Krajzego wszystkiego nie utnie... - Kacper Bieńka

Styczniowa noc. Pamiętna szczególnie z dwóch powodów. Pierwszy raz oglądam horror- Dziecko Rosemary. Górnolotnie. No i rodziców budzi telefon od babci Krysi. Dziadek Bogdan miał udar. Brzmi jak wyrok? Zależy dla kogo…

Dawno, dawno temu…

Dolnośląska wieś. Nic nadzwyczajnego. Jest kościół, remiza, świetlica. I rzeczka, w której od dawna więcej zanieczyszczeń z poniemieckiech domostw niż wody. Miejsce na swój osobliwy sposób urokliwe. Pod ,,trzynastką” zamieszkuje n-te pokolenie rodziny, której najsłynniejszy przodek był stangretem wiejskiego panicza. Pokolenie numer n+1 nadchodzi.

Wychowują mnie głównie dziadkowie. Rodzice muszą pracować – dwójka dzieci zobowiązuje. Najlepsze lata mojego życia. Wieczna sielanka, brak zobowiązań, zabawa. Dziadek bez sprzeciwu wskakuje na swój niebieski skuter Cereno i jedzie do sklepu. Przecież wnuki chcą lody. Żadne drzewo nie jest za wysokie, kiedy utkwi tam latawiec Wiktorii. Żadna pora nie jest zła, kiedy chcę wędkować. Uczę się. Mleko łatwo kipi, a koza ma ostre rogi. Z czasem przeprowadzamy się. Na drugi koniec wioski. U babci i dziadka z Wiktorią jesteśmy codziennie przed 6. Odprowadzają nas na autobus. O 13 dziadek kończy gadać z kolegami pod sklepowym parasolem. Śmieją się, ale ktoś musi odebrać dzieci. Potem obiad, odpoczynek, lekcje. Po 17 wraca tato z pracy. Nigdy nie ma czasu. Z rozpiętymi tornistrami i kanapką w ręce ładujemy się do auta. Jedziemy do domu.

Mniej dawno temu

Jak zawsze przebywam u dziadków. Siedzę z babcią w kuchni, tradycyjnie w weekend oglądamy skoki narciarskie. Dziadek poszedł na górę. Woli oglądać sam, bo za dużo komentujemy. Wiktorii brak. Ma przyjaciół, iPhone’a i swoje łóżko. Nie ma za to ,,czasu ani ochoty”. Ale co z tego? Najważniejsze, że Dawid Kubacki wygrał kolejny etap Turnieju Czterech Skoczni.

-Ale on zajebiście skacze! - słyszę z góry- Normalnie jak Sztoch albo Małysz!

- Nie podniecaj się tak, bo ci pikawa siądzie- idzie odpowiedź z dołu.

Jest styczeń, wieczór, wracam do domu. Nawet nie żegnam się z dziadkami. Przecież jutro się znów zobaczymy.

Ból

Dziadek Bogdan trafia na oddział neurologiczny. Całe szczęście, że babcia była w pobliżu. Uratowała go. Według lekarki udar przebiegł stosunkowo łagodnie. Ot, typowe objawy. Porażenie lewej części ciała z wykrzywieniem wargi włącznie. Zaburzenia mowy i równowagi. Jak najbardziej do wyleczenia. Widać ulgę na twarzy żony i dzieci. Przecież ciocia Gienia też miała udar i wyzdrowiała. Zapada decyzja- dziadek ma się rehabilitować w szpitalu. Babcia pożytecznie wykorzystuje brak dziadka. Obcina czubek orzecha. Na krajzedze tnie walające się po podwórku deski. Pali stertę kartonów pamiętających pochody pierwszomajowe. Mówi, że w końcu ma chwilę spokoju. Odpoczywa pracując. Dziadek wraca do domu. Nie jest w stanie wejść po schodach, dlatego do kuchni wstawiono moje łóżko. Mogę kilka tygodni przemęczyć się na narożniku w salonie. Wytrzymam. Rehabilitacja postępuje. Nie mija jednak dużo czasu, kiedy przepada kauczukowa piłka do ćwiczeń, koszulka z napisem Dla najlepszego taty świata, a ostatecznie chęć do życia.

Samotność

Chory wykańcza psychicznie zdrową. Babcia załatwia dziadkowi pobyt w sanatorium. ,,Stanisław”, Lądek-Zdrój. To miejsce znam z opowieści drugiej babci. Wiesz, jak tam pojechałam, to se nabrałam dresów, legginsów. Tak na co dzień. W pokoju trafiła mi się pani z Warszawy, wiesz, taka elegancka, zadbana. No to poszłyśmy pierwszego dnia na wieczorek zapoznawczy. W dresach. A tam dziadki odwalone, w garniturach, babki w sukniach, że aż mi się głupio zrobiło. Widać było, że baba ze wsi przyjechała. Dziadek Bogdan nie ma wieczorku zapoznawczego. Wieczorem śpi. Ma współlokatorów- przykutego do łóżka od czterech lat udarowca i ,,Srocha”, który dużo je, a niekoniecznie powinien. Codziennie, a raczej conocnie, dzwoni do babci, mojej mamy, taty, wujka. Mówi, że się powiesi albo rzuci z okna. Nie wytrzymuje pełnych trzech tygodni rehabilitacji. Trzy dni przed końcem babcia kapituluje. Otrzymuję telefon w szkole. Dziadek is coming home.

Bezradność

Życie toczy się dalej. Nie ma magicznego stopera czasu. Nie da się go również cofnąć. Cichaczem nadchodzi wiosna. Od tej pory na wsi dzień oznacza coś więcej niż ,,byle do szesnastej, potem cała popołudniowa ramówka ”. Realia znanego nam świata też się zmieniają(nawet do banku trzeba wejść zamaskowanym). Ale nie nastrój dziadka. Zachowuje typowo wisielczy charakter. Po jednej z rytualnych kłótni babcia znów jak mantrę powtarza:

- Czego ty, stary capie, chcesz?! Nie możesz mówić, ale ten chuj ci z buzi nie wychodzi! Przecież inni mają gorzej! Patrz na Benka! Leży w wyrze od kilku miesięcy, nie może się ruszać, muszą go karmić. A ty chodzisz nawet po drabinie, jesz, sam się załatwiasz. Czego jeszcze chcesz?! -aż poczerwieniała ze złości.

-Żeby było, kurwa, jak kiedyś. To nie jest życie! Gówno mnie interesują inni. Niech srają pod siebie!Niech się ziemia rozstąpi i cały ten przeklęty świat zapadnie! Przynajmniej będę miał spokój.

-Chcesz tego? Na pewno? Zemść więcej, masz wnuki, dzieci. Dla nich świat też ma się skończyć?

Odpowiedzi nie ma. Jest za to płacz. Łzy bezradności, smutku, bólu istnienia, żalu. Minionych lat. Siedzę na taborecie pod kaflowym piecem. Widzę, myślę, czuję, obserwuję.

Nostalgia

Dziadek niczego nie potrzebuje. W wózek z tajnie zakupionymi kaczkami chce rzucić siekierą. Nie rzuca. Za dwa dni wygania je na trawkę i pilnuje. Nie chce jeść. Dopiero kiedy wszyscy wyjdą z domu sięga po talerz z kanapkami z boczkiem. No niby tego nie widać. Na pomysł kupna narożnika do kuchni reaguje sceptycznie. Mówi, że tylko niezły szajs może kosztować niecały tysiąc i być tak twardy. Następnie na tym badziewiu leży całymi dniami i nocami. Babcia uznaje, że pora sprzedać tony złomu nagromadzonego latami. Dla niej zardzewiałych elementów ciągników, starej kopaczki czy stelaży parasoli. Dla niego dorobku tego życia przed ,,życiem”. Nie ma go przy załadunku ani pierwszego ani drugiego dnia. Za złom zostaje kupiony węgiel. Zresztą uznany za niepotrzebny. Babcia Krysia ripostuje, że zima wszystko zweryfikuje, jeszcze zmarzniesz. Wie, że ma rację.

Nienawiść

Nie znam nikogo innego tak obeznanego w informacjach. Godziny spędzone przed anteną procentują. Ale pamięć zachowuje tylko to, co mózg chce przyswoić. A nie zawsze selekcja przebiega pomyślnie.

Jak co tydzień po niedzielnej mszy cała rodzina spotyka się na obiedzie u dziadków. Jak co tydzień poobiednia rozprawa o najważniejszych wydarzeniach i kwestii istnienia koronawirusa. Mama i wujek stają w opozycji do doświadczeń wirusologów. Nie wierzą. Babcia kolejny tydzień nie wie, czy coś jest. Natomiast dziadek zauważa, że stary dureń Biden wygrał wybory, na protesty kolorowych to powinni białoruską milicję przysłać i musi się ktoś poświęcić, żeby tych skurwysynów z Brukseli wydusić.

-Bogdan, weź zjedz rosół, bo ci wystygnie- zauważa babcia.

Jedzenie u babci to świętość, ale nie dostaje odpowiedzi. Nie musi. Wystarczy spojrzenie.

Uwiązanie

Na dworze zawsze jakoś przyjemniej. Zaganiamy z babcią kury. Niedawno było 14, zostało 9. Kaczki wybite co do sztuki. Faszerowana najlepiej smakuje.

-Kapel, dzwoniła moja koleżanka, dostałam propozycję pracy. Przy pietruszce. Co mam powiedzieć dziadkowi? Przecież mnie nie puści! Wiesz, jaki jest. Jestem do niego uwiązana jak jakaś Isaura. Niedługo mi wyjść do kibla samej nie będzie można! Co robić?

-Spróbuj się spytać. A nawet jeśli odmówi, a odmówi, to jesteś przecież samodzielna! -nic innego nie przychodzi mi na myśl.

Bo jest, jak jest

Faktycznie węgiel się przydał. Chyba aż za bardzo. Siedzę pod uchylonymi drzwiami, bo piec daje czadu. Babcia w podkoszulku obok też się poci. Ja w zimę to się tu uduszę. Dziadek ubrany w sweter siedzi przed telewizorem na szarym narożniku. Ma skarpety z alpaki. Twierdzi, że nogi mu marzną do kolan. Je truskawkowy kisiel. W kubku równie truskawkowego koloru. Zaskakująco dobrze pasuje barwą do paska informacyjnego, flagi i dziadkowej koszulki. Uśmiecham się pod nosem. Z czego się cieszysz? , słyszę. A tam, z niczego- odpowiadam. Jest przecież super.

-Mężu- wybrzmiało niezwykle czule- Dzwoniła Ania od pietruszki. Od przyszłego tygodnia mogę zacząć. Będę dojeżdżać bzykiem, chyba, że się pode mną rozleci. Zarobię na drzewo, będzie ci cieplej zimową po…

-A po chuj ci to?! Na podwórku masz wystarczająco roboty!

Pomysł ucieczki od przykrej codzienności upada. Trzeba się zająć dziadkiem. Zastaję go codziennie w tej samej pozycji. Leżącego pod kołdrą przy piecu. Zobojętniałego. Z pustym wyrazem twarzy. Ze smutnymi oczami. Tylko trzymająca pilota ręka wydaje się nadzwyczaj żywotna. Robi to, co kocha. Pracuje.

Licznik odsłon: 1137
2024  Ogólnopolski Turniej Reportażu im. Wandy Dybalskiej   globbersthemes joomla templates