B(i/a)lans - Joanna Nosal

Idąc ulicą Nowowiejską, łatwo przeoczyć ten budynek. Zwykłemu obserwatorowi żółta, PRL-owska budowla może wydawać się jednowymiarowa i mała. Niezauważenie czerwonej tabliczki z informacją o przeznaczeniu gmachu nie jest trudne, a jeszcze łatwiejsze niedostrzeżenie jego ogromu. Więcej zainteresowania budynek wzbudziłby w swoim docelowym „targecie”, czyli uczniach klasy 7 i 8 oraz ich rodzicach. Oni obeszliby go dokoła wiele razy, próbując nawet zajrzeć do środka.

Liceum w warszawskim środowisku to coś więcej niż miejsce nauki. To miejska legenda. W każdym innym polskim mieście licea określa się numerem. W Warszawie mają one własną tożsamość. Są odrębnymi bytami o niepowtarzalnym charakterze. Każde liceum ma nazwę, która wywodzi się od nazwiska patrona. W stolicy nie chodzi się do dwójki czy siódemki, ale do Hoffmanowej albo Batorego. Już to pokazuje, że liceum to coś szczególnego. To sposób klasyfikowania człowieka, określenia jego charakteru, predyspozycji oraz sposobu bycia. Elementem licealnej tożsamości są także bluzy. Nie jest to bynajmniej obowiązkowa forma mundurka, lecz rzecz, którą uczniowie chcą posiadać. Bluza podkreśla przynależność, zastępuje pierwsze wrażenie. Dopisuje historię do nieznanego człowieka. Dzieli i łączy ludzi. Na ulicy może być źródłem miłych zaczepek lub nieprzyjemnych wyzwisk.

Co liczy się dla warszawskiej młodzieży przy wyborze szkoły i - tym samym - przynależności? Wysokie miejsce w rankingu „Perspektyw”. Znane są licea plasujące się w pierwszej dwudziestce. Emocje wzbudzają jednak te z pierwszej szóstki. Oczywiście znane są także przypadki, w których wybijają się licea spoza ścisłej czołówki, ale nigdy przez przypadek. Taka szkoła musi się wyjątkowo postarać, np. posiadać sławnego absolwenta lub corocznie organizować imprezę na dużą skalę.

Staszic to top 1 w Warszawie i w Polsce, więc, jak można się domyśleć, stanowi jeden z gorętszych tematów krążących po licealnym światku Warszawy. Trzecioklasistka Ania potwierdza: To jest ta szkoła z dobrą matmą i tyle zazwyczaj wiedzą inni. I to prawda, ponieważ tematem dodającym szkole splendoru są klasy matex – objęte autorskim programem nauczania matematyki, dla zwykłych śmiertelników tajemnicze. W młodzieżowej kulturze funkcjonuje nawet obraz typowego matexa – nieogolonego, roztrzepanego chłopaka ze spektrum autyzmu i ponadprzeciętnymi zdolnościami matematycznymi. Typowy matex nie radzi sobie z niczym poza matematyką, nie posiada zdolności interpersonalnych (zazwyczaj ma zaburzenia społeczne) i nie da się z nim porozmawiać o niczym poza matematyką (podobno komunikuje się najchętniej wzorami i z trudem formułuje zdania, gdy musi coś załatwić z „przeciętnym śmiertelnikiem”). Istniejąca od wielu wiele lat, podsycana przez samych uczniów Staszica, legenda matexu znacząco wpływa na obraz szkoły i na postrzeganie jej uczniów, gdyż często obraz „typowego” matexa przekłada się na obraz „typowego” Staszica. Łagodniejszy w swym wydźwięku stereotyp mówi o tym, że każdy uczeń Staszica nie ma życia, bo ciągle się uczy i jest niewiarygodnie nudny. Nawet chodząc do innej klasy niż matex, ma ponadprzeciętne zdolności matematyczne i ciągle robi „zadanka”.

Odzwierciedleniem niejednoznacznych opinii o Staszicu mogą być wpisy zamieszczone na portalu „Wasza Edukacja”, na którym każdy może napisać parę słów o wybranej szkole. Korzysta z niego wielu szukających przyszłego liceum ósmoklasistów. Na pięć możliwych do zdobycia gwiazdek Staszic otrzymał średnią 3,2. Zamieszona 18.11.2022 r. opinia mówi: „Najgorsza szkoła, do jakiej chodziłem, same nerdy i gracze lola”, natomiast ta zamieszczona 9.11.2022 r. podpowiada: „Super szkoła dla mądrych, zdolnych i pozytywnie nastawionych do siebie ludzi.”. Jeszcze inni napisali: „Każdy w tej szkole ma ego z kosmosu xd” albo „Jestem tegoroczną maturzystką mat-biol-chemu. Nie zamieniłabym tej szkoły na żadną inną.” ( 13.05.2022 r.)

Kim są ci, których średnia z matury zatrważa najodważniejszych? Ci, którzy wygrywają największą ilość olimpiad w kraju? Ci, którzy są postrachem ogólnopolskich i międzynarodowych debat? Ci, na których obrazie trudno znaleźć jakąkolwiek skazę? Scharakteryzowanie „szczęśliwców”, którzy dostali się do szkoły to trudne zadanie, bo uczniowie Staszica są bardzo różnorodni, wbrew wszystkiemu, co mówią szablonujący i wpychający ich w ramki opiniodawcy. Z jednej strony Staszic to miejsce, do którego nie przychodzą „ludzie z ulicy”, z drugiej strony jest to jednak (jak w każdej szkole) zbieranina ludzi „z ulicy”. Wśród uczniów obecni są przedstawiciele wszystkich grup społecznych. Biedni i bogaci. Lewicowi i prawicowi. Wierzący i ateiści. Różnic jest wiele, ale ich wspólnym mianownikiem jest ambicja, by być Kimś. Znająca realia szkolne od dwóch lat Marta mówi: Nie wydaje mi się, że wszyscy uczniowie to geniusze. To szkodliwy stereotyp. Tu spotykają się po prostu bardzo wysokie ambicje uczniów. Coś nas jednak sprowadziło do tej szkoły. Ja np. poszłam, żeby dostać się na medycynę. Dlatego aby osiągnąć zamierzony cel, bierzemy korepetycje, uczymy się dużo w domu. Ja np. nie jestem wybitnie uzdolniona z żadnego przedmiotu, ale jeżeli na czymś mi zależy, to jestem w stanie usiąść i się tego nauczyć. Mamy duże ambicje, choć niektórzy przerośnięte, chore- niszczące, a nie motywujące. Ania dodaje: Ludzie są wyjątkowi. Naprawdę, każda osoba, jaką spotkałam, jest zupełnie inna i ma swój własny charakter. Jest mało nijakich ludzi. Mówi się dużo, że są tu ludzie, którzy tylko siedzą i się uczą i nie mają życia, a mi się wydaje, że jest dużo takich osób, które mają osobowość poza tym, że się uczą i są naprawdę inteligentni i ciekawi. Z każdym jestem w stanie znaleźć temat do rozmowy.

Uczący ich nauczyciele różnie oceniają podopiecznych. Jeden z nich, nauczyciel religii etyki, a przy tym opiekun wolontariatu mówi: To na pewno coś, co ich wyróżnia – poczucie humoru. Ale też (no dobrze, nie bójmy się tego powiedzieć) pewna młodzieńcza dojrzałość. Mam wrażenie, że młodzież Staszicowa często ma bardziej sprecyzowane cele niż ich rówieśnicy. Tu jest duża grupa ludzi, którzy wiedzą, czego chcą, toteż inaczej się z nimi pracuje. Można powiedzieć, że ludzie w Staszicu też przeżywają swoje bunty, swoje załamania, ale inaczej się załamuje i buntuje człowiek, który jeszcze do tego wszystkiego nie wie, kim jest i po co jest. No to wtedy już wszystkie nieszczęścia świata. A tutaj jest inaczej- poczucie humoru, sprecyzowane cel życiowe, wiem, po co tu jestem. Ucząca przedmiotu niekierunkowego polonistka zauważa inne aspekty pogoni za wiedzą: Młodzież w Staszicu jest przede wszystkim zdolna, ale dużo jest tutaj osób, które są wycofane społecznie. Chodzą na lekcje, ale siedzą cicho, robią notatki, potem dobrze wypadają na klasówkach, ale tak naprawdę ja nic o nich nie wiem i oni się nie ujawniają, bo nie mają takiej potrzeby. Sporo jest tu osób autystycznych, z Aspergerem czy z depresją. Martwi mnie ich aspołeczność, bo przecież w przyszłości mają stanowić elitę naszego kraju.

Tym, co uczniów Staszica wyróżnia wśród rówieśników, jest zaskakująca skuteczność w realizowaniu swoich celów. Są przy tym jednak „smutni i skupieni”, dorastają szybciej niż powinni. W Staszicu można mówić o pojęciu „straconej młodości”. O ludziach, należących do pokolenia wyrwanego. Wyrwanego z podwórka, na którym gra się godzinami w piłkę i rysuje kredą na chodniku. Wyrwanego z beztroski. Wyrwanego i przesadzonego do świata dorosłych. Do świata powagi i odpowiedzialności. To pokolenie, które chce się buntować (jak wszyscy młodzi), ale albo nie wie przeciwko czemu, albo nie umie lub nie widzi w tym sensu. Chcące, ale czujące niemoc. To nie są młodzi ludzie zachwyceni światem, chcący wiedzieć o nim jak najwięcej. To ludzie tym światem przerażeni, przerażeni swoim życiem i swoimi wyborami. W Staszicu jest wielu małych dorosłych, którzy już nawet zapomnieli, że kiedyś byli dziećmi i że w większości dalej nimi są. Zauważa to wspomniany opiekun wolontariatu: Myślę, że w Staszicu jest nadreprezentacja osób, które dojrzały za szybko. W każdej grupie jest zawsze jakaś osoba, która w pewnych kwestiach emocjonalnych, psychicznych w jakiś sposób za szybko dojrzała. Natomiast można powiedzieć, że w Staszicu tak jak jest nadreprezentacja osób, które rozumieją trudne zagadnienia z nauk ścisłych, tak jest nadreprezentacja powyżej średniej warszawskiej, krajowej, osób, które są dojrzalsze nad swój wiek. Polonistka dodaje: Myślę, że określniki „smutni i skupieni” są trafne. Tutaj nie widać takiej radości, ale też radości bycia w grupie, a porównując swych wychowanków do „zwyczajnej” młodzieży, stwierdza: Przede wszystkim trzeba uczciwie powiedzieć, że to są konsekwencje ponadwymiarowej nauki. Kiedy ich koleżanki, koledzy w tym czasie myślą, jak się rozerwać przy grze, jak się rozerwać przy jakichś sympatycznych, ale prostych rozrywkach, oni siedzą nad książką i cierpią na bóle egzystencjalne.

W Staszicu odnosi się wrażenie, że szkoła przypomina fabrykę. Fabrykę olimpiad i konkursów. Przyspieszony kurs przetrwania. Ilość nauki jest tu ogromna. Większość przedmiotów jest wykładana na poziomie maturalnym (te nierozszerzone także), często nawet olimpijskim. Tegoroczna maturzystka Maria mówi z rozżaleniem: Jest takie podejście, że przez to, że my jesteśmy w Staszicu, to musimy wszystko wiedzieć najlepiej, lepiej od wszystkich szkół, niezależnie od tego, czy my ten przedmiot rozszerzamy, czy nie i to podejście mi się nie podoba. Gdy słyszymy po raz trzydziesty, że się nie uczymy, a się uczymy, motywacja spada. Ta szkoła nie motywuje do nauki, tylko przygnębia. Czegoś się nauczysz, coś wiesz, a dla tej szkoły dalej nie jest wystarczająco. Mówi się, że wiesz za mało, a nie, że wiesz coś. Nie docenia się pracy uczniów.

Uczniowie toną w sprawdzianach, kartkówkach, pracach domowych. Tu, niezależnie do przedmiotu, każdy wymaga. Potrzebujemy z wielu przedmiotów dwóch- trzech ocen na semestr. Jest połowa pierwszego semestru, a z historii był już sprawdzian i trzy kartkówki i niedługo będzie kolejny. Jak będziesz kuć cztery godziny, to się nauczysz na dwóję – komentuje szkolną rzeczywistość Ania. Dodatkowo uczniowie robią olimpiady, a po szkole pędzą do szkoły muzycznej i na korepetycje, bo nie radzą sobie z nauką. Cierpią na nadmiar pracy i brak czasu wolnego. Przykład? W jeden z poniedziałkowych poranków jedna z uczennic klasy trzeciej biol- chem weszła do klasy i usiadła w ławce. Miała podkrążone oczy i błędy wzrok – kuła do drugiej w nocy. Powiedziała, że poprzedniego dnia była na spotkaniu do bierzmowania, gdzie byli studenci, którzy zapraszali na oazy, opowiadali o swoim życiu. Wtedy zdała sobie sprawę, że studenci czwartego i piątego roku mają mniej pracy i więcej czasu niż ona, więcej radości z życia i więcej chęci. Zrozumiała, że ma szesnaście lat i jest wypalona. To straszne, ale wielu uczniów jest wypalonych. Mają piętnaście - osiemnaście lat, a już nie mają siły. Chcą na emeryturę. W piątek przychodzą do domu i może nawet chcieliby gdzieś wyjść, coś zrobić, ale idą spać. Potem w weekend odsypiają tylko po to, żeby znowu się uczyć. Żyją w ciągłym stresie. Są fuzją szesnastolatka, który chce się bawić, czterdziestoparolatka, który ma już dość swojej pracy i wiecznie zestresowanego trzydziestolatka, który zaczyna swoją karierę w korpo, licząc, że kiedyś wespnie się na szczyt.

Czy w Staszicu jest czas na bycie ze sobą, integrację i relaks? Staszic ma bardzo dokładnie rozpisany plan wycieczek. Jedynym wyjazdem nienaukowym jest trzydniowa integracja w pierwszej klasie. Potem co roku każda klasa jedzie na kilkudniowe warsztaty (chemiczne, fizyczne, matematyczne, ekologiczne. humanistyczne), które w wielu przypadkach kończą się sprawdzianem. Uczniowskie oceny tej praktyki są jednoznaczne: Wydaje mi się, że jesteśmy chyba jedyną taką szkołą albo jedną z nielicznych, która każdy wyjazd musi zrobić naukowy. Ja nie mówię, że takie wyjazdy są złe albo niefajne. Ja uważam, że to jest jeden z fajniejszych sposobów na przyswajanie wiedzy- pojechać, zobaczyć to, o czym się uczymy, w praktyce. Ale czy ten czas musi się kończyć sprawdzianem? Kolejnym stresem? Brakuje mi właśnie takich wyjazdów integracyjnych, na których moglibyśmy się poznać lepiej, porozmawiać o sobie, mieć czas, który możemy spędzić razem. Jeśli klasa chce wyjechać gdzieś jeszcze (poza programowymi warsztatami), ma do dyspozycji tylko jeden dzień szkolny (czyli albo piątek, albo poniedziałek + weekend) , a wyjazd musi mieć formę warsztatową: Wyjazd naukowy, który jest organizowany w weekend… Uważam, że to jest chyba najgorsze, bo jest nam odbierany taki czas, w którym powinniśmy odpocząć od nauki. Weekend jest naprawdę przydatny, żeby odespać, spotkać się z przyjaciółmi, żeby gdzieś wyjść do kina, do escape roomu. A ten jest nam odbierany.

W Staszicu nie ma pozwolenia na robienie „niczego”. Na odpoczynek. Na pobycie ze sobą. Nie ma pozwolenia na czas, który pomógłby się na chwilę zatrzymać. Podobno człowiek jest najbardziej kreatywny, kiedy zaczyna się nudzić. Tu na nudę nie ma czasu. W Staszicu panuje kult rozwoju, ale rozwoju szybkiego, niezrównoważonego. Rozwoju, który jest obowiązkiem, a nie procesem, który przecież u każdego przebiega inaczej. Uczniowie Staszica mówią, że ich szkoła przypomina arenę gladiatorów – „walcz, albo zgiń”. Wielu nie daje rady i popada w problemy psychiczne. Niektórzy zaczynają imprezować. Piją dużo, bo chcą sobie „odbić” straconą młodość. Chcą chociaż przez chwilę czuć się normalnie i odzyskać kontrolę nad swoim życiem, którą już dawno stracili. Oddali ją we władanie ocenom, olimpiadom, maturze. Nie dają rady, więc piją albo ćpają. Przyczyny uciekania w używki są różne – od chęci bycia fajnym po nieradzenie sobie z życiem. Prawdziwa przyczyna jest jednak zawsze jedna: przemęczenie, stres i próba poczucia (choć przez chwilę) spontanicznej, beztroskiej młodości. Nauczyciel, który poza szkołą uczy na szpitalnym oddziale psychiatrycznym, wiele razy spotkał tam uczniów Staszica, którzy się samookaleczają lub próbują popełnić samobójstwo. Po prostu nie dają rady: Mamy trzech psychologów i pedagogów i oni są serio często odwiedzani. Ciągle widzę kogoś, kto wychodzi od psychologa, idzie do psychologa, idzie z psychologiem i płacze. To są bardzo ważne dla nas osoby.

Czy uczniom brakuje wsparcia rówieśników? Nie. Chyba w żadnej warszawskiej szkole nie ma tak dużej ilości wsparcia, jaką są w stanie udzielić sobie nawzajem uczniowie Staszica. Bo oni się rozumieją. To absurdalne, ale są dla siebie jak żołnierze na wojnie. Są z tego samego oddziału, więc rozumieją się jak nikt, muszą sobie pomagać. I faktycznie to robią. Zgłaszają nauczycielom, że dzieje się coś niepokojącego. Przytulają. Mam takie wrażenie, zwłaszcza jak się słyszy opowieści z innych liceów, że tu uczniowie reagują na siebie nawzajem. Miałem taką sytuację, że dzwonili do mnie wychowankowie w sprawie swojego kolegi, który miał dziewczynę w ciąży. To była dziewczyna nie z tej szkoły, ale dwaj koledzy, którzy nie tworzyli na co dzień paczki, czuli się i w obowiązku, ale też mieli zaufanie, żeby się zwrócić do mnie w sprawie problemu kolegi – wspomina opiekun wolontariatu.

Jednak szkoła jako instytucja z problemami uczniów radzi sobie nie najlepiej, najczęściej wtedy, gdy wyraźnie widać, że coś jest nie tak. Nie eliminuje jednak przyczyny zapaści. Nauczyciel fizyki ocenia sytuację jednoznacznie: Tu najlepsi mogą nie wytrzymać. A pomoc jest, powiedzmy sobie tylko punktowa i to wtedy, gdzie już widać, że ktoś nie dał rady. A jeszcze, jak nie daj Boże, nie ma wsparcia wśród najbliższych, no to może się kończyć po prostu wysiadką. Na pytanie, czy dorośli pomagają uczniom w sytuacjach kryzysowych, odpowiada twierdząco: No oczywiście grono pedagogiczne i ci, którzy są za to odpowiedzialni, czyli zespół tzw. „psychopedo” starają się trzymać na tym rękę na pulsie, ale powiedzmy sobie szczerze, jeśli ktoś potrafi robić dobrą minę do złej gry, to już ostateczną instancją, mam wrażenie, jest wspierająca grupa rówieśnicza.

Szkoła zapewnia masę warsztatów psychologicznych, próbując w ten sposób rozwiązać problem, ale są to działania pozorne. Uczniowie są rozczarowani, o czym świadczą słowa: W naszej szkole mówi się dużo o zdrowiu psychicznym, ale nie w tym kierunku, w którym powinniśmy o tym mówić. Albo właściwie nie- mówimy o tym w dobrym kierunku, że to szkoła jest stresująca, że jest za dużo kartkówek i sprawdzianów i że nauczyciele nas nie rozumieją, że to jest okropne dla nas i dla naszego dzieciństwa, że jesteśmy cały czas zestresowani, nie cieszymy się życiem, bo nawet w weekend cieszymy się, że mamy więcej czasu na naukę. Stąd się biorą te wszystkie warsztaty. Ten problem jest zauważany, ale nic się z nim nie robi. To jest takie „dobra, pójdźcie sobie na warsztaty, to już nie ma problemu”. No to chyba tak nie działa.

Niepokojącym zjawiskiem w Staszicu jest także wyścig szczurów, a właściwie wyścig szczura. Uczniowie nie próbują wygrać z innymi, ale z samymi sobą. To walka nierówna, walka, w której granicę stanowi własny umysł, który nie jest się w stanie uczyć siedemnastu godzin z rzędu, oraz ciało, które potrzebuje snu. Ze snem się walczy, bo naturalne sygnały, które wysyła organizm, przeszkadzają w nauce. „Sen jest dla słabych” - ileż razy słychać to zdanie na korytarzach, a zaraz po nim drugie: „Wyśpisz się po śmierci”. Niektórzy wybierają śmierć i wreszcie się wysypiają. Inni zazdroszczą, bo tamci już odpoczywają. Aby być najlepszym, uczniowie łapią się, czego mogą. Dużo ściągają, bo boją się porażki. To często gra pozorów- nauczyciele przymykają na to oko, bo wiedzą, że uczniowie i tak dobrze napiszą maturę. Marta przyznaje: Często widzę zachowania, które są nie do końca uczciwe, ściąganie jest na porządku dziennym. Ludzie ścigają, żeby mieć dobre oceny. To parcie na oceny jest bardzo duże. Wielu ludzi często nie ma moralnych blokad, żeby je zdobyć. Szkoła nie uczy uczciwości. Uczy umiejętności lawirowania, sprawiania pozorów. Uczy, że uczciwi wylecą, a zostaną tylko ci, którzy potrafią się ustawić. Maria mówi: Myślę, że wielu ludzi jest tutaj pozbawionych skrupułów. Oni jakby dążą po trupach do celu. Ludzie, którzy są bardziej popularni, potrafią wykorzystywać tych, którzy są społecznie bardziej „akward”. Np. idę sobie po korytarzu przed grupką, która pisze do jakiegoś chłopaka, żeby dał im lekcje i on im wszystko daje.

Staszic boi się humanistów, a nawet uczniów z humanistycznym „skrzywieniem”. Nie lubi ich, „bo to jest przecież szkoła matematyczna”. Olimpijczyk z drugiej klasy – Wojtek bez zastanowienia mówi: Usunąłbym biolchemy, bo przez to, że są, to tak odchodzimy od tego, że to jest szkoła matematyczna, a to właśnie matexy są takimi klasami, które się najbardziej wyróżniają. Na moim roczniku są trzy biolchemy i jeden matinf. To tak jest mniejsze zagęszczenie talentu. Jego kolega Staś dodaje: Słyszałem opowieści, że ta szkołą wzbiła się dzięki temu, że była matematyczna, więc żeby utrzymać tę pozycję, dobrze by było, żeby ciągle była szkołą matematyczną, a nie taką mieszanką. Matematyka jest dobrą drogą do utrzymania tej pozycji. Gdyby tu był taki human, to byśmy się stali jeszcze bardziej szkołą - mieszkanką i byłoby gorzej. Jest tu jednak sporo uczniów o zainteresowaniach humanistycznych (literatura, teatr, film, historia). Są w każdej klasie. Ale kryją się albo zmieniają szkołę. Tępi się ich wrażliwość, bo „z niej chleba nie będzie”. Nie będzie sukcesu ani olimpiady międzynarodowej, bo jak taką napisać z polskiego? Na szkolnym spotted pół roku temu pojawił się wierszyk:

„Na humanistę (zwłaszcza Joannę N.)

Jeśli już gościsz w naszej szkole, Gdzie ścisłość jest po drodze A jesteś humanistą Lub mienisz się artystą To bądź nim po cichu Jesteś w Staszicu”

W pewien sposób „wyszło szydło z worka”, czyli z autora humanista, ale sam wierszyk martwi. Martwi podział, jaki stworzono w szkole, na „czystych” ścisłowców i „czystych” humanistów. Humanista nie może umieć matmy. Humanista niczego w życiu nie osiągnie. Ścisłowiec nie może pisać wierszy. Ścisłowiec będzie miał dobrze płatną pracę. Ten podział jest szkodliwy, bo przecież żaden człowiek nie jest do końca „ścisłowcem” ani do końca „humanistą”, a do tego umacnia niebezpieczne stereotypowe myślenie.

Staszic jest zatomizowany. Uczniowie pracują na SWÓJ sukces. Jeśli pracują w grupie, to po to, żeby osiągnąć sukces, który potem zapracuje na nich samych. Jest wiele małych grupek na poziomie klas. Parę trochę większych na poziomie rocznika, ale wspólne picie na „Polach” to chyba nie jest zbyt trwała więź. Nie ma społeczności, bo uczniowie nie robią niczego razem. Nie ma czegoś, co spaja, łączy. Czacki ma festiwal teatralny, Hoffmanowa ma 5 i 9 minut, Batory ma UFO, a Staszic? Olimpiadę matematyczną? Debaty? Brydża? Sztos? To wszystko są wydarzenia, na poziomie których tworzą się mikrospołeczności. Uczniowie czują brak wspólnoty i szukają jej przyczyn: Większość ludzi, których znam, to introwertycy, więc trudno z nimi porozmawiać; Jest Staszicowe brydżowe community, ale ono jest dość hermetyczne, tematyczne, dla wtajemniczonych; Nie ma większej społeczności; Myślę, że trzymamy się klasowo, a w klasie dzielimy na jeszcze mniejsze grupki. Jest mało takich większych społeczności; Jest samorząd uczniowski, w klasie 2-3 osoby, które coś ogarniają; Generalnie funkcjonują mniejsze grupki.

Uczniowie Staszica nie robią niczego razem. Dziwi to polonistkę: Uczniowie przychodzą, uczą się i idą. Nie widzę, że to jest jakaś wspólnota. Nie widzę, że coś się dzieje, że siedzi ktoś z gitarą i gra i w okól siebie zbiera grupkę. Więc ta społeczność nie jest zgrana. Uspołeczniłabym uczniów na siłę. Wypchnęła ich poza szkołę. W szkole są cztery lata, a potem żyją w normalnym społeczeństwie. Szkoła nie może być inkubatorem, w którym człowiek się rozwija, ale nie ma kompletnie kontaktu ze światem. Nauczyciel wos próbuje rzucić tę kwestię na szersze tło: Socjologowie mówią o postępującej atomizacji społeczeństwa jako całości, więc siłą rzeczy to też się odbija na Staszicu, no bo po prostu Staszic jest częścią większej społeczności. Mówi się, że Staszic to jest stan umysłu. Jako patriota Staszicowy chciałbym wierzyć, że dzięki temu wszyscy płyniemy na jednej łódce.

Ze Staszica człowiek wychodzi po czterech latach. Jednak warto zadać sobie pytanie, czy Staszic kiedykolwiek wychodzi z człowieka. Co roku około dwustu młodych ludzi pisze w Staszicu maturę, aby wejść z bagażem czterech (jeszcze rok temu- trzech) lat przebywania w tej szkole w dorosłe życie. Co się ze Staszica wynosi? Na pewno wiele przyjaźni i znajomości na całe życie. A poza tym zniszczone zdrowie fizyczne i psychiczne, uzależnienie od ocen, zmęczenie oraz przeświadczenie, że są pewne rzeczy, których nie da się „odzobaczyć”. Nie da się „odzobaczyć” twarzy dziewczyny, która w szkolnej szatni wiąże chustkę na nadgarstkach, aby zakryć ślady po samookaleczaniu. Widoku ludzi wychodzących z płaczem z lekcji. Kolejek do psychologa. Wszystkich metod ściągania. Zdenerwowania nauczyciela, którego znowu nikt nie słucha. Twarzy chłopaka, którego przyjaciel w poprzednim tygodniu popełnił samobójstwo. Ale nie da się też zapomnieć o przytulającej obwiązującą nadgarstki dziewczynę koleżance. O tej osobie, która bez zawahania wychodzi za płaczącymi z lekcji, żeby przytulić ich na korytarzu. O spokojnym głosie pani psycholog. O tych, którzy uczciwie dostali jedynkę i uczciwie ją poprawili. O nauczycielu, który docenia nawet najmniejsze zaangażowanie. O twarzy chłopaka, którego koledzy odciągnęli od samobójstwa. I to jest właśnie Staszic – bilans tego, co chciałoby się „odzobaczyć” i tego, o czym nigdy nie chciałoby się zapomnieć. Bilans, który każdy tworzy sam.

Licznik odsłon: 75
2024  Ogólnopolski Turniej Reportażu im. Wandy Dybalskiej   globbersthemes joomla templates