Urszula Grodzka - Kiedy tak naprawdę będzie ta dwudziesta pierwsza?

Farmaceutka z zawodu

73 lata w tym roku. Zawsze punktualna, skrupulatna, oczytana. Farmaceutka z zawodu. W pracy wszystko musiało być idealnie odmierzone, zważone, nie było miejsca na pomyłkę. Nie tolerowała niekompetencji. Zaledwie kilkugodzinne drzemki na kozetce w aptece. Budzik. Obowiązek to obowiązek. Wstawała, ponieważ tak było trzeba. Niezawodna pamięć, nazwę każdego leku i rośliny znała po polsku i po łacinie.

-Mniszek? Nie pamiętasz? Daj spokój, przecież to takie proste. - mawiała kiedyś do wnuczki, a ona wzruszała tylko ramionami, gdyż ani ów mniszek, ani babka lancetowata w żadnej z ich leksykalnych form nie zaprzątały jej siedmioletniej głowy.

Role się odwróciły. To ona - Ula, teraz próbuje wytłumaczyć babci rzeczy, które wydają się wszystkim oczywiste.

Kiedy jej mama pod koniec lat osiemdziesiątych chorowała na alzheimera, jeszcze go powszechnie nie diagnozowano. Właśnie wtedy zrodził się u niej strach, że też kiedyś zapomni imion własnych dzieci. Los okazał się okrutny, a objawy jednoznaczne. Pani doktor bardzo nie chciała przejść przez gardło codzienność całej rodziny, ale nie musiała wiele mówić.

Babcia, syn, synowa, dwie wnuczki i pies. Rodzina w trzydziestoletnim domu z ogrodem. Szkoła, praca, przyjaciele, spacery, pasje, wycieczki, wakacje, stres, cotygodniowe zakupy, planszówki, rachunki, lekarze, odkurzanie, Netflix, remont, czyszczenie akwarium.

Choroba.

Pierwsze objawy są delikatne, po czasie mijają. To pewnie nie to, o czym wszyscy myślą. Pogarsza się. Bliscy chcą łapać się każdej możliwej opcji, może jeszcze będzie lepiej? Jeden z lekarzy zaleca plastry zawierające rywastygminę. Lek cały czas przylegający do skóry ma się w nią wchłaniać i wspomagać pamięć. Wtedy jeszcze nie wiedzą, jakim wyzwaniem dla całej rodziny stanie się ta niepozorna rzecz. Zatem oczywiście przystają na ten pomysł.

Dwudziesta pierwsza zero zero

Lek ten - w postaci plastra - trzeba kleić dokładnie co dwadzieścia cztery godziny. Wtedy jego działanie powinno być najsilniejsze i poprawne. Rodzinnie wybrali punkt dwudziestą pierwszą, żeby na pewno ktoś był w domu i mógł się tym zająć.

Pomimo faktu, że każdy przypadek alzheimera jest zwyczajnie inny, istnieją pewne powtarzalne schematy. Jednym z nich jest właśnie zupełny brak zrozumienia czasu przez osoby chore. Jego upływu, ilości pomiędzy jednym a drugim wydarzeniem. Niewiele pomaga fakt, że lepienie plastra odbywa się codziennie od ponad dwóch lat o dokładnie tej samej godzinie. Jednak za każdym razem pojawia się problem, ile jeszcze czasu zostało. Babcię martwi, czy wydarzenia, mające miejsce o przykładowo piętnastej nie zakłócą jej rytualnego klejenia. Nie rozumie, co dzieje się wokół niej. Zbyt szybkie wymiany zdań, z których niewiele wyłapuje, są przyczyną stresu, czasami wręcz paniki.

-Znowu mam trzęsawkę.

-Ale dlaczego, co się stało? -pyta wnuczka, choć nie oczekuje innej niż zazwyczaj odpowiedzi. Babcia milczy.

-Plaster?

Kiwa głową.

Łamiącym się głosem próbuje tłumaczyć. Bezskutecznie. W końcu ile można wymyślić sposobów na rozrysowanie zegara?

Aby jak najbardziej skrócić tak wyczerpujące dla niej oczekiwanie na wieczór, wstaje jak najpóźniej. Pomimo usilnych, wielokrotnych, codziennych prób obudzenia jej przez wszystkich członków rodziny śpi jak najdłużej się da. Właśnie w tych chwilach, zakopana w pieleszach i zaspana, bywa najbardziej kreatywna. Z nieznanych powodów w tych sytuacjach potrafi zbudować złożone zdanie dotyczące zostawienia jej w świętym spokoju. Kiedy już prośbą i groźbą zwleczona z łóżka wstanie, musi wypełnić poranny rytuał. Panicznie i chaotycznie próbuje kontrolować resztki rzeczywistości, która ją otacza.

W szarym emaliowanym rondelku przygotowuje sobie owsiankę, miesza ją z truskawkowym dżemem w żółtej misce, zjada, zażywa leki. Jeżeli nikogo nie ma w pobliżu - wraca do spania. Jeżeli ktoś jest - pyta. Czasem półsłówkami, a czasem pełnym zdaniem. Chce wiedzieć, jak długo jeszcze będzie musiała czekać. Ale jak to wyjaśnić?

-Długo. - mówi Ula. Dużo czasu. Tyle ile trzy filmy, takie pełnometrażowe- naprawdę długie.

-Okłamujecie mnie wszyscy, dziewiąta już dawno minęła!

Dziewczyna jest bezradna, czuje, że wymyśliła już wszystko. Każdy rysunek, wszystkie porównania, kolory, sposoby.

Mama kapo

Nie ma chęci ani siły wstawać, ponieważ nie widzi powodu. Na to powinien być sposób. Mama, jej synowa jest najsilniejsza i najbardziej wytrwała.

-Może dzisiaj obierzesz ziemniaki? -prosi, żeby zaangażować babcię.

-Muszę się położyć. -wzdycha ciężko i idzie do swojego pokoju.

-Ale dopiero wstałaś, jest 16!

Mama czuje się jakby nie tylko męczyła starszą schorowaną osobę obowiązkami domowymi, ale do tego zabraniała jej odpoczynku. Kapo, żartuje rodzina, ponieważ tylko mamie wystarcza spokoju ducha, a oni naprawdę jej zazdroszczą. Po dziesięciu minutach z kuchni dochodzi charakterystyczny odgłos obieraczki- to babcia. Później stara się opowiedzieć przy obiedzie jak dobrze jej poszło, jakie były etapy. Najprostsze czynności jej pomagają, ale nie obejdzie się bez demonstracji. Tego akurat wcale nie przyniosła jej choroba.

Codziennie mama dziewczyn ma najwięcej cierpliwości.

-Jest południe, powinnaś wstać. -mówi i odsłania rolety.

-Tam są drzwi. -mamrocze babcia spod kołdry.

-Ale naprawdę będziesz się lepiej czuła.

-Zostaw mnie w spokoju.

Królowa poczucia winy tak już kiedyś nazwały ją - dorosłe teraz - dzieci. Zupełnie inny człowiek, a jednak czasem w oczach widać te złośliwe iskry. Śmiech przez łzy.

Jej owsiankowy rytuał jest dla całej rodziny środkiem dnia, w końcu to zazwyczaj piętnasta. Kiedy wszyscy jedzą obiad, ona denerwuje się, że wszyscy plątają się jej pod nogami. Zaraz po swoim śniadaniu zjada z rodziną drugi posiłek. Nie jest głodna, ale później wstydzi się zapytać jak odgrzać jedzenie. To jeden z gorszych aspektów alzheimera. Chory przez pewien czas zdaje sobie sprawę ze swojej przypadłości. Nie pamięta i wie o tym.

Grafik dnia, którego przestrzega, zdecydowanie nie jest dla niej zdrowy, ale ona jest wyjątkowo uparta.

Nie gramy według zasad

Od kiedy pamięta, zarówno ona jak i siostra musiały być mądrzejsze. Z początku:

-Nie kłóćcie się z nią, tylko was prowokuje. -perswadowała mama.

Później.

-Nie złość się na babcię, tylko jej wytłumacz. - mówią rodzice. Więc tłumaczą, Ula po swojemu, młoda po swojemu. Najpierw po dziecięcemu, a później już nie.

-Gdy nie wiesz, co powiedzieć, to odeślij ją do mnie. - prosi tata. Nie chcą ciągle tego robić, więc cierpliwie słuchają i wyjaśniają. Puszczają filmy i uspokajają. Muszą też bronić zarówno siebie nawzajem jak i rodziców.

-Ta wasza matka, to się wami niewiele zajmuje, na mnie wszystko zrzuca. -mamrocze babcia, kiedy Ula podaje jej obiad. Mama jest u lekarza z siostrą, tłumaczy usilnie.

-Ona to was okłamuje wszystkich, pomiot szatana! - dziewczyna podnosi wzrok i po chwili prycha śmiechem. Prawie jak gdyby nazwała Matkę Teresę Hitlerem.

-A ojciec to nic tylko chleje z tymi kolegami! -mówi o własnym synu. Tata, razem z córkami i żoną, spotyka się w domu ze starymi przyjaciółmi z liceum, razem z ich rodzinami. Nie widzieli się od roku, mieszkają w innych krajach, będą rozmawiać do nocy, ponieważ długo się nie zobaczą. To ulubieni wujkowie. Babcia zna ich od kiedy mieli szesnaście lat. Przypomina jej o tym.

-Mną to się w ogóle nie przejmujecie. -krzątając się po kuchni, puszcza to mimo uszu, nie da rady dłużej jej przekonywać. Kończy jeść, a ona zabiera jej talerz.

-Dobre było? -nie odpowiada, może nie usłyszała.

-Wszystko na ciebie zwalają. -to oczywista nieprawda, ale trochę ze zmęczenia, a trochę z próżności Ula najwyraźniej -milczy. W sumie, jakby się zastanowić...

-Ty to za szybko dojrzałaś, wiesz? -wyrokuje i parzy się prosto na wnuczkę ze zmrużonymi oczami. Ula zastyga w pół kroku pomiędzy blatem a zmywarką.

-Co ty mówisz, miałam bardzo dobre dzieciństwo. -uśmiecha się do niej. Nie warto się łudzić, że jej uwaga utrzyma się do kolejnego jej zdania, przecież wie o tym nazbyt dobrze.

Szkoda, że nie wiem jak, bo powiedziałabym ci coś niemiłego - usłyszała od niej kiedyś wnuczka i ku własnej zgrozie ucieszyła się, że babcia powiedziała to pełnym zdaniem. Kiedyś nie brakowało jej słów, aby ranić, pamięta to dobrze, wtedy to Ula stała wryta w podłogę- z oczami pełnymi łez- jakąś babciną doskonale ciętą ripostą.

Kusi ją niesamowicie jakaś złośliwość... ale to nie byłoby fair. Dla niej wtedy też nie było, ale nie chce być taka. W jakim stopniu to charakter, a w jakim choroba- tego nie wie nikt.

Od kiedy choruje onomatopeja jest jej dobrą koleżanką. Podobnie do małego dziecka, które nie wie, jak opisać jakieś zjawisko, mówi często:

-Zróbmy szszszsz. -mając na myśli odkurzanie lub zamiatanie. Robi szszsz -deszcz.

Brzbrz -to z zasady miksowanie, bywa, że pełni zastępczo inne funkcje. Czasami wydanie jakiegoś dźwięku to jej sposób na zwrócenie czyjejś uwagi, kiedy nie wie, co powiedzieć.

Stoją przy kuchennym blacie, a zrezygnowana wnuczka za wszelką cenę próbuje wytłumaczyć jej jak działa czas. Dlaczego minuty płyną tak wolno, kiedy wpatruje się uparcie w tarczę zegara.

-Po co tak mi utrudniacie życie! -patrzy na nią z wyrzutem i odchodzi.

Wraca po piętnastu minutach. Nie pamięta, że była tu wcześniej. Dziewczyna tłumaczy jeszcze raz, tym razem rysuje. Niewiele to pomaga. Babcia wychodzi i znów wraca zdesperowana, że nie wie, ile jeszcze zostało czasu. Ona próbuje się uczyć. W końcu się denerwuje, a później jej wstyd.

Siostra też tłumaczy. Ma dziesięć lat, a cierpliwości zadziwiająco dużo. Tata, jej syn, najlepiej ze wszystkich pamięta, jaka była kiedyś i najtrudniej jest mu się pogodzić. Tak myślą córki. Kiedy czyta ten tekst, pytam czy mogę tak napisać. Spogląda na mnie w ciszy i czyta dalej.

Babcia przychodzi do jej pokoju, chwyta za rękę. Ile jeszcze? Wcale jej nie pyta, ale wnuczka przecież wie, o co chodzi, więc odpowiada. Nie daje dokończyć.

-Chciałabym już być w domu. -mówi babcia, nie patrząc na nią.

-Ale jesteś w domu. - zdziwienie z pewnością da się wyczuć w głosie.

Nie odpowiada.

Zbliża się godzina zero, jest dziewiętnasta. Ze względu na podobną do dziewiątej nazwę stwarza problem. Nasilają się pytania, minuty mijają coraz wolniej. Chaos jest coraz większy. Nerwy sięgają zenitu. Wszyscy po całym dniu stresu, zmęczenia. Napięte głosy, drażliwe sprawy. Wszystko wisi na delikatnej jak babie lato nitce. Łatwo ją zerwać, zwykle to właśnie się dzieje. W końcu nadchodzi dwudziesta pierwsza. Zdjęcie plastra z poprzedniego dnia i naklejenie nowego zajmuje niecałą minutę. Ulga, spokój, cisza, śmiechy. Jedzą rodzinnie kolację. Później babcia ogląda film, to przynosi jej szczęście. Na pewno nie wszystko rozumie, ale codziennie o niego prosi.

Jutro wszystko odbędzie się jeszcze raz.

Ktoś powiedział mi niedawno. - Musimy zrobić wszystko, żeby jak najdłużej rozmawiać z nią, a nie o niej. Ten tekst nie pomaga, ale był im wszystkim potrzebny.

Śmiech przez łzy

Tylko śmiech już im pozostał. Człowiek nie wytrzyma długo w powadze i umartwieniu, nawet gdyby chciał. Nie śmieją się przecież z niej, śmieją się wobec bezradności, z najbardziej prozaicznego braku laku. Co innego mogą robić, kiedy w zadaniach, które rozwiązuje najprzebieglejszym rudym zwierzęciem z kitą, okazuje się wiewiórka, a skojarzeniem z huśtawką źrebak. Humor ratuje zarówno ich, jak i ją.

-Gówno, nie powiem ci, co chciałam, bo nie pamiętam. - wypala przy kolacji i śmieje się szczerze.

Innym razem.

-Blada dupa! - wykrzykuje i zasłania usta, jakby właśnie wypowiedziała najgorsze z możliwych przekleństw i obelg.

-Blada, blada. - śmieje się wnuczka, a babcia chichocze.

-Może dzisiaj wcześniej nalepimy? -pyta, mimo że to nigdy się nie zdarza.

-Przecież wiesz, że nie można. -tata jest już naprawdę zmęczony. Odwraca się do niej.

Stoi naprzeciwko z figlarną miną.

-Nabieram cię przecież! Żartuję! Wiem przecież, że wcześniej nie można. Tym trudniej jest później zrozumieć, jak szybko się to zmienia. Tego samego wieczoru Ula pluje sobie w brodę, kiedy kobieta nie rozumie jej humoru i musi ją- trzymając stanowczo za rękę- uspokajać. Choroba nie odebrała jej empatii ani ludzkich uczuć. Tak samo jak wszyscy rozczula się nad aksamitem uszu ich labradora, jego pozami do snu i martwi się (słusznie) Uli sprawdzianem z matematyki. Przejmuje się konkursami jej siostry i zdrowiem rodziny. Ze swojego dawnego życia próbuje wyłowić przydatne informacje. W większości nawet długoterminowa pamięć ją zawodzi, ale robi, co może, żeby dać dobrą radę. W końcu z zawodu jest farmaceutką. Czasem nuci pod nosem nieznane nikomu melodie. Babuś mówiły do niej z siostrą, bo zwyczajna babcia wydawała się jej jakaś taka stara. Teraz już nie rozumie, o co im wtedy chodziło. Kiedy są same w pokoju, Ula opowiada jej wszystkie swoje historie. O panu motorniczym, który słuchał na słuchawkach piosenek dla dzieci (ale i tak było słychać) i machał każdemu napotkanemu tramwajowi o takim samym numerze. O bezdomnym przytulającym swojego psa. O szkole. O ładnych tulipanach na straganie, poruszającym filmie, zapachu nowej i starej książki. Ale w końcu milknie. Ona nic nie mówi, a wnuczka ma wrażenie, że nic więcej już nie jest w stanie wymyślić. Siadają razem na kanapie w zupełnej ciszy. Nawet nasza stara lodówka nie ma już nic do dodania.

-Słyszysz to? -pyta, nie patrząc na Ulę.

-Nie, ale co? -w pokoju dźwięku nie wydają nawet wskazówki zegara.

-Ktoś śpiewa i gra w oddali.

Ale dziewczyna chyba jeszcze jest zbyt daleko, żeby to usłyszeć.

Staje koło wnuczki.

-Co robisz?

-Piszę tekst do szkoły, takie zadanie.

-Dlaczego płaczesz?

-Bo to takie smutne zadanie.

Wyciąga rękę i gładzi ją po głowie. A potem odchodzi.

Licznik odsłon: 171
2025  Ogólnopolski Turniej Reportażu im. Wandy Dybalskiej   globbersthemes joomla templates