Ci, którzy rodzą się na nowo - Wiktoria Skotnicka

Akt I - bóg o dwóch twarzach

- Amelia, popraw postawę. Noga trochę wyżej, Alicja.

Szczupła, ciemnowłosa kobieta przechadza się wzdłuż linii, utworzonej przy drążku. Klaszcze w dłonie, na znak wszczęcia gry na pianinie. Grupa piętnastu dziewczyn i trzech chłopców wraca do poprzedniego ćwiczenia. Amelia faktycznie prostuje się teraz jak struna, Aleks przytrzymuje się mocniej swojego punktu zaczepienia, a Karolina walczy z coraz silniejszym mrowieniem rąk.

Jest też Laura. Ona natomiast trzyma się starannie wytycznych, chociaż w rzeczywistości ma już dość. Tego typu zajęcia zdecydowanie nie należą do jej ulubionych. Może to przez monotonną powtarzalność, może przez jej własną ambicję, która chce przejść do czegoś bardziej wymagającego. Patrzy na zegarek i odlicza minuty do końca lekcji. Kto do cholery wymyślił drążek na ostatniej godzinie?

Czas decyduje się płynąć w zastraszająco wolnym tempie. Ostatni kwadrans, to już etap, kiedy ciało zaczyna rozumieć, jak bardzo jest zmęczone. Trudniej spiąć mięśnie, pot drażni dwa razy bardziej niż zwykle, a gardło domaga się wody. Najnudniejsza lekcja w historii kończy ukłonem w stronę nauczycielki i szybką ucieczką do szatni.

Pomieszczenie jest niewielkie, ale wystarczające dla ich grupy. Całkiem sterylne, niedawno remontowane. Wszystkie ruszają od razu w stronę swoich szafek, zrzucają body i specjalne rajstopy, po czym kierują się pod wspólne prysznice.

“Szkoła baletowa uczy zupełnie innego podejścia do ciała. Kiedy o tym myślę to faktycznie, na początku było mi trochę dziwnie ćwiczyć bez bielizny i myć się przy wszystkich, ale teraz to dla mnie po prostu naturalne. Ciało to ciało - tak długo, jak spełnia wytyczne, nikt nie zwraca na nie większej uwagi. Nie mogę zrozumieć ludzi, którzy grają wielce poruszonych, kiedy kobiecie widać sutki przez koszulkę, czy coś w tym stylu. Całe to tabu jest strasznie głupie i niepotrzebne.”

Zespół opuszcza łaźnię i zbiera się do wyjścia. Ktoś narzeka na ilość nauki, inni rozmawiają już o planie zajęć na kolejny dzień, gdzieś w tle słychać deklarację przygotowania wspólnej kolacji. Laura zabiera wszystkie swoje rzeczy, kierując się bez pośpiechu w stronę internatu. Na ten moment mogłaby zabić za dzień wolnego, a jest dopiero wtorek. Znika za drzwiami są sąsiedniego budynku i pada na twarz, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Tak kończy się najbardziej banalny dzień, jaki może nastąpić w życiu ucznia szkoły baletowej.

Dzieło stworzenia - idea niemal niedostępna dla istot ludzkich. Sprawa boska. Nowy świat powstały na podwalinach czegoś, co przeminęło. Nieco wyniosła definicja procesu powstawania dzieła. Owym tworem miała być tym razem solowa choreografia zaliczeniowa. Laura bierze łapczywy łyk wody i szybko wraca do pracy. W końcu udostępniono jej salę na zaledwie godzinę.

“Nie wiem jak to nazwać, ale w tańczeniu jest coś wyzwalającego. To chyba dobre słowo. Puszczasz muzykę, dajesz się jej ponieść i nawet nie zauważasz, kiedy mija kilkadziesiąt minut. Scena sprawia, że na czas występu stajesz się na chwilę kimś zupełnie innym. Albo inaczej - zapominasz się kompletnie. Poza tym tworzenie czegoś swojego to zawsze satysfakcja, prawda? Nieważne czy piszesz, rysujesz czy tańczysz, to wszystko daje chyba podobne wrażenie.”

Teraz jest już w ruchu. Daje muzyce sobą kierować, pozwala sobie na moment improwizacji. Ciało samo w sobie buzuje tym uczuciem ekscytacji, które przychodzi zawsze, kiedy nie wiesz co robisz. Na scenie zawiązuje się mały wszechświat, a ona robi za jego boginię. Jest siłą sprawczą, tym kto tworzy i rządzi. Chociaż chce się kontrolować, cichy głos z tyłu głowy radzi iść na całość. To co robi ciężko już nazwać pracą, której oczekuje ciało pedagogiczne. Po prostu daje się ponieść swojej kreacji. Niczym Abraxas, kryje w sobie oblicze bóstwa i diabła. W swoich gestach prowadzi harmonie tylko po to, aby zaraz ją zaprzepaścić.

Wije się po podłodze, skacze, lata po całej scenie. W tamtym momencie można byłoby wziąć ją za szaleńca. Jednak ona przypomina bardziej kwiat lotosu, który rozkwita razem z pierwszymi promieniami słońca. Ukazuje swoje oblicze, eksploduje wszystkimi możliwymi emocjami. Z ekstazy wyrywa ją dopiero gwałtowne spotkanie z podłogą. Przychodzi otrzeźwienie, szybka ocena sytuacji. Łapie się za bolącą rękę i klnie pod nosem.

W małym wszechświecie rozpoczyna się noc, a kwiat lotosu zamyka koronę swoich płatków.

Akt II - tam gdzie nie dociera światło

Od ścian obszernej auli odbija się żwawa melodia wygrywana przez pianistę. Towarzyszy jej tylko rytmiczny stukot pointów, który pojawia się idealnie w punkt każdego taktu. Wysoka dziewczyna porusza się po scenie z wysoko uniesioną głową. Sprawia wrażenie, jakby płynęła w powietrzu, jakby nie obowiązywały jej żadne prawa fizyki. Porcelanowa kruchość i jakaś nieokiełznana siła spotykają się w jednym ciele. Nie wykluczają się. Do zderzenia dochodzi w najgłębszym punkcie ludzkiej duszy, a jego skutkiem jest charakterystyczny błysk w oczach. Niepodrabialny. Hipnotyzujący. Podszyty cienkimi nićmi szaleństwa.

Jest ona teraz centralnym punktem powstałego w tym miejscu świata. Światła reflektorów podążają za nią, tak samo jak spojrzenia zebranych ludzi. zresztą ciężko oderwać od niej wzrok. Kręci dwa piruety, a zaraz po nich następuje skok. Mimowolnie wstrzymuję oddech, jednak ten szybko ustępuje, kiedy dziewczyna ląduje bez najmniejszej utraty równowagi. Utarło się kiedyś, że za byciem wybrańcem losu stoi wieczne powodzenie. Primabalerina odgrywająca rolę Odetty zdecydowanie może się czuć jedną z nich. Pewnie dlatego nie pozwala sobie nawet na drobny błąd podczas zwykłej próby.

Stan wykończenia jej ciała mają okazję zobaczyć tylko bardziej spostrzegawczy, którzy siedzą w pierwszych rzędach widowni. Spięte mięśnie, stróżka potu ściekająca z czoła. Wszystko zamaskowane płynnymi ruchami i lekkim uśmiechem. Smukłe dłonie wyznaczają kierunek kolejnych sekwencji, rzucają nieme zaklęcie. Wszystko piękne, zupełnie jak wyjęte z bajki. Pośrodku tego uroku ona - zachwycająca, lśniąca wręcz…

- Jebana suka.

Syczy przez zaciśnięte zęby niezbyt głośno. Laura wpatruje się w tancerkę jeszcze kilka sekund, aż w końcu zauważa mój pytający wyraz twarzy i miesza się nieznacznie. Nie trzeba jednak wiele, żeby wywróciła oczami, wracając do dawnej maniery.

“Żadne zaskoczenie, że dostała tę rolę. Zawsze podlizywała się Wysockiemu, była jego pupilką od trzeciego roku. U innego choreografa by to nie przeszło, ale widać, że ten złamas leci na młodsze laski. Nawet nie wiem ile razy słyszałam, że zostawała na sali po jego zajęciach, cholera wie co robili. Plotki nie biorą się znikąd. Obrzydliwe.”

Mówi o tym, jak o najbardziej oczywistym fakcie na świecie. Zdradzają ją tylko czubki uszu, które pokrywają się piekącą czerwienią. Wstyd. Wstyd lub zazdrość. Może obydwa naraz. To nie ma jednak większego znaczenia. Na widowni jest zbyt głośno, by ktokolwiek inny ją usłyszał. Zbyt ciemno, by ktokolwiek dostrzegł jej spaloną przykrywkę. Dlatego też cała uwaga powraca na scenę.

Oto biały łabędź, który jeszcze nie wie o klątwie rzuconej razem z pierwszymi słowami pomówień. Kończy swoją próbę dysząc ciężko i kłania się w stronę bijącej brawo widowni.

Tego dnia jest niczym więcej, niż tylko bałaganem. Snuje się korytarzami szkoły jakby od niechcenia, zapomina kilku książek i raczy wszystkich pustym spojrzeniem. Kiedy kończy się francuski bez zastanowienia rusza do automatu z kawą. Czarna bez cukru. Trzeba wspomnieć, że z reguły jej nienawidzi. Zapytana o cokolwiek potrzebuje chwili, żeby zebrać myśli.

- Ze mną wszystko okej, ale mojej współlokatorce już chyba totalnie odbiło. Następnym razem dosypię jej do herbaty coś na spanie.

Monika, bo tak właśnie nazywała się wcześniej wspomniana, podczas ostatnich egzaminów dostała ultimatum. Nie był to odosobniony przypadek. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto przez ostatnie osiem lat nigdy nie był na warunku. Zazwyczaj chodziło o przyziemne rzeczy: osiągnięcie danej wagi, zwiększenie skali rozciągnięcia albo poprawienie stabilności. C’est la Vie.

Przypadek Moniki okazał się jednak nieco gorszy. Musiała zacząć wybijać się wyżej podczas skoków i wykręć przynajmniej trzy fouetté więcej. Dla dziewczyny, którą zawsze uważano za wzór, była to prawdziwa ujma na honorze. Poprawienie techniki jest iście syzyfową pracą, której presja czasu w niczym nie pomaga.

“Ja naprawdę rozumiem, że nikt nie chce zostać wywalony przed ostatnim rokiem, ale litości. Dzisiaj w nocy obudziło mnie jakieś szuranie. Odwracam się, a tam ona na środku pokoju potyka się o własne nogi. Mało brakowało, a trzepnęłaby nosem o biurko. Tak czy inaczej, zaraz znowu zaczęła kręcić piruety, no a ja stwierdziłam, że mam to gdzieś, idę spać. To znaczy, chciałam iść spać, ale nie dało się. Kiedy już prawie nie byłam przytomna, kopnęła przez przypadek doniczkę i chyba nie muszę mówić dalej.”

Laura łapie się za skronie i wzdycha ciężko. Nie ma w tym jednak wiele irytacji, raczej jakiś cień troski.

“Na początku nie zachowywała się tak dziwnie. Prawda - czasami rozciągała się do jakiegoś serialu, ale tak akurat robi sporo osób. Potem dostała to ultimatum i zaczęła zostawać dłużej po próbach, ćwiczyć z różnymi trenerkami na youtubie, pewnie nie zwróciłabym na to większej uwagi. Ale to już nawet nie jest zabawne, ona ćwiczy tak, jakby wiedziała, że nie dożyje jutra! Na przykład ostatnio nastawiła czajnik, przygotowała kubek i zaczęła na poczekaniu robić przysiady, aż woda się nie ugotowała. Albo kiedy kurier przywiózł jej paczkę, ale musiał wrócić się jeszcze po jakiś kwitek do podpisania. Zamiast normalnie poczekać, ona rozgrzewała się przy ścianie. Co dalej? Będzie robić brzuszki na przystanku, kiedy autobus się spóźni?”

Poczucie zagrożenia w istocie ma w sobie coś, co nie pozwala pozostać w bezruchu. Jeśli tamtego dnia Laura była bałaganem, Monika wyglądała jakby przeszedł przez nią cały huragan. Pojawiła się przy automacie trochę nieobecna i wybrała kawę z karmelem. Przykład człowieka, w którym nie zostało już wiele życia. Widać, że od dłuższego czasu dobrze nie sypia. Przygryza wargę, patrzy przed siebie przez chwilę, wytrzymuje w miejscu kilka sekund. Potem niepozornie staje na palcach, aby opaść za chwilę do normalnej pozycji. Zupełnie jakby kołysała się z nudów. W górę i w dół. W górę i w dół. Przestaje dopiero, kiedy ktoś staje za nią w kolejce. Zastyga jak przyłapana na gorącym uczynku. Chociaż prawda jest jednak taka, że nikogo to nie obchodzi. Tutaj każdy ma jakąś obsesję.

Akt III - ptak, który wykluwa się z jaja

Pierwszą burzą, która przeszła przez internat od czasów przerwy wielkanocnej, okazała się drobna postać trzaskająca za sobą wszystkimi możliwymi drzwiami. Cała naelektryzowana, trzaskająca z oczu piorunami. Furia i nieokiełznanie. Laura wpadła do swojego pokoju z impetem, zrzuciła z ramienia torbę i w końcu rzuciła się na łóżko. Puszysta poduszka wygłuszyła nieco dźwięk będący czymś pomiędzy jęknięciem i wściekłym warknięciem. Powietrze stanęło przez chwilę w miejscu.

Trzeba było kilku dobrych minut, trochę walki z piekącymi oczami i paru głębokich wdechów, żeby rozwiać te czarne chmury. Dzięki Bogu, że jest już u siebie.

“Rodzice? Cóż, chyba nie ma na co narzekać. Interesują się mną i to najważniejsze. Sam fakt, że opłacają mi prywatną szkołę mówi sam za siebie. zresztą są z tego bardzo dumni. Nie opuścili jeszcze żadnej mojej premiery, zawsze są. Już kiedy byłam mała robili wszystko, żebym rozwijała się jak najbardziej. Pływanie, zajęcia plastyczne i takie tam.”

Chociaż mówi o nich ciepło, na końcu języka i tak zostaje cierpki posmak tych słów. Nie daje tego po sobie poznać. Nie pozwala nikomu przekroczyć cienkiej granicy jej prywatności. Uczucia trzyma w potężnej twierdzy, do której wstępu udzielono zaledwie kilku osobom. Jednak czasami nie ma siły, ani ochoty na odgrywanie swojej roli.

“Rzecz w tym, że… Ugh. Rzecz w tym, że ja naprawdę zapierdalam. Siedzę w szkole codziennie od ósmej do siedemnastej, dużo trenuję, oceny mam akceptowalne. Kiedy wracam do domu na święta chcę po prostu od tego odpocząć. Nie wiem, spędzić cały dzień na oglądaniu serialu, pobawić się z psem, zarywać noce i spać do obiadu. Wydaje mi się, że na to zasługuję. No i rodzice akceptowali ten odpoczynek, ale tylko przez jakieś dwa dni. Potem zaczęły się już aluzje, że powinnam coś przećwiczyć, że wyjdę z formy, że goście chcą zobaczyć jak tańczę i czemu tak bardzo się upieram skoro to moja pasja. Wciskają mi ciągle, że bycie profesjonalistą wymaga poświęceń. Ja wiem, naprawdę kurwa wiem, że chcą dobrze, że nie mają nic złego na myśli, ale to nie do zniesienia. Odzwyczaiłam się już od mieszkania z nimi.”

Teraz siedzi przed lustrem, powoli normując oddech. Nie ma w niej nic elektryzującego,dużo bardziej przypomina deszczową chmurę. Zgarbione plecy kontrastują z prostą postawą, tak charakterystyczną dla wszystkich uczniów. Patrzy na swoje odbicie i nie poznaje osoby, którą widzi. Patrzę w to samo odbicie i coś ściska mnie w żołądku.

- Czasami czuję się jakbym… - urywa.

- Jakbyś była ograniczana?

- Nie.

Przez otwarte okno wpada kwietniowy wiatr. Szum pierwszych liści próbuje uspokoić strzępki duszy walające się po tym pokoju. Laura chowa twarz w dłoniach tylko na chwilę. Potem przeczesuje włosy, prostuje się i w końcu odpowiada.

- Jakbym jeszcze nigdy nie żyła swoim życiem.

Szklana butelka wyślizguje się komuś z dłoni i dokonuje swojego żywota, rozbijając się o kostkę. Dziewczyna śmieje się pod nosem, przeskakuje odłamki z gracją, ale dwa kroki później zatacza się lekko i wpada na bliżej nieokreśloną osobę. Na tym etapie twarze nie mają już większego znaczenia. Dlatego też rzuca szybkie przeprosiny i rusza w stronę ogniska. Odgłosy klubowej muzyki stopniowo rozchodziły się za jej plecami.

Ucieczka z internatu nie należała do skomplikowanych wyczynów. Wystarczyło być w dobrych kontaktach z osobami, które mieszkały na parterze. Potem tylko wyjść przez okno, przeskoczyć furtkę w najniższym miejscu i hulaj dusza, piekła nie ma. Na jej roku było kilka miejscowych, które raz na jakiś czas wykorzystywały znajomości i wkręcały wszystkich na domówki. Sporo możliwości, niewiele odpowiednich momentów. A jednak Laura znalazła się tutaj w samym środku gorącego okresu, zaraz przed premierą i egzaminami.

W końcu dotarła do mniejszej grupki osób. Kątem oka zobaczyła Aleksa, który zawzięcie dyskutował z jakimś innym chłopakiem. Na jej widok podniósł plastikowy kubeczek na znak toastu. Parsknęła pod nosem i opadła na krzesło blisko ognia. Było w tym zakazanym świecie coś znajomego. Coś do czego wracasz z utęsknieniem po tygodniach zajęć, prób, ale też nieustannej gry pozorów. Czuć smak wolności, zupełnie innej niż ta, którą oferuje scena. Wcale nie lepszej, wcale nie gorszej. Ktoś przynosi kolejną kolejkę, więc chwyta kieliszek i wykrzykuje “zdrowie!”.

- Alkohol to też jakiś rodzaj sztuki, prawda?

Jest tłoczno, duszno i głośno. Organizatorzy przepychają się między tłumem, żeby dotrzeć jak najszybciej do dźwiękowców. Osoby, które na scenę wchodzą dopiero w kolejnym akcie, próbują przedostać się do garderoby, żeby ktoś w końcu zrobił im makijaż. Teatr Wielki buzuje wręcz od nagromadzonej tam energii.

- Niech ktoś przyniesie wodę do przymierzalni.

- Pamiętajcie, musicie trzymać środek. Najlepiej wyrównywać do trzeciego reflektora.

- Jeśli nikt nie przyniesie mi potem bukietu, to jaki jest w ogóle sens tego wszystkiego?

- O mój boże, chyba poszło mi oczko!

- Zawiąż jeszcze raz te baletki, bo kokarda ci trochę lata.

- Za pięć minut wchodzicie!

Na te słowa, panująca już napięta atmosfera, weszła na kolejny poziom gorączkowości. Niektórzy od razu ruszyli za scenę, inni przejrzeli się jeszcze ostatni raz w lustrze, poprawili to co trzeba. Laura wzięła kolejną wsuwkę i wbiła ją w swojego koka. Głowa powoli zaczynała boleć od tego nienaturalnego ścisku, ale innej opcji nie było. Długie i grube włosy wymagały czasem nawet dziesięciu, czy dwunastu takich wzmocnień. Chociaż w tamtym momencie była zbyt zaaferowana, żeby o tym myśleć, wiedziała, że pierwszym co zrobi po występie, będzie wyjęcie tego żelastwa.

W takich chwilach czas przestaje istnieć. Staje się tylko dziwną iluzją, która zmienia się na złość człowiekowi. Raz leci jak szalony, potem zastyga w miejscu. Wszystkie przyziemne bodźce odchodzą w niepamięć, kiedy każdy krok uświadamia paniczne spięcie ciała. Z nią nie było wcale inaczej. Osiem lat nauki i wystawiania sztuk nie mają znaczenia. Idzie wąskimi korytarzami, wiedząc bardzo dobrze, że stresuje się równie bardzo, co dzieciaki biegnące na swoje pozycje.

Wejście na scenę nie jest niczym efektownym. Zwykłe przerwy między kurtynami, przez które widać kawałki scenografii. Chociaż od widowni oddziela ich jeszcze gruba warstwa materiału, słychać dosłownie wszystko. Szepty, śmiechy, poddenerwowany ton matek pierwszoklasistów. Bezapelacyjny dowód, że sala wypełniła się po brzegi. W jednej chwili zapominasz, jak masz na imię, co dzisiaj robiłeś i jak w ogóle wygląda choreografia. Jakaś niewidzialna lina zaczyna oplatać całe ciało, pozwalając na ruch tylko drgającej szczęce.

Laura daje się ponieść temu wrażeniu tylko przez chwilę. Potem strzepuje napięcie, robi kilka podskoków miejscu, jakby miało to poluzować ciasny splot. Wszystkie obawy kryjące się w cieniu, rzucają się na nią w tym samym momencie. Mrowienie w kończynach. Skręt kiszek. Ciarki na odkrytych rękach. Dźwięki, które dochodzą do niej jak przez pokrywę wodną. W jednej chwili staje się niczym, zupełnie stłumionym bytem.

Pierwszy wdech - odgłosy otoczenia wracają.

Wydech - pojawia się czucie w ciele.

Drugi wdech - niewidzialna lina ustępuje.

Wydech - nie ma już zupełnie nic.

Muzyka rozpoczyna przedstawienie, a ona wchodzi na scenę, jak człowiek, który narodził się przed chwilą, który właśnie stawia pierwsze kroki. Ptak wykluł się z jaja. Stoi u bram świata i rodzi się na nowo.

Licznik odsłon: 543
2024  Ogólnopolski Turniej Reportażu im. Wandy Dybalskiej   globbersthemes joomla templates