Maja Małgorzata Wójcik - Aby przetrwały barabole

dla mojej mamy i babci

a także wszystkich,

którzy obawiają się być sobą

Jesteśmy polskimi Ukraińcami i Łemkami, Polakami ukraińskiego i łemkowskiego pochodzenia, potomkami rodzin kresowych, Polakami regionów już nieistniejących, których dziadkowie musieli, wraz z granicą, przenieść się na zachód.

Dzielimy wspólną historię i kulturę, lecz każda rodzina funkcjonuje inaczej. Niektórzy do dziś, całymi familiami zwą się Ukraińcami. Inni tylko po cichu, raz w roku, kładąc na stole kutię, wspominają ze smutkiem odebraną Arkadię.

W większości czujemy się, przede wszystkim, Polakami. Trochę innymi, bardziej wschodnimi, którym o swojej inności wspominać nie wypada. Dlatego milczymy, oczekując by ktoś już tą ciszę przerwał.

Solanum tuberosum

Język polski w dialekty regionalne jest raczej ubogi. Czasy powojenne w Polsce, budują mogiły dla dialektów, gwar i regionalizmów. Rząd, walczący z analfabetyzmem Polaków, ślepo karze stosować się do zasad języka literackiego¸ wielkomiejskiego i warszawskiego. Zaciera różnice leksykalne i wyrzuca dużą część słownictwa obywateli.

Zatracamy się w tworzeniu kultury homogenicznej.

Dziś istnieją jeszcze co prawda „wyspy regionalizmów”, mekki miłośników kapitalizacji kultury, takie jak Śląsk, Podhale, Podlasie czy Kaszuby, gdzie w imię turystyki wystawia się lokalne dialekty na świeczniki. Tak aby „Warszawiacy” mogli doświadczyć prowincji, w jej pełnej krasie. Na szczątkach kultury regionalnej buduje się skansen, wystawę „wsi spokojnej, wsi wesołej”.

Język polski oferuje nam za to bardzo dużo określeń na solanum tuberosum. Od najpospolitszego ziemniaka, przez kartofle, pyry i grule, aż po rzepy, perki i barabole. Ojczyzny regionalne pyr, kartofli i gruli zna prawie każdy z nas. Rzepy i perki sprawiają nam więcej trudności.

Najbardziej pokrzywdzone ziemniaki to jednak barabole, straciły swój dom, a w końcu wymarły w języku polskim na dobre. Uchowały się jedynie w niektórych zachodnich dialektach języka ukraińskiego. Ich ludzie - „Barabolanie” nie wymarli jednak całkowicie, postanowili przeżyć za cenę wyzbycia się swojego języka (gwary). Ukryli się za maskami „Polaków-ziemniaków”, wmieszali się w tłumy „Kartoflan” i rozgościli między „Pyrarzami”. Do standaryzowania języka polskiego podeszli konserwatywnie. Literackim i „poprawnym” językiem, mówią także między swoimi. Byle nie uczyć dzieci, które (nie daj Boże) mogłyby powtórzyć coś w szkole. Podświadomie, wciąż czują się inni, obcy.

Odkrywanie

Tożsamości nie nabywa się, nie można jej zdobyć.

Jest to aspekt ciebie, który odkrywasz w miarę upływu lat, niezależnie czy tego chcesz, czy nie.

W miarę pisania i rozmów z moimi bohaterami, odkrywamy meandry własnych tożsamości. Rozmawiamy o wszystkim, o czym nasze rodziny milczą. Odkrywamy to, co chowają. Może to nam, pierwszym uda się znaleźć miejsce, gdzie będziemy się mogli z tą tożsamością pogodzić.

Hanka

Hanki nie trzeba odkrywać. Mogę powiedzieć, że to raczej ona odkrywa mnie. Słyszę o niej od koleżanek i kolegów ze szkoły, nie znam jej, ale czuję, że jest mi bliska. Że łączy nas wiele, okaże się w lutym 2022 roku. Wtedy to, spotkamy się wzrokiem na korytarzu, obie w wyszywankach, obie po nieprzespanej nocy. Od tamtej pory, regularnie będziemy wymieniać się źródłami o kulturze ukraińskiej.

Kiedy postanawiam napisać reportaż Hanka jest dla mnie bohaterką oczywistą. Wiem, że będzie nam łatwo się porozumieć; podobne rozmowy odbyłyśmy już dziesiątki razy. Tyle że, tym razem zasiądę za moim laptopem i włączę dyktafon.

Dzień jest szary, z nieba siąpi deszcz, dlatego czym prędzej przemykam przez Wyszyńskiego. Hania czeka już na mnie w Książnicy Pomorskiej. Znajdujemy sobie ustronny kąt, gdzie nikomu nie będziemy przeszkadzać.

Hanna Soroka o swojej tożsamości mówi chętnie. Od razu zaznacza, że czuje się Polką, ale nie widzi w tym żadnej kolizji z tożsamością łemkowską czy ukraińską. Pochodzenie to nie narodowość, choć czasem narodowość to także pochodzenie.

Chwilę myślę nad tym, co powiedziała. Po czym jednoznacznie uznaję, że się z nim zgadzam. Narodowość Hani jest polska, bo przecież mieszka tu całe życie, jej kultura natomiast łemkowska.

Kiedy ja idę do kościoła, Hania jest już w cerkwi grekokatolickiej. W jej domu słychać jeszcze co jakiś czasem zmiękczone wyrazy czy „przedniojęzykowe l”. Na lodówce Soroków wisi kalendarz ukraiński, a w szafie dumnie leżą wyszyte koszule, oczekując okazji „od święta”.

Słucham jej opowieści... I już wiem – rodzina Soroków to Łemkowie!

Hania protestuje, jej ojciec ściąga kalendarz z lodówki, a ja znowu nic nie rozumiem.

Homo Polonia

Ojciec Hanki został wychowany w Homo Polonii, jak zresztą my wszyscy.

To dobry kraj, gdy wszyscy jesteśmy jednym narodem i wyznajemy jedną religię. O różnicach lepiej tu nie rozmawiać. Nawet za zamkniętymi drzwiami, a już tym bardziej nie w instytucjach publicznych.

Nawet szkoła (podobno otwarta i tolerancyjna) nie uczy nas o inności. A jeśli już próbuje, to często nieumiejętnie – zakłada, że wszyscy jej uczniowie są rzymskokatolickimi, etnicznymi Polakami „od siedmiu boleści i piętnastu pokoleń”. Podobnie wypowiada się na ten temat Hanka i to samo opowie, mi każda osoba, z którą poruszę ten temat.

Lekcje o mniejszościach albo nie odbywają się wcale, albo przeprowadzona się je w narracji: „gdzieś tam na Śląsku może i są jacyś Niemcy, a w Warszawie Żydzi, ale my tu (gdziekolwiek w Polsce), jesteśmy „najpolściejsi” z polskich”. Ale kiedy my tu, w Szczecinie, wszyscy przyjezdni, różni i obcy. Tak jak w Olsztynie, Wrocławiu oraz Warszawie, ludzie nie wyrośli jak „grzyby po wojnie”. Skądś musieli przyjechać. Kimś przed Homo Polonią musieli być.

Wielki bałagan

Jestem w połowie Szczecinianką. To nie jest prosta tożsamość, bo powstała stosunkowo niedawno i niesie za sobą wiele znaków zapytania. A porządek świata nowych rzeczy nie lubi. Właściwie, do teraz nie wiem, co moja szczecińskość dokładnie oznacza. Czy moja rodzina jest już wystarczająco tu, aby się tutejszą nazwać? Czy istnieje jeszcze jakiekolwiek tam? A jeśli nie, to do czego tak wszyscy tęsknimy? Czego nam w tym miejscu brak?

Hanka

Kalendarz ukraiński w kuchni zawiesiła pani Magdalena, mama Hanki. Choć ona sama z Ukrainą związana nie jest. Jej rodzina pochodzi ze Śląska i może właśnie dlatego tożsamość męża jest dla niej tylko kulturą, nieobciążoną emocjonalnie.

Ciężar emocjonalny odczuwa jednak pan Soroka. Od dziecka słyszał, że jego łemkowskość (a już nie daj Panie Boże ukraińskość!) powodem do dumy nie jest. Najlepiej gdyby została w domu i nie opuszczała wiatrołapu.

Tak jak przedsionek zostawia wiatr przed drzwiami domu, tak za drzwiami pozostawiał wschodniość. Wyszywanki chowały się w szafie, niepolskie książki sąsiadowały na półkach z „Panem Tadeuszem” czy „Potopem”, a do cerkwi chodziła już coraz mniejsza część rodziny. Ani się obejrzano, jedzenie zaczęto nazywać inaczej, a Sorokowie niepostrzeżenie zmieniali się w sroki. Gdyby nie Pani Magdalena, być może i to, co Hania miałaby mi do powiedzenia, brzmiałoby zgoła inaczej. To właśnie ona wprowadziła świeży punkt widzenia do domu państwa Soroków. W domach śląskich słowo „Ukrainiec” nie budzi przecież tyle emocji jak w tych kresowych.

Mama Hani nie dorastała wśród ludzi wspominających powstańców OUN UPA, choć być może miała okazję widzieć, jak zakaz rozmowy po niemiecku i śląsku wpływał na tamtejsze rodziny. Być może sama z takiej pochodzi.

Jak powstała Homo Polonia?

Homo Polonia jest tworem nowym, przypieczętowanym przez Konferencję Jałtańską, stworzonym na potrzeby nowego systemu politycznego. Polonia utraci wiele narodowości i kultur w trakcie II Wojny Światowej, lecz ostateczne zabójstwo kultur regionalnych i mniejszościowych dokona się z zasiedlaniem ziem „odzyskanych” (odebranych). Homo Polonia rozpocznie się bowiem nad Odrą i rozniesie się na większość terenów polskich w trakcie lat powojennych.

Ważnym założeniem Homo Polonii będzie stworzenie obrazu typowego Polaka. Taki Polak w domu mówi wyuczoną, warszawską polszczyzną, a co niedzielę pozdrawia sąsiada w kościele rzymskokatolickim. W jego rodzinie też są sami Polacy, z którymi na niedzielnych obiadach usilnie szukać będzie szlacheckiego pochodzenia na swoim drzewie genealogicznym. Jego przodkowie choć żyli skromnie, mogli przecież posiadać okazały rodowód. Taki Polak nie jest Żydem, Niemcem, Litwinem czy Ukraińcem, a nawet jeśli jest, to szybko o tym zapomina. Takim sposobem, w Polsce będą żyć sami Polacy. Do czasu, gdy z szaf nie zacznie wypadać historia.

Ukraińskie listy i cyryliczne przepisy

Mi, moja historia wypadnie nagle. Namacalny dowód używania języka ukraińskiego w mojej rodzinie, wyleci z szuflady, podczas sprzątania dziadkowego mieszkania. Kartki zapisane ukraińską cyrylicą, prędziutko schowam do torby, nim zauważy je moja ciotka-Polka.

To przecież jakby znaleźć książki pisane od prawej do lewej, bądź zadrukowane szwabachą. Namacalny dowód zdrady ojczyzny, która 80 lat wcześniej ochroni od sowieckiej okupacji, da poniemiecki dom i polskie obywatelstwo.

Polniszkeit

O polskości dużo dowiem się od Igi Wójcikiewicz-Zabrodzkiej, Polki, której korzenie choć sięgające różnych kultur, w polskości nigdy jej nie przeszkodzą.

Iga wychowa się w polskiej rodzinie, z kresowym nazwiskiem i babcią, której ukraińskie piosenki utulać ją będą do snu. Całość dopełniać będą komentarze o „żydowskiej” urodzie prababki i litewskich korzeniach ojca. Spytam Igi czy to właśnie nie jest polskość?

Czy ten kulturowy mix, niedopowiedziane historie, przodkowie z różnych stron Europy nie tworzą polskości? Czy nie jest to jidyszkeit, w polskim wydaniu? Czy to właśnie nie jest Polska?

Może obraz „typowego Kowalskiego” to zwyczajna mediana z uśrednionej polskości? Może polskości nie mierzy się liniowo? Być może to spektrum, zależne od ilości i intensywności wmieszanych w nią kultur?

I o tym właśnie mówi mi Iga.

Jak zostać Polakiem?

Prapradziadek Igi Polakiem się stał. Zwyczajnie nim nie był i... został! Ubrał się w katolicyzm jak w garnitur, w którym następnie stanął na ślubnym kobiercu. Z cerkwi uciekł do kościoła, czyli został etnicznym Polakiem.

Przejście z synagogi do kościoła, nie gwarantowało „upolszczenia”. Żyd chodź zasymilowany, Żydem pozostanie. Ale Ukrainiec... Ukrainiec Polakiem mógł zostać. Dlatego mniejszość ukraińska w Polsce, choć liczna, będzie wydawać się mała.

Ukraińcy, nie przyznają się do ukraińskości, nie tylko ze strachu przed wykluczeniem. Uważają często, że Ukraińcami są zwyczajnie za mało. Oni i Polacy to przecież bracia bliźniacy jak Slavek i Slavko z Euro 2012. Różnice są zbyt małe, by można było je nazwać.

Ukraińcy na swoją odmienność nie zasłużyli. Do inności Żydów i Niemców się przyzwyczailiśmy, ich nie dało się tak łatwo „upolszczyć”, jest im jednak dziś łatwiej swojej inności dowieźć.

Dwie strony tej samej historii

Dwa narody, żyjące na jednej ziemi, niejednokrotnie staną po przeciwnych stronach barykady. Tworzony przez dekady obraz Polaka-pana i Ukraińca-kuma, tylko jeszcze bardziej poróżni obie grupy. Historię obu nacji pisze się na kontraście. Lubimy bowiem myśleć, że polska historia to dworki, szlachta i herbarze; podczas gdy ukraińska to chałupy, chłopstwo i analfabetyzm.

W ostatnich latach moda na szlacheckich przodków przemija. Polskie rodziny coraz rzadziej dopatrują się znanych nazwisk, na swoich drzewach genealogicznych.

Zaprzyjaźniamy się chłopstwem i je akceptujemy.

Tym samym trudniejsza do zrozumienia staje się nasza historia, przyrównana do historii naszych wschodnich sąsiadów. Jak teraz wytłumaczyć ten wielki żal Ukraińców, Litwinów i Białorusinów.

Żal tak wielki, że doprowadzi do jednej z największych polsko-ukraińskich ran – Wołynia.

Rana

O Wołyniu opowie mi Ula, bo o swojej ukraińskości dowiedziała się właśnie przez to. Jej prababka wychodziła z pokoju, za każdym razem, gdy w telewizji padało choćby słowo „Ukraina”, nigdy nie tłumacząc dlaczego.

Niechęć prababci do Ukrainy Ula zrozumie dopiero, gdy ciocia opowie jej przemilczaną historię jej rodziny.

Prababka Uli jako jedyna z rodziny przeżyła Wołyń, chowając się w piwnicy, w polu. Przed ludobójstwem, piwniczka służyła wiejskim dzieciom za miejsce gier i zabaw. Potem zmieniła się w miejsce schronienia podczas mordu we wsi.

W jednym miejscu schroniły się dzieci polskie i ukraińskie, wszystkie „o suchym pysku”, pełne strachu o własne życie. Przeczekały w ten sposób śmierć swoich bliskich, a po wszystkim wróciły do domów, by przekonać się, że część z nich już go nie ma.

Urszula myśli o Wołyniu jako o strachu i bólu obu narodów. „Strach pomyśleć, że któreś z tych dzieci, mogło jeszcze żyć w lutym 2022” – powie i skończy rozmowę.

Noszę nie swoje nazwisko

Mikołaja Michno poznam w trakcie pracy nad reportażem. Rok temu skomentował post Młodzieżowej Rady Miasta Szczecin o przeprowadzanej ankiecie dla młodzieży rosyjskiej, białoruskiej i ukraińskiej. Zapytał, czy mniejszość narodowa też może wypełnić ankietę. Odpowiedzieli, że raczej nie. Nie udzieli informacji na pytania MRM-u, ale za to ja znajdę bohatera.

Mikołaj Taras Michno urodził się w Szczecinie, w rodzinie ukraińskiej, wyznania grekokatolickiego pod spolszczonym nazwiskiem.

Nazwisko Michno, brzmiało pierwotnie Mychno (rosyjskie „i” w języku ukraińskim czyta się bowiem jak „y”). A poza tym Michno brzmi na bardziej polskie. To samo stało się z nazwiskiem rodziny jego mamy Krilyk (po ukraińsku Królik), zmieniono na Krylik.

Zasady transliteracji cyrylicy na łacinkę faworyzują niestety alfabet rosyjski, nie tylko przy wymienionym i-y, ale także je-e oraz h-g. Polskobrzmiące nazwiska powstawały nie tylko w celu spolszczenia, ale także przez niewiedzę urzędników, którzy je zapisywali. Grunt, że powstali dzięki temu Polacy.

Babusje przebrane za babcie

Historii o babciach, zostających po wojnie Polkami usłyszę w moim życiu wiele. Największe wrażenie zrobi na mnie jednak historia pani Barwińskiej, której wnuczkę poznam na obozie w górach.

Olga powie mi, że jej babcia Łemka, to także – stuprocentowa Polka. Jej ojciec trzyma za to, w szufladzie biurka zdjęcie, na którym stoją wszyscy Łemkowie, mieszkający w ich mieście. Tata Olgi również jest na tym zdjęciu, jego mama nie chce o tym słyszeć.

Odnaleźć Dom

Czasem w rodzinach kresowych pada myśl o powrocie. Szczególnie w tych, w których religia rzymskokatolicka nie jest religią dominującą. Im szczególnie ciężko osiągnąć model klasycznej polskiej familii.

Rodzina Hanki w większości wyjedzie z Polski w latach 60., lecz nie na Łemkowszczyznę, ale na zachód, do Anglii. Dopiero po upadku komunizmu część z nich przeprowadzi się do Ukrainy.

To jednak rzadkość. Niezwykle mało osób łemkowskiego i ukraińskiego pochodzenia decyduje się na powrót. Głównie dlatego, że ich Ukrainy już nie ma. Państwo, które powstało w 1991 roku, to nie ich dom. Ich Ukraina to region we wschodniej Polsce, a ich ukraińskość to nie narodowość, a przynależność etniczna bądź etnograficzna.

Ukraina, o której słyszeli przez lata od rodziców i dziadków (a także pradziadków) nie istnieje. Umarła w dniu ostatniego transportu repatriantów polskich do ojczyzny.

Dom odnalazł się tutaj, w momencie zaakceptowania nowej tożsamości.

Podziękowanie

Dziękuję Oldze Barwińskiej, Mikołajowi Michno, Hannie Soroce, Idze Wójcikiewicz-Zabrodzkiej, Urszuli Orłowskiej za pokazanie mi Polski z nowej strony, odkrywanie jej z Wami to była przyjemność.

Dziękuję także moim pradziadkom, za każdą historię, którą mogłam od nich usłyszeć.

Licznik odsłon: 408
2025  Ogólnopolski Turniej Reportażu im. Wandy Dybalskiej   globbersthemes joomla templates