Małgorzata Jóźwiak - Diabeł kołysze nas do snu

 

Ach śpij kochanie... Jeśli gwiazdkę z nieba chcesz, dostaniesz...

Czego pragniesz, daj mi znać, ja ci wszystko mogę dać, 

więc dlaczego nie chcesz spać...?

Jest godzina 3 w nocy. W rozpędzonym do ponad 100km/h tirze, Diabeł kołysze kierowcę do snu. 

 

- Opowiadałem ci kiedyś - wspomina Mariusz - jak przez wiele nocy, przez jakiś dłuższy okres, może przez dwa miesiące jeździłem na okrągło z Francji do Anglii i z Anglii do Francji? Jednej nocy ocknąłem się nagle w trakcie jazdy i przez kilka minut zastanawiałem się gdzie w ogóle jestem. Czy jestem we Francji, czy w Anglii, bo jechałem lewą stroną drogi. Potem zobaczyłem, że z przeciwka jadą samochody na lewym pasie i doszedłem do wniosku, że chyba jestem we Francji, a one jadą prosto na mnie. Na szczęście nie było na drodze dużego ruchu. Wtedy pewnie skończyłoby się to inaczej.

*** 

Noc. Noc sprawia, że człowiek staje się ślepy, a wróg niewidzialny. Jest momentem szukania ratunku po omacku, gubienia drogi do domu, uderzającego znienacka chłodu i nagłego uczucia senności, niepozwalającego dłużej utrzymać oczu szeroko otwartych i czujnych. Noc, niegdyś chwila bezsilności i dezorientacji, dziś kojarzy nam się jedynie z beztroskim snem. W trakcie rozmów z bohaterami tego reportażu przekonałam się jednak, jak ulotne bywa to poczucie bezpieczeństwa. Bo wciąż są tacy, których minuta snu wciąż może kosztować najwyższą cenę. Kiedy to piszę, krążą właśnie w ciemności po tysiącach dróg na całym świecie; ściśnięci w ciasnych kabinach tirów i ciężarówek, maniakalnie skupieni, z wzrokiem obsesyjnie wbitym w nużący kawałek jezdni, nieodbiegającym od niego nawet na moment. Zgarbieni za kierownicą jak roboty, po dwudziestu godzinach pracy, po trzech godzinach snu, po kilkuset, kilku tysiącach przejechanych kilometrów. Funkcjonując na oparach sił, na resztkach kawy zmieszanej z energetykiem, mocno wbijają palce w kierownicę. Ich samochody rozpędzone są często do ponad stu kilometrów na godzinę. Gnający tir zmiażdżyłby osobówkę jak plastikową butelkę, więc wbrew potrzebom własnego organizmu trzymają oczy szeroko otwarte, nie pozwalają opaść powiekom nawet na moment.  Bo kiedy to zrobią, może to być czyjaś ostatnia trasa. 

CZĘŚĆ 1 - Pierwsze kuszenie

Jakub jest w branży nowy. Ma osiemnaście lat, pracuje nocami jako kierowca samochodu dostawczego z pieczywem i żeby wstać do pracy na trzecią w nocy potrzebuje 70 budzików, odzywających się co minutę, jeden po drugim. Pierwsze dziesięć, przed godziną 2, wyłącza jeszcze przez sen. Praca za kółkiem go męczy, ale i fascynuje. Wyraźnie słychać to w głosie. Szybkim, pełnym werwy, niezwykle entuzjastycznym, niepozbawionym jednak rzeczowego tonu. Jest inteligentnym rozmówcą, pełnym motywacji i pozytywnego nastawienia, a po kilkunastu minutach rozmowy mam już pewność, że w tym młodym, szczupłym, nieco zawadiackim blondynie w skórzanej kurtce, kryje się naprawdę odpowiedzialny facet. 

 - Jako nocny kierowca  pracuję od początku sierpnia. Płaca za pracę w nocy jest o wiele większa, porównując, np. do pracy w pizzeriach, gdzie też są rozwozy, a pensja jest tak naprawdę najniższa jak tylko można. Tutaj stawka jest uzależniona od czasu pracy i zwykle waha się to 25 do 30zł za godzinę. 

Brzmi świetnie, prawda? Haczyk pojawia się kilka sekund później.  

- Wstaję przed 3.00, o 3:30 jestem na magazynie, tam trzeba zapakować auto, przerzucić skrzynki, wszystko poustawiać. Wyjeżdżam około 4 nad ranem i wracam po 9-tej. Obserwuję swój sen, przez opaskę sportową - śpię średnio 4,5 godziny dziennie, tak przez cały tydzień
i około 2-3 godzin w piątek, zanim ruszę w trasę. Uwielbiam prowadzić pojazdy, to mnie odpręża. - Uśmiecha się mimo wszystko i wskazuje mi zdjęcie pomarańczowego skutera na swoim koncie facebookowym. - Dlatego tu pracuję. 

Mnie też odpręża rozmowa z Kubą. Jego rozeznanie w temacie jest imponujące, a swoboda i entuzjazm, z jakim mówi, unieważnia w mojej głowie wszystko, co od dawna słyszałam na temat fachu zawodowego kierowcy. Przemęczenie, oczy przymykające się za kierownicą, nieludzkie godziny pracy i przerażająca liczba wypadków, która niemal codziennie zdarza się na drogach. Do dziś pamiętam swoje własne przerażenie, kiedy mój tata wracał po dwóch tygodniach z trasy po Europie i opowiadał o swojej walce ze snem i o znajomych, którzy to starcie przegrali. 

Wraz z kolejną rozmową, wspomnienia jednak wracają. To, co słyszę od Mariusza, nie jest już ani trochę zachęcające. W miejsce pełnego energii i optymizmu nastolatka, pojawia się spracowany mężczyzna przed pięćdziesiątką. Ma jeszcze na sobie roboczy strój, w którym raptem pół godziny temu wrócił z pracy „na magazynie”. Przydługie włosy opadają na zmęczoną, zarumienioną twarz, a w jego głosie nie ma już ani śladu po entuzjazmie poprzedniego rozmówcy. Zamiast wyrazów zadowolenia z pracy za kółkiem, pojawiają się określenia takie, jak “bandyctwo”, czy “samobójcza jazda”. Mariusz mówi o swojej byłej już pracy z niesmakiem i frustracją, a o swoich byłych pracodawcach jak o ludziach pozbawionych resztek moralności. Byłej, bo od kilku lat już tam nie pracuje. Po sześciu latach zerwał z branżą transportową i choć obecna praca nie szczędzi mu wysiłku, mówi, że nie wróciłby do tego zawodu za nic w świecie. Musiał jednak przekonać się o tym na własnej skórze, ponieważ większe zarobki, wygodny fotel w ciężarówce i piękne widoki za oknem kusiły i nastrajały niegdyś o wiele bardziej optymistycznie.

- Jeśli chodzi o wyjazdy do UE - wspomina - jest to praca, którą dość łatwo dostać, bo zapotrzebowanie jest nadal ogromne, a na rynku działa bardzo dużo firm, które się tym zajmują - to jest pierwsza sprawa. Druga sprawa to jest to, że są za to całkiem przyzwoite pieniądze. Pieniądze, których w Polsce się nie zarabia, a przynajmniej nie każdy ma kwalifikacje, żeby takie zdobyć.  Są też ludzie którzy nie chcą siedzieć w domu, bo dom ich ogranicza.  Chcą zobaczyć troszeczkę świata,  z perspektywy autostrady obejrzeć miejsca, do których człowiek normalnie by się nie wybrał ze względu na ograniczenia finansowe. Zdarza się, że ludzie mają kłopoty finansowe i sytuacja zmusza ich do tego, żeby podjęli taką, a nie inną ą pracę. Choć tak naprawdę, w przeliczeniu na godziny, które człowiek angażuje w pracę, w przeliczeniu na poświęcone zdrowie i biorąc pod uwagę ryzyko - okazuje się, że te pieniądze są tak naprawdę dosyć marne. 

Kuba ciągnie temat dalej: 

- Znam osoby, które potrafią jeździć ciężarówką i w czasie, kiedy mają spać, potrafią jeszcze pracować na komputerze. Niektórzy stosują sztuczki, żeby tachograf - urządzenie mierzące czas pracy - myślało - że cały czas stoisz, a tak naprawdę jedziesz. Często przekracza się czas pracy, bo szef mówi - masz tam dojechać i koniec. Ryzyko jest duże, ale ludzie potrzebują kasy…  To przychodzi tak nagle, ta potrzeba zaśnięcia, to jest tak, jakby po prostu ktoś stanął za tobą i wbił ci nóż w plecy nie wiadomo skąd,  nie wiadomo kiedy. To jest czasem tak niespodziewane, że jedziesz, jedziesz i w pewnym momencie zjazd. I teraz kwestia - czy się obudzisz się czy nie, czy zdążysz zareagować, czy nie? 

Zupełnie mimochodem, przychodzi mi do głowy, że to tak, jak z codziennym zasypianiem. Leży się w ciemności, z beztrosko zamkniętymi oczami, a potem cięcie niczym w filmie -
 i już jest widno, i już jest rano. Tak samo tutaj. Jedzie się i jedzie, patrzy na drogę, światła, samochody, a potem nagle...

Kuba uśmiecha się pod nosem.

- A potem nagle rów albo drugie auto…

CZĘŚĆ 2 - “...ale nas zbaw ode złego”

- Chodzi po prostu o to, żeby mieć non stop zajęte myśli - mówi Kuba, zaraz po tym, jak komplementuję jego umiejętności koncentracji, tak ważne na drodze. - Kiedy jedziesz w dłuższą trasę, to jest zupełnie inny rodzaj skupienia. Ja muszę być skoncentrowany, nie ma innej opcji. Niektórzy popijają wodę, puszczają głośno muzykę, ja na przykład palę
e-papierosa i to mnie lekko budzi, bo wtedy robię coś dodatkowego - pociągnę sobie czasem tego jednego bucha i już jest to jakieś urozmaicenie. Bo w pewnym momencie tak naprawdę zasypiamy przez to, że droga staje się dla nas taką monotonią, która pozwala nam mówić cały czas “jest okej, okej, okej, jesteśmy bezpieczni” i w pewnym momencie ta powieka nagle opada. Są też różne piszczki i alarmy badające, czy głowa przenosi środek ciężkości, są monitoringi sprawdzające, czy człowiek patrzy się na szybę. Ale nigdy nie da się w stu procentach wyeliminować tego zasypiania. Czasem po prostu organizm przestaje dawać sobie radę.  

- Dobrym sposobem jest śpiewanie na głos, czasami się to sprawdzało - wzrusza ramionami Mariusz. - No i co - kawa. Słyszałem o osobach, które piją jakieś tam specyfiki, mikstury, kawę zalewaną jakimś energetykiem, syropy, proszki, albo inne cuda. Nie znam dobrze przepisów, ale wiem, że ludzie, którzy jeżdżą, szczególnie na  Zachodzie, łapią się wszelkich metod, bo tam to się jeździ naprawdę hardkorowo - czasem prawie bez snu i bez odpoczynku. I co jeszcze? - zastanawia się. Widać na jego twarzy zmieszanie, jakby opowiadanie o tym stopniu desperackiej walki z własnym organizmem sprawiało, że czuje się ze sobą niekomfortowo. - Polewanie się wodą? Przemywanie oczu? Czasem trzeba było stanąć, pochodzić trochę, pooddychać świeżym powietrzem, otworzyć szeroko okno, każdy miał inne metody, ale każdy czegoś potrzebował. A czasem przychodził taki moment, że nic już czasami nie pomagało. A jechać było trzeba. 

CZĘŚĆ 3 - Kryzys

- Wpisz sobie na YouTube „wypadki na drogach w Polsce”- radzi mi Kuba.

To wpisuję. Wszystkie, co do jednego, okraszone słowami “drastyczny” lub „masakra”, niestety nie na wyrost. Z niepokojem przyglądam się pędzącym na siebie pojazdom, ciężarówkom powoli zbaczającym z trasy, autom nieuchronnie zmierzającym do zderzenia. Wzdrygam się na widok zwijających się jak wiórki czekolady metalowych maszyn, ciężkich, solidnych konstrukcji, składających się pod naporem drugiego jak harmonijka, rozsypujących się jak domek z kart, kruszących się i łamiących jak najdelikatniejsza, upuszczona znienacka na podłogę porcelana. Obserwuję dym unoszący się w powietrze, odpadające części, rozbryzgujące się szkło i cieszę się w duchu, że amatorski kamerzysta nie był wystarczająco ciekawy widoku ciał, a raczej ich pozostałości, których wypadek z pewnością nie oszczędził. 

- Co chwila słyszałem o takich wypadkach - wspomina Mariusz, niemal beznamiętnie, jakby już dawno do tego przywykł. - Tylko to działa troszeczkę tak, że jak człowiek słyszy o różnych kataklizmach, napadach, kradzieżach, zdarzeniach przykrych to myśli sobie, że to mnie nie dotyczy. Wszyscy tak myślimy. Zanim spotka nas coś tragicznego,  to wydaje nam się, że jesteśmy niezniszczalni.

 - Miałem kiedyś kolegę – kontynuuje - prowadził tira i wjechał w inną ciężarówkę która miała awarię i na poboczu była naprawiana. Zasnął za kierownicą i… - Mariusz zawiesza głos przez moment, jakby chciał delikatnie dobierać dla mnie słowa. -  Parę centymetrów i już by nie żył. 

Pytam go, czy widział zdjęcia samochodu. 

 - Widziałem - tragiczne. A co z nim? Jemu nic prawie nic się nie stało. Ale kilka centymetrów, gdyby jeszcze pojechał ułamek metra w prawo, to po prostu konstrukcyjnie jego samochód był tak zbudowany, że gdyby trafił w jeden konkretny element, to zwinęłaby się cała kabina razem z nim. A tak to tylko urwało się pół kabiny a on wyleciał przez przednią szybę. Obudził się na ziemi i widział gwiazdy, podobno myślał, że obudził się w łóżku, a potem okazało się, że naokoło wszędzie jest rozbite szkło. Na szczęście ludzie, którzy naprawiali ten drugi samochód - zdążyli uciec.

Czekamy chwilę, aż żona rozłoży na stole obiad. Mariusz rozgniata widelcem parujące ziemniaki i opowiada dalej:

 - Mnie zdarzyło się to kilka razy. Niby wcześniej czułem się senny, ale nigdy nie sądziłem, że odlecę. Takie rzeczy to się dzieją nagle. Granicy się nie wyczuje. Człowiekowi wydaje się, że da sobie radę, a w pewnym momencie budzi się w na drugim pasie.

Sen nie oszczędza również Kuby. Młody wiek, dobra forma - to wszystko sprawia, że wydaje się nie mieć praktycznie żadnej potrzeby snu i choć faktycznie - okazuje się, że zarywanie nocy nie jest dla niego aż tak dużym problemem,  nawet tacy, jak on, muszą mierzyć się z potrzebą snu. Snu nagłego, drażniącego, niedającego spokoju i niemal bolesnego, a jednocześnie - bardziej na drodze niż gdziekolwiek indziej - niemogącego się wydarzyć. 

- Walczyłem z tym parę razy - przyznaje w końcu. - Kiedyś jechałem o drugiej w nocy i to był najmocniejszy sen w moim życiu - on mnie wręcz zaczynał zabijać od środka. Czułem jak walczyłem z własnymi powiekami, musiałem cały czas być spięty, bo tylko lekko odpuszczałem i jak kurtyna w teatrze - tak sobie po prostu powoli zjeżdżałem z siedzenia. Jeżeli się nad tym nie skupiło to bezwiednie spadały ci powieki i głowa opadała i naprawdę walczyłem ze sobą cholernie przez 40 kilometrów. To też jest bardzo złudne, że jesteś 100km od domu i już od tego czasu tylko widzisz na nawigacji, jak ta droga się skraca, że jesteś coraz bliżej, coraz bliżej i że zaraz się położysz i jak ci będzie dobrze - w ten sposób można bardzo łatwo odjechać. Poza tym jednym z najgorszych momentów jest, kiedy już słońce zajdzie ledwo co i po prostu w tym momencie mózg odbiera to jako „ej, jest coraz mniej słońca, zaraz się trzeba położyć”.

 Kiedy pytam Mariusza o jego moment krytyczny, mówi, że to indywidualne. 

- Dla mnie najgorzej było od godziny 11 do 3-4 nad ranem. To jeszcze zależy od pory roku, od pogody, od przejrzystości powietrza. Jadąc, trzeba być cały czas skoncentrowanym. Im gorsza jakość powietrza tym szybciej męczy się wzrok i tym szybciej człowiek staje się senny. Zawsze najgorsza była pierwsza noc po powrocie. Ponoć wielu ludzi tak ma, że jak się dużo jeździ i mało śpi, to najgorszy jest ten początek, a później ten sen już tak bardzo nie łapie. Oczywiście jest gdzieś granica. W końcu przychodzi ten moment, że człowiek jest już tak zmęczony, że po prostu zasypia. A to niestety też się w tej branży zdarza. 

CZĘŚĆ 4 - Rachunek sumienia 

- Zwykle chodzi o to, że każda firma stara się zrobić jak najwięcej kilometrów - wyznaje ze niesmakiem Mariusz. Robi mi się niedobrze na myśl o zmęczeniu i bezsilności ludzi, przykutych całą dobę do kierownicy, nie mających nawet chwili wytchnienia i ludzi, którzy tak swobodnie zarządzają ich czasem. - Nieraz było tak, że zajeżdżało się na miejsce i od razu był drugi załadunek. Czasem zdarzał się on podczas przerwy - teoretycznie na sen i też nikogo to nie obchodziło. Należy dodać, że ja jeździłem samochodem do 3 i pół tony, gdzie nie obowiązuje czas pracy kierowcy, taki jak w większych ciężarówkach. Nie było w nim zamontowanego urządzenia do monitorowania czasu pracy, więc można było jechać praktycznie non stop, na ile pozwalały siły, albo na ile pozwalał szef. A wiadomo, każdy szef by chciał, żeby jeździć na okrągło 24 godziny na dobę, bo z tego są w tej branży pieniądze. 

W mojej głowie znów pojawiają się sceny z filmów zaproponowanych przez Jakuba, miażdżone osobówki, wywracające się tiry, dym, pył i ogień. Jednocześnie wracam wspomnieniami do - drobnych zwykle - prasowych doniesień, mówiących tak bezosobowo o wypadkach drogowych, całkowicie pomijających winę pracodawców. Może niesłusznym jest tak to spłycać? Tak to ograniczać do dwóch aut i eksplozji? Bo jak tu tak gnać, gnać, gnać do przodu, bez konsekwencji, kiedy nie możesz zatrzymać się na moment i odetchnąć?

- To nie jest tak, że nie możesz - uśmiecha się Kuba nie bez nuty cynizmu. - Ale wtedy dostaniesz po głowie od szefa albo nie dostaniesz pieniędzy. Jak jeździsz większymi ciężarówkami i zrobisz sobie przerwę wcześniej, to ci skraca się dzień pracy, jak skróci ci się dzień pracy, to mniej zarobisz. Jeśli wcześniej przyjedziesz to wcześniej dostaniesz załadunek, a czasem te 5, 10 minut potrafi przesądzić o wszystkim.

- Kiedy jeździłem po Polsce, to było 500-600 km dziennie, a za granicą to czasami nawet z 1500 na dobę - dodaje Mariusz. Jak to była jakaś dostawa  ekspresowa to niekiedy się nie spało cały dzień i całą noc, a czasem nawet ponad dobę. To zależało od tego, o której godzinie trafił się załadunek. Dla większości ludzi przejechanie 200 km to jest porządna wycieczka, my przejeżdżaliśmy w ciągu doby kilka razy więcej. Jest zlecenie, nie ma ograniczeń, to się jedzie. A czasami ilość kilometrów jest tak wielka, a czas tak krótki, że nie ma czasu na sen.

I kiedy się śpi? - wtrącam, choć już znam odpowiedź, która pada chwilę potem:

- Nie śpi się. Takie jest zapotrzebowanie na rynku transportu. Firma bierze zlecenie i wymaga od kierowcy,  żeby dojechał na czas i w papierach wszystko się zgadzało. Nie liczą się mordercze godziny za kierownicą. A wystarczyłoby wprowadzić czas pracy dla wszystkich kierowców, tak jak jest w Niemczech montować tachografy w samochodach powyżej 2,8 tony dopuszczalnej masy całkowitej. Oczywiście Polaków też to dotyczy, ale oni nie mają obowiązku montować urządzeń, tylko wypisują ręcznie, a papier, wiadomo - Mariusz uśmiecha się porozumiewawczo i patrzy mi w oczy, tak, że wszystko staje się jasne - papier jest cierpliwy i wszystko przyjmie. 

Licznik odsłon: 1807