Magdalena Stańczyk - Pierze w chałupie

Szkubanie piyrza je fajne. Przypomino stare czasy. Choć tera robimy to yno dlo zabawy, bo piyrwej szkubało se piyrze na pierziny. Jak dziołcha se chajtała, to dostała dwie pierziny i dwa zygowki.

Jest ciemny, styczniowy wieczór. W starej chałupie świeci się światło. Przez zaparowane szyby nic nie widać. Wchodzę do środka. W przedsionku skrzypi drewniana podłoga. Kiedy uchylam drzwi do izby, bucha na mnie gorące powietrze - to ze starego, opalanego drewnem pieca. Ogrzewa on małą kuchnię, w której oprócz starego kredensu i stołu nic się nie mieści. Wszędzie jest pełno białego pierza: na stole, podłodze; widać, jak unosi się w powietrzu. Wśród tego pierza siedzą mieszkańcy Goszyc, małej wsi na Górnym Śląsku. Zgromadzeni w tej małej izbie kultywują tradycję - babcie i wnuki wspólnie skubią pierze. Wbrew pozorom nie jest to łatwe. Starsze dłonie radzą sobie z tym lepiej niż młode. Żeby robić to szybko i sprawnie, potrzebna jest praktyka. Skubaniu towarzyszą ożywione rozmowy i trzaski buzującego w piecu drewna. Praca przeplatana jest opowiadaniami, wspominkami i dowcipami. Najweselej robi się jednak, gdy zaczyna śpiewać pani Eleonora, do której zaraz przyłączają się inni.

Przy piecu stoi młodzież - organizatorzy, chwilowo odpowiedzialni za herbatę i kawę. Mówią, że jest tak, jak to sobie wyobrażali: opowieści starszych i rozdziawione buzie młodych. Cieszą się, bo podczas przygotowań nie byli pewni powodzenia tego przedsięwzięcia. Wspominają, jak to się zaczęło: Pomysł wziął się stąd, że Pepe zapragnął poczuć się jak w dzieciństwie i posiedzieć przy skubaniu pierza. Mówił, o zorganizowaniu tego w starej chałupie, bo właśnie tam zawsze się to odbywało. Poruszał kilkakrotnie ten temat w czasie naszych spotkań w szynku i w końcu podczas któregoś z nich postanowiliśmy ten pomysł wprowadzić w życie. Dostał błogosławieństwo mamy Pepcia, pani Adgund, właścicielki chałupy. Ona też została naszym doradcą w „sprawach technicznych”.

Z biegiem lat zrobił się w starej chałupie mały składzik. Młodzi musieli wyrzucić graty, naprawić podłogę, otynkować niektóre ściany i na nowo je pomalować. Kto kiedy tylko mógł, przychodził; większość zjawiała się zaraz po pracy czy szkole. Umeblowali kuchnię, wstawili kredens, poznosili ze strychu stare sprzęty domowe. Powstała taka mała "izba pamięci". Każdy przynosił to, co miał w domu: jakieś kamionki, ubijak do kapusty, obrusy i firanki, stare oryginalne makatki. Znalazła się nawet zastawa stołowa. Pepe chciał jeszcze zawiesić nad piecem stare kalesony, żeby dopełnić widoku kuchni z dawnych lat. Ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu. W sieni powieszono duży, stary wieszak. Pomalowano na biało front chałupy i uporządkowano podwórko, na którym wcześniej urzędowały kury. 

W dniu oficjalnego oddania budynku do użytku przetestowaliśmy kuchnię, jedząc na kolację rewelacyjną smażonkę na szpyrce - mówi Kasia, jedna z organizatorek.

Pozyskanie pierza jest trudne, bo bardzo mało ludzi hoduje dzisiaj gęsi. Dlatego zdobycie pierza na to skubanie nie było łatwym zadaniem. Młodzież pamięta swe wysiłki: Dowiedzieliśmy się, że jakaś pani z Sierakowic ma pierze. Pojechaliśmy do niej. Najpierw odbyliśmy długą, okolicznościową rozmowę na podwórku, a potem musieliśmy je ściągać z siennej góry. Dwie reklamówki pierza dostaliśmy od kolegi. Mama znajomej z pracy też miała pierze. Aby nam je dać, prasowała gęsi, bo gdy piór nie ściągnie się od razu, potem trudno wychodzą. 

Pomógł też ksiądz, który ogłosił skubanie pierza z ambony. 

Żymloki, krupnioki i kołocz

Organizatorzy planują trzy dni skubania, a czwartego Fyjderbal. Pierwszego dnia czekaliśmy na pierwszą osobę, jak na przybycie św. Mikołaja. Ostro dyskutowaliśmy czy przyjdzie jedna, dwie czy pięćdziesiąt osób, czy to w ogóle wypali i co z tego będzie. Wszystko mieliśmy przygotowane według rad pani Adgund. Garnki z pierzem rozstawione na stole przykrytym ceratą i czajniki w pogotowiu. Pierwsza przyszła pani Bernadeta, która już na wejściu zaproponowała, że przyniesie jakiś stary krzyż do sieni. No i zaczęli pojawiać się ludzie, co uznaliśmy za duży sukces - uśmiecha się Marek, który jest jednym z inicjatorów.

Plan jest prosty. Starsi ludzie mają spędzić razem trochę czasu, powspominać stare dzieje. Młodzież chce poczuć ten klimat, zobaczyć, jak takie skubanie wygląda, przypomnieć zapomniane, wiejskie zwyczaje. Pani Basia, która przeprowadziła się do Goszyc z miasta, myślała, że skubanie pierza polega na gonieniu gęsi i wyrywaniu im piór z kupra. Młodzi żartują, że panie przychodzą tutaj tak chętnie jak do kościoła, jednak trzeba było zmienić godzinę rozpoczęcia, bo kolidowała z ulubionym serialem.

Pani Urszula jest stałą bywalczynią tych spotkań: Szkubanie piyrza je fajne. Przypomino stare czasy. Choć tera robimy to yno dlo zabawy, bo piyrwej szkubało se piyrze na pierziny. Jak dziołcha se chajtała, to dostała dwie pierziny i dwa zygowki. To było masa piyrza, na tako ilość cza pare lot szkubać. Szkubało se zawsze w karnawale. Na tym ludzie na ślonsku spyndzali wieczory, bo ni było wtedy telewizorów. Piyrwej kożdy mioł gynsi, nawet pietnoście sztuk. Z tego były wory piyrza. No i to se szkubało. U jednego dwa tydnie, zaś u drugiego dwa tydnie. Zawsze nos tak było kole dwanoście babek. Siedziały my koło stoła i szkubały, od siódmej wieczorem do dziesiontej. A na końcu boł Fyjderbal z kreplami i sznitami z presswusztem i lebewusztem. Bawili my se tyż w ciuciubabka. Były wielkie kuchnie, to dzieci skokały po stołkach, po ławkach. A co przy tym było śmichu i kwiku. Terozki mi se czasem ni chce sam iść po ćmoku, ale jak żech już sam je to je fajnie. Pośmiejemy se, pogodomy i nom szybko wieczór zleci.

Na stole leżą dwa duże bochny chleba. Przy piecu poukładane żymloki, krupnioki i kołocz. Pani Adgund przygotowała też Wellfleisch . Wszystko to na Fyjderbal, na który zaczynają się schodzić uczestnicy skubania. Pani Lidka przyszła ubrana w tradycyjny śląski strój: w długą spódnicę, zwaną tutaj kiecką; w fartuch czyli zopaske; białą koszulę - po śląsku jupa i turecką chustę.

Gdy wszyscy siedzą przy stole, do kuchni wchodzi pan Janusz z akordeonem. Rozsiada się w kącie i zaczyna śpiewać. W powietrzu czuć zapach żymloków, które pękają smażone na piecu. Pan Janusz opowiada sprośny dowcip o babci, co przysiadła kota Tworzy się klimat babskiego combra. Śpiewy, żarty i dobra zabawa.

Kończy się czas skubania, czas wspólnych spotkań, wspominek i opowiadań. Za rok w starej chałupie znów pojawi się pierze i goszyczanie. Dalej będą kultywować swe tradycje, bo każda wieś jakieś ma, ale tylko od jej mieszkańców zależy czy przetrwają.

Licznik odsłon: 2311