Amelia Pudzianowska - Upadł anioł

Upadł, ponieważ był upadłym aniołem. Upadł, bo gleba go wzywała i przyciągała do siebie. Matka natura za wszelką cenę pragnęła, aby ta jego cera koloru ziemistego, ziemią się stała na zawsze, a trawa przykryła tę wstydliwą tajemnicę jego pijanego ciała. Prawdopodobnie ludzie już od dawna po nim deptali. Myślał, że będzie upadać wieczność, lecz leciał tylko chwilę, jak posąg spadający z piedestału w kościele. W końcu spadł rozbijając się na głowie swojemu synkowi, żonie, matce i wszystkim dobrym ludziom, którzy z miłości upominali go życzliwie, gdy pijany wchodził na podwyższenie. 

Gdy już tak leżał, nikt nie pomógł mu wstać. Ludzie śpieszyli do swoich domów, by w ukryciu kontynuować rozkład swojej duszy. Brzydzili się wielce takim roztrzaskanym, już nawet nie aniołem, już nawet nie człowiekiem. Ludzie. Bo człowiekiem, jest się tylko wtedy, gdy się stoi prosto. Gdy leżysz, jesteś błotem. 

Wydaje mi się, że Bóg na to patrzył i płakał. Zapach wieczornych łez wywabił mnie wtedy z mieszkania. W mojej pamięci obraz tamtych chwil jest bardzo wyraźny, jakbym wciąż przeżywała to na nowo. Jedną ręką trzymam potłuczonego smartfona, a w drugiej smycz, która prowadziła do agresywnego sznaucera. Idę tak w tę zimną dżdżystą noc i sprawdzam gdzie ukryło się moje szczęście.

We mnie zamarza krew, a w leżącym pijaku wódka jest przyjemnie chłodna. Napotkałam jego istnienie na murku pod moim blokiem i kompletnie nie miałam pojęcia co z tym faktem uczynić. Pochylam się nad nim z przerażeniem i patrzę w tą nieludzką twarz, szukając w niej swojego odbicia. Pijak leży na brzuchu, wystawiony do mnie zadem. Widziałam tylko jedną część jego twarzy. Może ta druga była zupełnie ludzka? 

Schylam się nad nim i nic nie mówię, a on nagle na to wrzeszczy i natychmiastowo zakazjuje mi zwracać się do niego w ten sposób. Słysze jak gwiazdy śmieją się z nas, bo niczym one świecą wygasłym światłem, tak i my promieniejemy wygasłymi wspomnieniami. Czuję w sobie obecność innej kobiety, bo wszystkie kobiety na świecie łączy jeden schemat ciała i duszy. Właśnie ta obca kobieta skorzystała z chwili mojej nieuwagi, by się we mnie wedrzeć. Myślę, że może to być sąsiadka z pierwszego piętra. Ta wysuszona smutna kobieta, której zmarszczki na twarzy układają się w wieczny grymas. A teraz on patrzy na mnie i jakby sobie przypomniał pewne zapomnienie. Żona. Może pomyślał wtedy o swojej biednej żonie? 

Anioł jest zły i bezsilny jeszcze bardziej. Upada wciąż co raz niżej, zapada się pod ziemię ze wstydu, przekracza kolejne kręgi piekieł schowane pod betonem. Im dalej leci, tym słabiej słyszy, lecz bardziej go boli. Chwytam w ostatnim momencie jego rękę. Trochę się brzydzę, ale całe szczęście mam na sobie rękawiczki mojej matki. Myślę o tym w czym je wypiorę. Wokół mojej dłoni oplata się niemalże brązowa łapa z poczerniałymi paznokciami. Ciągnąca mnie ręka co chwila rozkurcza się i ściska na nowo, jakby dalsze życie miało być niezwykle ciężką decyzją. Przestraszona niewiadomym powodem, pytam dość głośno: 

-Nic panu nie jest? 

On nie odpowiada, ponieważ cały czas spada. Spada, bo kiedyś mu przyprawiono skrzydła. Poprawny ojciec. Frasobliwy mąż. Głęboki mężczyzna. A on wziął skrzydła i przehandlował za wódkę. Teraz nawet nie chce mi grzecznie udzielić odpowiedzi.

Lecz nagle krew spada mu do głowy, a wódka jakby wypływa z uszu strumieniami. W chwili przytomności, odpowida mi grzecznie:

-Nie. 

Więc ja go puszczam z wesołością. Nić wspólnoty spleciona w chwili zadumy, natychmiastowo pęka z trzaskiem. Jakby mi ten upadły anioł właśnie zeskoczył z pleców w akcie samobójczego skoku. Mogę odejść w spokoju, a on umrzeć w spokoju. Sumienie higienicznie postrzępione, lecz gołym okiem, bez lupy i okularów, możnaby rzec, że nie ucierpiało wcale. Przecież sam przyznał, że sobie poradzi na tym betonie. 

Już odwracam się z radością i kieruję wzrok w stronę mojej klatki schodowej. Nagle słyszę jakieś słowa za sobą i z ciekawości znów spoglądam w stronę pijaka. W tym momencie przybiega jakiś inny człowiek i wyciąga anioła z wnętrza ziemi jednym zamaszystym pociągnięciem. Kładzie go na ziemi z brutalnością i ruga wzrokiem, jakby mówił ''Nieładnie, wszyscy chcieliby tak umierać sobie, kiedy chcą.''. Następnie wyciąga telefon i mówi: 

-Czachowskiego, nieprzytomny mężczyzna. Tak, proszę przyjechać. 

Ja niepostrzeżenie osuwam się w cień mojej duszy. Cofam się do przodu, bo czas wciąż leci,. a więc wchodzę powoli w moją przyszłość naznaczoną tym wydarzeniem. Akcja dzieje się w zimną jesienną noc. Oni są już tam dwoje: prawdziwy człowiek i upadły anioł. Mnie nie ma bo poszłam z duchem czasu. Poszłam do domu i zjadłam kolację, obejrzałam telewizję, wzięłam prysznic. Tylko po zmyciu z siebie tamtejszego dnia, długo dość patrzyłam na odpływ. Zastanawiałam się dość długo, dokąd tym razem ściekło moje człowieczeństwo i czy gdy sięgnę w otchłań to je odzyskam. 

Wtedy zobaczyłam Boga.

Licznik odsłon: 2151