukcji, pozostawione na pastwę zbieraczy złomu. Zabezpieczenia są bowiem fatalne a często jedynie teoretyczne. Nawet do hali czynnego szybu da się wejść bez większego problemu. W jednym z pomieszczeń znajduję stosy dokumentów z czasów funkcjonowania kopalni: książki raportowe, rysunki robocze konstrukcji stalowej. Wszystko to dostępne dla każdego, kto tylko będzie tym zainteresowany. A zainteresowanych ostatnimi czasy jest naprawdę dużo. Na terenie kopalni spotkać można nie tylko złomiarzy i zbieraczy węgla, ale również lokalną młodzież i żądnych przygód turystów z innych miast. W jednym z silosów natrafiam natomiast na wysuszone mumie ponad dwudziestu kotów, które wskoczywszy do środka nie dały rady wyjść. Ich kostki bieleją teraz na czarnej powierzchni pyłu węglowego.

Węgiel będzie prawdopodobnie jedynym, co pozostanie po tej kopalni, barwiąc tutejszą i zapewniając okolicznym mieszkańcom opał na zimę. Przynajmniej tym mieszkańcom, którzy o jego położeniu wiedzą, jak to podkreśla mój ostatni rozmówca. Zabiera się on właśnie z powrotem do kopania, więc nie chcąc mu przeszkadzać żegnam się i chcę odejść, ale zatrzymują mnie jego słowa.

- Może się jeszcze kiedyś spotkamy. Skąd pan jest?
- Z Krakowa.
- Oooo, fiu!
- Spodobała mi się ta kopalnia to tak jeżdżę.
- Powiem panu, przykro patrzeć na to! A jak tu człowiek od dziecka mieszkał, to była kopalnia najważniejsza. Ale trudno, tak się stało i... - Nie kończy. Opuszcza głowę i ponownie zabiera się do kopania.

Odchodząc odwracam się raz jeszcze, by przyjrzeć się temu okruchowi sylwetki ludzkiej, rżnącemu brunatną ziemię w poszukiwaniu resztek kiedyś ogromnej hałdy. Potężny taśmociąg przebiega niemal nad jego głową i znika w czeluści szarych budynków przeróbki. Po drugiej stronie torowiska wiatr obraca powoli kołami na wieży jednego z szybów. Jest cicho i spokojnie, zmierzch otula ziemię pierzyną miękkiego światła, rozbijanego przez drobinki dymu sączącego się z kominów domów i mieszkań. Gdzieś tam jest tłoczno i gwarno, tutaj powietrze przecinają tylko stęknięcia kolejnych fragmentów konstrukcji,  które spadając  na  ziemię rozpadają  się  pojedyncze cegły  i kawałki metalu. Okolica rozbrzmiewa dźwiękami śmierci węglowego giganta.

Licznik odsłon: 5145