Veronika Dzydz - Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać…

“Trwałość pamięci jest miarą rozpaczy, a rozpacz to nic innego jak cierpliwy związek człowieka z samym sobą”

(W. Myśliwski)

Stoję naprzeciwko ruin jednego z wielu bloków. Tam jest czyjaś lodówka. Tutaj telewizor. Nogi stołu. Książka. Zdjęcie… Moje. Podchodzę bliżej. Ze zdjęcia uśmiecha się do mnie mój tata. Jego czarne włosy, jak zawsze, elegancko zaczesane. Oczy promieniują dobrocią i ciepłem, a uśmiech rozgrzewa duszę. Jest ubrany w granatowy garnitur. Obok niego jest moja mama. Piękna młoda kobieta, lekko po trzydziestce. Jej blond włosy opadają falami na ramiona. Po prawej stronie, koło ucha, dołączona spinka do włosów w kształcie motyla. Jej niebieskie oczy wyglądają surowo, ale z jakąś nastolatkową radością. Jej uśmiech jest jak słońce w deszczu – równie jasny. Między nimi stoi dziewczynka lat 14. Jej grzywka, jak zawsze, sterczy w różnych kierunkach. Zielone oczy patrzą na świat z dziecięcą naiwnością, ale jednocześnie mają już w sobie jakąś dorosłość. Uśmiech jest ledwo widoczny – nie jest zadowolona z tego zdjęcia. Nie chciała go robić. Jest to zdjęcie sprzed trzech lat. Wtedy myślałam, że po studiach będę mieszkać tutaj, w Kijowie. Nawet dwa miesiące temu tak myślałam… Biorę zdjęcie. Wpatruję się w niego, jakby miała tam być jakaś niespodzianka. Jakbym miała się przenieść przez zdjęcie w te czasy. Zaczynam płakać. Zaczynam krzyczeć. Upadam na kolana. Czuję straszny ból. „Panie Boże, dlaczego mi to zrobiłeś?”.

Marzenia mają moc

Jestem zwykłą sześciolatką z niewielkiego miasteczka na północy Krymu. Dżankoj nie bardzo się wyróżniał wśród innych miast: szare budynki, cerkiew, parę sklepów, plac zabaw. Nigdy nie lubiłam tego miasta: było zbyt nudne, zbyt spokojne. Zawsze uwielbiałam miasta z ciekawą historią i piękną architekturą. Wiem, to brzmi dziwnie, że sześciolatka mówi coś o kulturze i historii, bo „co może wiedzieć dziecko o takich rzeczach”, ale od urodzenia miałam z tym do czynienia: mama grała w teatrze, a tata studiował historię. Zamiast bajek na dobranoc – słuchałam o Starożytnym Rzymie, kozakach i odzyskaniu niepodległości przez Ukrainę od taty, a także o Szekspirze, teatrze elżbietańskim i światłach na scenie od mamy. Moja rodzina zawsze zwracała na siebie uwagę: żona jest Ukrainką, a mąż – krymskim tatarem. Było to dla innych niezwykłe, ponieważ większość osób miało korzenie z Rosji. Na mnie to nie sprawiało wrażenia – byłam dumna ze swojego pochodzenia.

Czerwiec przed pierwszą klasą podstawówki. Jest już strasznie gorąco. Jeszcze jak na złość nie wieje wiatr. Ubrałam się dzisiaj w ładną żółtą sukienkę. To moja ulubiona. Jak zawsze się bawiłam na placu zabaw z dziećmi, aż nagle zawołał mnie tata.

— Kwiatuszku, musimy już kończyć. Mam ważny temat do pogadania.

— Ale jaki? Coś złego zrobiłam?

— No co ty, jesteś bardzo grzecznym dzieckiem, nic nie zrobiłaś.

— O czym w takim razie chcesz pogadać?

— W domu, kwiatuszku, wszystko w domu.

Szłam przez znane mi ulice, ale zamiast tego, żeby wymyślać nowe pytania dla taty – myślałam o tym, co chciał mi powiedzieć. Najpierw pomyślałam, że rodzice kupili nowy samochód, o którym marzyli i dla którego zawsze oszczędzali pieniądze. Potem pomyślałam, że będę miała siostrę lub brata. Nigdy w życiu bym się nie domyśliła, co chcieli mi powiedzieć naprawdę.

Weszłam do mieszkania. Kuchnia znajdowała się od razu naprzeciwko drzwi. Jak wszystko w tym mieście i mieszkaniach – nie wyróżniała się w żaden sposób. Typowa kuchnia średniej rodziny w Ukrainie. Lodówka, w której zawsze brakowało miejsca, kuchenka z czterema palnikami, niewielki stół i cztery krzesła przy nim. W kuchni już siedziała mama. Miała bardzo poważną minę. Biegnę do niej i mocno przytulam.

— Jak spacerek?

— Bardzo fajnie, ale zbyt krótko.

— Wiem, że chciałaś dłużej się bawić, ale mamy bardzo ważną rzecz do powiedzenia.

— Jaką, mamo?

— Zaczekaj chwilkę, teraz tata wszystko ci opowie.

Tata siada na krześle, długo patrzy mi w oczy. Jestem przestraszona, nie wiem czego się spodziewać. Może to jakaś dobra wiadomość.. Ale nie mogą powiedzieć coś dobrego z tak poważną miną. Prawie zaczynam płakać, ale tata się uśmiecha.

— Zawsze mówiłaś, że nie podoba ci się tutaj. Że jest tu nudno, zbyt spokojnie, mało miejsca. Że Dżankoj nie ma ciekawej historii i nie chcesz tutaj mieszkać, prawda?

— Tak, tatuś.

— Mamy możliwość przeprowadzić się do Symferopolu. Jest to wielkie miasto z ciekawą historią i piękną architekturą. Jest tam wiele możliwości. Wszystko jak marzyłaś.

— Naprawdę? Bardzo bym chciała! Boże, tatuś, tak się cieszę!

— Wiem, kwiatuszku. Masz dwa tygodnie, żeby się spakować, bo będę zaczynał tam pracę od lipca.

— Jasne. Dziękuję, tatuś! Dziękuję, mamo!

Przytuliłam rodziców. Bardzo się cieszyłam. Zawsze marzyłam o dużym mieście, gdzie chodzenie po ulicach sprawiałoby przyjemność. Słyszałam, jak znajomi opowiadali o zwiedzeniu Symferopolu i zawsze chciałam też tam pojechać, nigdy nie marzyłam nawet o przeprowadzeniu się tam. Chyba jednak marzenia się spełniają.

Kartka z pamiętnika

Pół roku temu właśnie poszłam do pierwszej klasy. Szkoła bardzo mi się podoba. Niedawno nauczyłam się dobrze czytać po krymskotatarsku. Często też piszę po ukraińsku w osobistym pamiętniku. Może nie jest do końca składnie i poprawnie, ale uspokaja mnie to, wyrzucam w ten sposób swoje emocje.

10.11.2013

Dzisiaj wychowawczyni mówiła o patriotyzmie. Powiedziała, że jest bardzo ważnym elementem świadomości narodowej, ale nie wszyscy, szczególnie w naszym wieku, to rozumieją. Nie zgadzam się z nią, bo kocham Ukrainę, martwię się o jej przyszłość i rozumiem, że to jest naprawdę ważne dla rozwoju naszego kraju. Zastanawiam się, dlaczego nie wszyscy to rozumieją? Czy sześciolatka z małego miasteczka na Krymie ma większą świadomość narodową, niż, na przykład, trzydziestoletni mężczyzna z Kijowa? Niemożliwe.

19.11.2013

Dzisiaj skończyłam 7 lat. Jestem teraz dorosła. Moim marzeniem jest studiować w Kijowie. Rodzice powiedzieli, że zrobią wszystko, bym była szczęśliwa. Dzisiaj wychowawczyni powiedziała, że rozmawiam jak dorosła: bardzo dobrze posługuję się językiem ukraińskim i prawie nie popełniam żadnych błędów językowych. Powiedziała, że jestem bardzo mądra i że na pewno dużo czytam. Miała rację, nauczyłam się czytać jako czterolatka i od tej pory przeczytałam już 13 książek (nie tylko bajek). Jestem bardzo dumna z siebie.

07.01.2014

Dzisiaj jest Boże Narodzenie. Uwielbiam to święto! Przyjechali dziadkowie z Kerczu i śpiewaliśmy razem kolędy. Wczoraj była Wigilia. Na stole musi być dwanaście potraw, a przed ucztą trzeba obowiązkowo się pomodlić. Boże Narodzenie jest moim ulubionym świętem. U nas także byli kolędnicy, dałam im swoje ulubione ciastka. Było bardzo fajnie!

19.02.2014

Oglądałam dzisiaj z rodzicami wiadomości. Takie straszne rzeczy dzieją się teraz w Kijowie. To się nazywa chyba Rewolucja Godności, ale nie jestem pewna. Nie wiem dlaczego, ale mam poczucie, że też powinnam tam być… Ale nikt by nie pozwolił mi tam pojechać… Mam nadzieję, że to się szybko skończy i wszystko będzie dobrze.

23.02.2014

Strasznie się boję. Dzieją się jakieś dziwne rzeczy. Wszyscy mówią o tym, że prezydent uciekł, a my mamy przyłączyć się do Rosji. Ale nikt tego nie chce. Dlaczego mamy to robić? Nie rozumiem, co się dzieję, ale jak się dowiem, to obowiązkowo o tym napiszę.

27.02.2014

Nadal nie wiem, co się dzieje. Już od tygodnia nie chodzę do szkoły. Mój tata nie nocował w domu. Mama powiedziała, że on jest na wiecu. Co to jest? Czym to się skończy? Ale mam nadzieję, że po tym wiecu wszystko się skończy.

P.S.: chcę spokojnego życia.

Droga do nikąd

Sonya patrzy w kamerę telefonu ściskając mocniej bordowy koc, którym się ukryła. Na jej policzkach łzy. Widać, że ten temat jest naprawdę bolesny dla niej. Wstaje z łóżka i mówi, że zaraz wróci. Po pięciu minutach ciszy znowu widzę ją na ekranie laptopa. Na pewno się umyła – na twarzy nie ma już łez, a grzywka jest trochę mokra.

— Przepraszam bardzo, ale nie potrafię spokojnie o tym mówić. Jako małe siedmioletnie dziecko przeżyłam zbyt dużo. Myślałam wtedy, że gorzej już być nie może. Jak się myliłam. Przeżyłam jeszcze więcej gorszych rzeczy.

— Rozumiem.. Każdy z nas ma teraz traumę: ktoś jeszcze z 2014 roku, ktoś z 2022. Ale wszyscy doświadczyliśmy najgorszego, co może się wydarzyć – wojny. I nikt z nas już nigdy nie wróci do normalnego życia. Te wydarzenia będą prześladować nas aż do śmierci. I jakbyśmy się nie starali zachować pozory normalności – każdy ma pustkę w duszy.

— Wojna zabiła moją ostatnią wiarę w ludzi. Nigdy nie spojrzę na życie tak samo. Masz rację, wojna zmieniła nas wszystkich bezpowrotnie. Niezależnie od tego, czy jesteś ze Wschodu, czy z Zachodu, czy jesteś lekarzem, czy programistą. Nigdy nie wrócisz do życia przedwojennego.

— Tak naprawdę, kiedy myślę, że moje życie jest zniszczone przez wojnę i że zbyt dużo doświadczyłam przez swoje 16 lat, wspominam o Tobie.. Naprawdę jest mi przykro, że musiałaś tak dużo stracić.

— Zawsze coś otrzymujemy i coś tracimy, takie jest życie, ale nigdy nie wybaczę Rosjanom zniszczonych marzeń, utraconego dzieciństwa i wyrzucenia mnie z ukochanego miasta. Ta wojna naprawdę mnie zmieniła i bardzo bym chciała zobaczyć jak wyglądałoby moje życie, gdyby jej nigdy nie było…

— Też bym chciała, ale nigdy się nie dowiemy, jak potoczyłby się nasz los. Wojna zniszczyła nasze życia bezpowrotnie. To jest droga w jedną stronę.

Obie popłakałyśmy się. Jedna siedziała na łóżku w swoim pokoju w Kanadzie, inna przy biurku w bursie w Polsce. Byłyśmy tak daleko siebie, ale jednocześnie tak blisko. Wtedy obie zrozumiałyśmy: nikt obcy nas tak nie zrozumie, jak my siebie same. Ponieważ nikt, kto nie doświadczył wojny na własnej skórze, nie będzie w stanie zrozumieć jej całego okrucieństwa i okropności.

Nie znam tego języka!

Po dwóch tygodniach wolnego w końcu zaczęłam chodzić do szkoły. Wszystko wydawało się jak zawsze, tylko że dorośli byli bardzo przestraszeni. Zawsze starali się ostrożnie mówić, jakby ktoś ich podsłuchiwał, zabraniali nam mówić o czymkolwiek powiązanym z Ukrainą czy wiecami. To się wydawało bardzo podejrzane. I niedługo poznałam przyczynę takiego ich zachowania.

***

Trwa lekcja języka ukraińskiego. Cała klasa jest skupiona – piszemy dyktando. Nagle otwierają się drzwi. Pani się zatrzymuje i milczy. W jej oczach widać przerażenie. Zaciska usta. Nie rozumiemy, co spowodowało taką jej reakcję. Nagle słyszymy męski gruby głos.

„Proszę o spokój i ciszę! Mamy ogłoszenie.”

Mój mózg od razu zaczął pracować.

„Nie mówi po ukraińsku.. I nie po krymskotatarsku… Co to za język? Chyba rosyjski. Nie za bardzo znam ten język, ale jest podobny. Chyba kazał nam milczeć.”

Jako siedmiolatka nie znałam rosyjskiego, bo w domu nikt nie mówił w tym języku. W klasie parę osób posługiwało się rosyjskim, właśnie stąd kojarzę, jak brzmi, ale nikt do mnie się nie zwracał po rosyjsku, bo każdy znał ukraiński i mówił do klasy w języku ojczystym, żeby każdy zrozumiał. Naprawdę nie wiem, czego się wystraszyłam bardziej: rosyjskiego czy ogromnego mężczyzny, który patrzył na nas, jak na wrogów. Wtedy nie rozumiałam dlaczego. Co mu zrobiliśmy jako sześcio i siedmiolatkowie? Znowu zaczyna mówić…

„Informuję, że zgodnie z wynikami referendum półwysep został przyłączony do Federacji Rosyjskiej. Reforma edukacji nie została jeszcze wdrożona, ale chciałbym przedstawić Państwu wprowadzające zmiany:

1. Program szkolny musi być realizowany w języku rosyjskim. 2. Jeżeli w szkole nie było lekcji języka rosyjskiego, wprowadzić ten przedmiot do programu. 3. Języki ukraiński i krymskotatarski nie są obowiązkowe – zajęcia fakultatywne powinny odbywać się po zajęciach. 4. W szkole zabroniona jest jakakolwiek tematyka związana z polityką.

Mamy nadzieję na szybkie zmiany i poprawę systemu edukacji w tej szkole.”

Mężczyzna wyszedł z sali, a cała klasa patrzyła na nauczycielkę. Płakała. Wszyscy zrozumieliśmy, co się wydarzyło. Też zaczęliśmy płakać.

Nie wyobrażałam sobie, jak mam kontynuować naukę. Od zawsze mówiłam po ukraińsku i nie znałam zbyt dobrze rosyjskiego. Dla mnie ten język był obcy i trudny. Jeszcze mogłam trochę zrozumieć, ale nigdy nie potrafiłam mówić po rosyjsku. Byłam przestraszona wizją swojej przyszłości.

Kiedy wyszłam po lekcjach zauważyłam, że cała szkoła się zmieniła. Od razu rzucił się w oczy fakt, że zamiast ukraińskiej flagi przy wejściu jest… rosyjska. Byłam wściekła.

„Przecież ona tutaj nawet nie pasuje”, pomyślałam.

Flaga… Taki mały element, dla niektórych niezauważalny, ale naprawdę zmienił wygląd całej szkoły. Wyglądała teraz jak miejsce, do którego za nic nie chciałabym wracać. Obcy język, obca flaga, obcy ludzie.

***

Weszłam do mieszkania. Mama, jak zawsze, gotowała obiad. Pobiegłam do kuchni i mocno przytuliłam mamę.

— Jak tam w szkole?

— Mamo, usiądź. Mam ważne wiadomości!

— Słucham, córeczko.

— Przyszedł jakiś mężczyzna i powiedział, że jesteśmy teraz w Rosji. Tak zrozumiałam, bo mówił po rosyjsku, a nie znam tego języka zbyt dobrze.

— Poczekaj chwilę, nic nie rozumiem, zaraz wróci tata i pogadamy z nim.

Poszłam do pokoju, żeby się przebrać. Za 10 minut usłyszałam, jak otwierają się główne drzwi.

— Tatuś wrócił! Tatuś wrócił!

Biegnę do niego i mocno przytulam. Daje mi wielką czekoladę. Nigdy nie wraca z pustymi rękoma, chociaż nigdy nie proszę o jakieś słodycze czy prezenty. Na pewno wie, że uwielbiam takie niespodzianki.

— Tatuś… Muszę coś ci opowiedzieć.

— Poczekaj chwilkę, przebiorę się i przyjdę do kuchni.

Kiedy tata usiadł na krześle opowiedziałam mu, co się stało w szkole jeszcze raz. Mówiłam niewyraźnie i myliłam wszystkie wątki, ale inaczej nie mogłam – byłam przepełniona emocjami.

— Tatuś, co to znaczy? Jak mogę mówić po rosyjsku, jeśli jestem Ukrainką i nie znam tego języka?! Dlaczego teraz jesteśmy w Rosji? Nie chcę być Rosjanką! Możemy wrócić na Ukrainę?

— Poczekaj, kwiatuszku. Jest bardzo dużo pytań i zbyt mało odpowiedzi.

Mama patrzy na tatę. W jej oczach widzę zmartwienie.

— Może w końcu opowiesz, co się dzieje?

— No to słuchajcie. Prawdopodobnie teraz naprawdę jesteśmy w Rosji. Było referendum, według którego 97% mieszkańców chce przyłączyć się do Federacji Rosyjskiej. Tylko, że nie było żadnego referendum. Przynajmniej nikt o nim nie wie, więc statystyka na pewno kłamie.

Patrzę na mamę, która zaczęła płakać. Przytulam ją mocno. Nienawidzę, gdy ona płacze, bo to oznacza, że jest na pewno bardzo źle.

— Mamo? Dlaczego płaczesz? Też nie znasz rosyjskiego?

Mama się uśmiechnęła przez łzy.

— Nie, nie o to chodzi…

— Mamo, nie płacz. Wszystko się poprawi. Prawda, tato?

Tata nie odpowiada. Patrzę w jego oczy i sama zaczynam płakać. Rozumiem, że nikt już nie ma nadziei na lepszą przyszłość tutaj. Rodzice przytulają mnie i próbują uspokoić. Staram się im wierzyć, ale jestem zbyt mądra na swoje lata, dlatego rozumiem wszystko, co się dzieje. Odczuwam ich smutek, zmartwienie i niepewność. Rozumiem, że dzieją się bardzo złe rzeczy.

Idę do swojego pokoju, a rodzice wiedzą, że potrzebuję czasu dla siebie, żeby uporządkować swoje myśli. Zawsze zbyt dużo myślałam i często potrzebowałam chwili samotności. Teraz w głowie miałam jedno zdanie. „Nie znam tego języka, nie mogę tutaj mieszkać”.

Patriotyzm czy korzyść?

Sonya bierze granatowy kubek i pije herbatę. Cały czas jest zdenerwowana. Kiedy opowiada – przenosi się myślami do tych czasów. Nadal zbyt mocno to przeżywa.

— Wiesz, co ci powiem? Wtedy najgorszym dla mnie było to, że nie znam rosyjskiego, ale już za miesiąc spotkały mnie większe problemy. Chodzi o to, że wszyscy byli zmuszeni do przyjęcia rosyjskiego obywatelstwa i otrzymania rosyjskiego paszportu. Moi rodzice nie chcieli tego robić: mama jest Ukrainką, a tata kocha Ukrainę bardziej, niż ktokolwiek, kogo spotkałam w swoim życiu. Nie wiedzieli wtedy, jakie skutki wywoła ich patriotyzm.

Sonya znowu pije herbatę, próbując uporządkować myśli. Jest naprawdę silna. Znalazła siłę, żeby opowiedzieć o swoich najbardziej traumatyzujących przeżyciach. Nie wiem, czy ktoś jeszcze mógłby tak się otworzyć i ujawnić swoje prawdziwe uczucia.

— Niedługo tata stracił pracę, a mamę wyrzucili z teatru. Okazaliśmy się na dnie drabiny społecznej. Prawo na normalne życie miały tylko osoby z rosyjskim paszportem. W naszej szkole zmienił się dyrektor. Na pewno nie był zadowolony z tego, że w jego szkole uczy się Ukrainka. Pani od rosyjskiego wyzywała mnie przed całą klasą: zawsze powtarzała, że jestem głupia, że jestem do niczego. To bolało. Jedynym pocieszeniem stały się zajęcia z języka ukraińskiego, gdzie Pani zawsze powtarzała, że mam wielką przyszłość i jestem zbyt mądra na swoje lata. Zawsze mnie chwaliła i wspierała.

Wspominając o Pani zaczyna się uśmiechać. Chyba rzeczywiście była jedyną osobą w szkole, która ją rozumiała i chciała pomóc. Tak naprawdę, to jest najważniejsze – bo nawet jeśli cały świat stanie przeciw tobie, to jak masz chociaż jedną ważną osobę po swojej stronie – masz siłę wygrać.

— Jestem bardzo wdzięczna wszystkim osobom, które mnie wspierały. Miałam poczucie ważności, czułam się potrzebna. Jednak trudno było mi mieszkać dalej w swoim ulubionym mieście – wszystko było mi obce. Moje życie zmieniło się totalnie w listopadzie. Zostało jakieś dziesięć dni do moich urodzin i nagle tata powiedział to, czego tak się obawiałam i co zepsuło moje życie…

Czarny kot: przesąd czy rzeczywistość?

Zaczęła się prawdziwa jesień, w tym roku dość późno. Na drodze leżą liście, a niedługo będzie już śnieg. Wracam ze szkoły, dzisiaj odebrała mnie mama. Akurat zaczęło padać, więc mama otworzyła parasol. Zobaczyłam czarnego kota, który przechodził drogę.

— Mamo, patrz, jaki słodki kotek!

— Taki jak ty, kwiatuszku.

— Ale jest czarny.. Stanie się coś złego?

— Nie zmyślaj, to tylko przesąd, wszystko będzie dobrze.

Poszłyśmy dalej. Całą drogę myślałam o tym kocie i przed czym mnie ostrzegał. Jestem osobą wierzącą. Każdej niedzieli chodziłam na mszę. Wcześniej. Przed Rosją… Teraz do cerkwi mogli chodzić tylko osoby z rosyjskim paszportem. Nie należałam do takich osób, więc modliłam się codziennie w domu. Jednak wierzyłam w przesądy, bo na pewno mają w sobie jakąś prawdę, nie mogły powstać z niczego. Większość usłyszałam od babci po tacie, kiedy jeździłam do Kerczu. Jest mistrzynią przesądów. Czasami mi się wydaje, że może je zastosować do każdej sytuacji.

Weszłam do mieszkania. Wszystko było jak zawsze: wieszaki na kurtki przy drzwiach, półka na buty, lustro na ścianie naprzeciwko. Nagle zobaczyłam tatę, który wychodził z kuchni, żeby zobaczyć, kto przyszedł. Wyglądał jak zwykle: elegancko zaczesane włosy, wyprasowane ubrania, uśmiech na twarzy. Tylko że był zaniepokojony. Widziałam to w jego zmarszczonych brwiach i surowym spojrzeniu. Nie zwracając uwagi na jego humor pobiegłam do niego, żeby przytulić.

— Jak tam w szkole, kwiatuszku?

— Wszystko w porządku, dzisiaj Kamila miała urodziny i przyniosła cukierki, parę zostawiłam, żeby się podzielić z tobą i mamą. Poza tym, wszystko jak zawsze.

— Świetnie. Umyj ręce i chodź do kuchni, musimy pogadać.

— Zrobiłam coś złego?

— Nie o to chodzi, mam jedną ważną wiadomość.

Nie odpowiadając poszłam do łazienki. Umyłam ręce, przebrałam się i zaintrygowana poszłam do kuchni. Zanim tata zaczął mówić, zjadłam obiad.

— Znalazłem pracę w Kijowie, w dobrej firmie, także zapłacą nam za mieszkanie przez pierwsze pół roku, możemy tam się przeprowadzić, ale musimy to zrobić w ciągu dwóch…

— Tak! Tak! Tatusiu! Bardzo proszę! Bardzo chcę!

— Spokojnie, kwiatuszku. Możemy to zrobić, ale też jest dużo trudności związanych z tym, to nie będzie tak szybko.

— Mogę poczekać, ale proszę, bardzo chcę mieszkać w Kijowie.

— Dobrze, kwiatuszku. Jeśli dobrze rozumiem, to dajesz zgodę na to? Teraz muszę pogadać z mamą, idź do pokoju odpocznij.

Przytuliłam rodziców i poszłam do swojego pokoju. Położyłam się na łóżku i zaczęłam myśleć.

„Ten czarny kot nie miał sensu. Wszystko stało się na odwrót – spełniło się moje marzenie. Mam nadzieję, że mama się zgodzi i pojedziemy do Kijowa. Będzie prezent na urodziny”.

Leżałam tak jeszcze pół godziny. Do pokoju wszedł tata:

— Masz tydzień, żeby się spakować, szesnastego listopada prawdopodobnie jedziemy, ale to nie będzie takie łatwe.

Szczęśliwa, wstałam z łóżka i przytuliłam tatę.

— Dziękuję bardzo!

Prawdziwy czarny kot

— Wiesz jak mogę określić pomysł, który wydawał mi się najlepszym ze wszystkich? Okropny. Najgorszy. Głupi. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że przez ten wyjazd stanie się o wiele gorzej…

— Ale dlaczego? Czy to nie było twoim marzeniem?

— Było. Jako siedmiolatka nie wiedziałam, czym jest – prawdziwe życie. Dopiero po dwóch tygodniach czarny kot będzie miał sens. Jeszcze sam wyjazd z Krymu można określić, jako „spokojny”. Nie było to łatwe, bo Rosjanie chcieli jakkolwiek zapobiec ucieczce ludzi z półwyspu, ale uratowali nas rodzice mojej mamy, którzy mieszkają pod Kijowem. Na „granicy” powiedzieliśmy, że jedziemy odwiedzić dziadków i wracamy za tydzień, więc nie było już żadnych problemów.

— Czyli najgorsze stało się już w Kijowie?

Sonya milczy przez parę minut. Wiem, że ona kocha Kijów i chce tam wrócić, ale czy od razu stolica była dla niej taka przyjazna i czuła się tam dobrze? Nigdy nie wiadomo, jak będziesz czuć się w nowym mieście, a szczególnie w tak dużym: zaakceptuje cię? Czy zniszczy? Nic po środku…

— Najgorzej było w szkole. Jako siedmiolatka byłam odrzucona w klasie tylko dlatego, że mówiłam po ukraińsku. Chore? Zdecydowanie. Wtedy w Kijowie wszyscy posługiwali się jeszcze rosyjskim i dużo dzieci nie chciało zaakceptować fakt, że ukraiński jest nie tylko na lekcjach, ale i w życiu codziennym.

— Czyli nie lubili cię dlatego, że posługujesz się językiem oficjalnym? Jak się czułaś z tym?

Sonya zastanawia się: chyba próbuje wspomnieć swoje uczucia. Nagle słyszę grzmot – zaczęła się burza. Sonya patrzy w okno i kontynuuje swoją opowieść.

— Wiesz, jak mogło czuć się dziecko, kiedy spełniło się jego marzenie, ale okazało się, że przed tym było lepiej? Wtedy byłam rozczarowana, wściekła i smutna. Wtedy zrozumiałam znaczenie tego czarnego kota. To nie był tylko przesąd.. Zanim poszłam do szkoły, myślałam, że będzie wspaniale – znajdę nowych przyjaciół, będę się uczyć, rozwijać swoje pasje – żyć normalnie. Tylko, że moje nadzieje rozbiły się jak kryształ – bardzo szybko i bardzo boleśnie. Kiedy próbowałam poznać się z kimś, słyszałam w kółko to samo: „Jesteś ze Lwowa?”. Zawsze odpowiadałam, że jestem z Krymu, a mnie jeszcze bardziej nie lubili, bo, ich zdaniem, jestem „Rosjanką”. Może teraz nie zwróciłabym na to uwagi, bo nie obchodzi mnie zdanie innych, jestem skupiona na sobie. Tylko, że wtedy miałam tylko osiem lat i byłam bardziej podatna na wpływy innych.

— Nawet jako ośmiolatka wytrzymałaś całą presję ze strony innych. Wiesz, nawet nie każdy dorosły to potrafi. Zasługujesz na brawa.

Sonya zaczyna się śmiać. Dostrzegam w niej ten zwykły urok nastoletni, błysk w oku. Nie zniknął nawet po tym, jak jej życie zostało rozbite na setki drobnych kawałków. Patrząc na nią, nigdy nie uwierzyłabym, że ona przeżyła tak okrutne rzeczy.

Sonya słucha kropel deszczu bębniących o szybę.

— Lubię deszcz. Kojarzy mi się z nową stroną życia, z nowym początkiem po tragicznych przeżyciach, z tak upragnionym spokojem. Tylko podczas deszczu czuję się wolna. I właśnie tak się poczułam, kiedy pojechałam do Lwowa.

Początek Odysei…

Jest maj. Już świeci słońce i jest ciepło. Pojawia się nadzieja na lepsze życie.

Przed chwilą wróciłam ze szkoły. Jak zawsze się przebrałam, umyłam ręce i poszłam do kuchni. To mieszkanie wygląda zupełnie inaczej: jest o wiele większe i bardziej napuszone. Na ścianie przy wejściu stoi duże lustro ze złotą ramą, tuż obok duża szafa na kurtki i buty. Naprzeciwko drzwi wejściowych – ogromny salon z telewizorem plazmowym, skórzaną sofą i dużym miękkim białym dywanem. Po prawej stronie właśnie znajduje się kuchnia. Wyłożona jest szarymi kafelkami, meble są czarne, a stół biały – wykonana jest w stylu minimalistycznym.

Gdy weszłam do kuchni, na stole już był obiad. Szybko go zjadłam i opowiedziałam mamie o swoim dniu w szkole. Nic się nie zmieniło – do mnie nikt się nie odzywał i czułam się samotna.

— Nie przejmuj się. Za dwa tygodnie kończy się nauka. Będą wakacje, odpoczniesz, może gdzieś pojedziemy.

— Bardzo chcę pojechać do Lwowa! Nigdy tam nie byłam, ale wszyscy mówią, że tam jest pięknie.

— Może pojedziemy do Lwowa. Zobaczymy. Idź odpoczywaj, potem weźmiemy się do nauki.

Wróciłam do swojego pokoju, który też wygląda teraz zupełnie inaczej: duże łóżko, miękki zielony dywan, ogromna szafa z ciuchami, a zamiast nieskończonej ilości zabawek – półki z książkami. Czytałam tak dużo, że rodzice nie nadążali kupować mi nowych książek. Gdy inne dzieci zmuszano by przeczytać chociaż jedną stronę, ja nie mogłam się oderwać od rożnych ciekawych opowieści. Książki stały się dla mnie sposobem na ucieczkę z tak okrutnego świata rzeczywistości. Żyłam w pięknych wymyślonych wszechświatach, gdzie mimo wszystkich trudności w końcu zawsze było dobrze.

Wieczorem z pracy wrócił tata. Był szczęśliwy, ale jednocześnie zdenerwowany. Jak zawsze go przytuliłam i poszłam do kuchni, żeby posłuchać, co chciał nam powiedzieć. Tata usiadł, popatrzył na mnie z mamą. Widać, że jest bardzo zdenerwowany – bał się powiedzieć nam to, co jednak musiał.

— Otrzymałem propozycję z firmy. O wiele większe zarobki, ciekawsza praca, ale jest jedna trudność… Musimy przeprowadzić się.

Mama zamknęła oczy. Propozycja na pewno była dla niej kusząca, ale strasznie nie lubiła przeprowadzek. Cała spoważniała.

— Gdzie?

— Do Lwowa.

— Tata! Chyba żartujesz!

— Spokojnie, kwiatuszku. Wiem, że chciałaś do Lwowa i że chętnie byś się przeprowadziła, ale to jest ogromne ryzyko. Znowu nowa miejscowość, nowi ludzie, nowe trudności. Nie boisz się, że tam będzie tak samo lub gorzej?

— Tak. Wszystko rozumiem. Nie mam pięciu lat i już potrafię myśleć rozsądnie. To nie jest pierwszy i na pewno nie ostatni raz, kiedy będę musiała zaczynać od nowa. Jestem na to gotowa. Tak, to jest duże ryzyko, ale nigdy się nie dowiemy, co jest dobre, jeśli nie spróbujemy, prawda?

— Masz rację. Pogadam z mamą. Coś ustalimy.

Popatrzyłam na mamę. Dalej widziałam smutek na jej twarzy, ale także zdumienie w jej oczach. Bez wątpienia – jest dumna ze mnie.

Wróciłam do pokoju, gdzie znowu przeniosłam się do świata książki. Nie zauważyłam, gdy w moim pokoju pojawił się tata.

— Kwiatuszku! Kwiatuszku!

— O Boże! Tak, tato?

— W sierpniu jedziemy do Lwowa.

— Naprawdę?! Bardzo się cieszę! Dzięki!

Przytuliłam tatę i poczułam całą jego miłość. Zawsze starał się żebym była szczęśliwa.

Nagroda za cierpienie

Dziewczyna z długimi blond włosami i grzywką siedzi na łóżku i wygląda przez okno. Patrzy, jak znów zbiera się na burzę. Nie boi się jej, bo jest niczym w porównaniu z wojną jej życia.

— Najbardziej mnie dziwi to, że od razu jak przyjechałam do Lwowa poczułam się dobrze. Poczułam się swobodnie, spokojnie i szczęśliwie. Od razu zrozumiałam, że to moje miasto. W pierwszy dzień znalazłam znajomych – grupka dzieci, którzy mieszkają obok. Był wśród nich i mój teraz najlepszy przyjaciel. Właśnie dzięki jego pomocy znalazłam przyjaciół w nowej szkole, przetrwałam swoje najgorsze momenty. Zawsze mnie motywował i uczył nowych ciekawych rzeczy: jeździć na rowerze, gotować makaron i ściągać. On stał się moim domem..

Sonya odwraca wzrok i znowu wygląda przez okno. W jej oczach widać łzy. Pije herbatę, głęboko oddycha i kontynuuje.

— Naprawdę lubiłam Lwów i swoje życie tam, ale w maju 2019 dowiedziałam się, że w sierpniu przeprowadzam się do Kanady. Mój tata dostał tam pracę i możliwość pojechać z całą rodziną. Nie miałam już siedmiu lat, więc rozumiałam, że to będzie trudna decyzja, którą podjęli za mnie. Byłam bardzo zła na rodziców. Za to, że nie zapytali, czy chcę do Kanady. Za to, że musiałam zostawić swoich przyjaciół, szkołę i zainteresowania. Za to, że musiałam zaczynać od nowa. Zostawiałam we Lwowie część swojej duszy… Tydzień spędziłam płacząc w poduszkę. Nie jadłam. Nie wychodziłam z przyjaciółmi. Nie mogłam pogodzić się z tym, że niedługo już mnie nie będzie w ulubionym mieście..

— Rozumiem. Przeżyłam to samo, kiedy musiałam wyjechać do Polski na naukę, bo nie mogłam już uczyć się na zdalnych podczas wojny. I chociaż to była moja własna decyzja, długo nie mogłam się z nią pogodzić. Przeprowadzka to zawsze trudny temat, a zwłaszcza do innego kraju. Najważniejsze jest, by nie bać się trudności, bo czasami takie zmiany wiążą się z czymś bardzo dobrym. Jest to pewne ryzyko, które warto jednak podjąć, żeby otrzymać coś więcej.

— Gdy tracimy coś, jednocześnie coś zyskujemy. Mój przyjaciel, Max, zawsze to powtarzał. Kiedy mu powiedziałam o swoim wyjeździe też to powiedział. Wiedziałam, że jest mu też smutno, ale nadal starał się mnie wspierać. Jego słowa bardzo mi pomogły i do Kanady leciałam już pełna oczekiwań. Miał rację. Straciłam dużo przyjaciół, którzy, jak się okazało po dwóch miesiącach mojej nieobecności, byli po prostu znajomymi – straciłam z nimi kontakt. Jednak zostali ze mną ludzie, którzy na ogromnej odległości byli bliżsi, niż ci, obok mnie. Takie wyjazdy pokazują, kto jest kim i czy straciliśmy czas na potrzebne osoby. Przejmowałam się także tym, że nie będę mogła dalej rozwijać swoich pasji, ale otrzymałam o wiele więcej możliwości, niż mogłam sobie wyobrazić. Jedynym problemem był język. Wszyscy gadali po francusku, z którym nigdy nie miałam doczynienia. Na początku próbowałam się dogadywać po angielsku, ale nie każdy go dobrze rozumiał, więc zaczęłam się uczyć nowego języka. Po 3 miesiącach nauki już mogłam prowadzić proste konwersacje, chociaż miałam zły akcent. Nie zwracałam uwagi, bo ważne, żeby mnie zrozumieli. Po roku mieszkania w Kanadzie już dobrze rozumiałam francuski i w miarę dobrze mówiłam. Jednak mimo udanego życia za granicą, bardzo chciałam wrócić do domu. Rodzice właśnie kupili mieszkanie w Kijowie i zaczęli robić tam remont za pośrednictwem dziadków. Udało mi się wrócić dopiero w lutym 2022 roku.

Zima, która nigdy się nie skończy

11 luty 2022

Siedzę w samolocie i myślę o reakcji przyjaciół na moją wizytę. Nikt nie wie, że przyjadę. Jutro są urodziny mojej przyjaciółki Vitaliny, która mieszka w Charkowie, mam nadzieję, że zdążę.

Właśnie przyjechałam do Charkowa i stoję koło drzwi jej mieszkania. Otwiera drzwi i nie rozumie, co się dzieje. Nagle widzę łzy, a ona mnie mocno przytula.

— Ty głupia! Jak mogłaś mi nie powiedzieć, że wracasz?!

Takiej reakcji się spodziewałam. Jej językiem miłości jest wyzywanie ludzi, więc nawet się nie dziwię, że nie usłyszałam żadnych słów typu: „Tęskniłam” czy „Miło mi cię widzieć”. Wiedziałam, że naprawdę bardzo się cieszy, ale nigdy nie powie tego.

Po wspaniałych pięciu dniach w Charkowie pojechałyśmy do Kijowa. Spotkałam się z rodziną. Poczułam się dużo lepiej.

Pewnego dnia poszłam z Vitaliną na spacer. Kupiłyśmy lody i siedziałyśmy na ławce w parku. Nagle zobaczyłam znajomą sylwetkę. Musiał podejść bliżej, żebym zrozumiała, kto to. Zerwałam się z ławki, rzucając lody na ziemię. Łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Przytuliłam go.

— Skąd wiedziałeś, że tu jestem?

— Nie ważne. Dlaczego mi nie powiedziałaś, że wróciłaś?!

— Max… Przepraszam..

Wiedziałam, że nie jest zły. Popatrzyłam na niego. Prawie się nie zmienił, odkąd widziałam go ostatni raz we Lwowie, zanim wyjechałam. Jednak stał się bardziej dorosły, bardziej dojrzały. Jego głos stał się grubszy, a twarz odzwierciedlała jakąś mądrość. Tylko blask w jego oczach i dołeczki w policzkach, kiedy się uśmiechał, pozostały niezmienione. Znowu poczułam się w domu.

Cały dzień gadaliśmy o wszystkim i o niczym. I kolejne dni też. To były najlepsze dni w moim życiu. Bardzo nie chciałam tak szybko wracać do Kanady. Bóg chyba usłyszał moje prośby, ale wykonał je nie w ten sposób, w jaki się spodziewałam.

Noc 24 luty 2022.

Obudził mnie dziwny dźwięk. Pomyślałam, że to tata zbiera się na samolot – musiał wrócić do Kanady wcześniej, lub ktoś z przyjaciół się wygłupia, ale Vitalina spała na łóżku koło mnie, a Max jeszcze wczoraj pojechał do domu. Rodzice też się obudzili. Dźwięk się powtórzył i o wiele głośniej. Teraz obudziła się już Vitalina.

— Tata, co to za dźwięk?

— Nie wiem, kwiatuszku.

Tata wygląda przez okno i wydaje bardzo dziwny dźwięk. Podeszłam do niego i wszystko zrozumiałam. Zobaczyłam czerwone niebo i ogromną chmurę dymu. Wtedy dźwięk się powtórzył z taką siłą, że zatrzęsły się okna. Wybuchy. Wojna.

Łzy zaczęły spływać po twarzy. Nie mogłam się opanować. Byłam przepełniona strachem. Co to wszystko do diabła znaczy? Dlaczego to wszystko dzieje się ze mną? Dlaczego wojna mnie prześladuje? Czy Bóg nie widział, jak bardzo cierpiałam w 2014? Prawie zwymiotowałam. Miałam atak paniki. Zemdlałam.

Nie pamiętam, jak znalazłam się na kanapie w salonie. Kiedy odzyskałam przytomność, słyszałam tylko płacz mojej mamy. Gdzieś w innym pokoju Vitalina rozmawiała przez telefon z rodzicami. Tata siedział obok i patrzył na mnie nawet nie mrugając.

— Chcę pić.

Tata wstał i poszedł do kuchni. Po chwili wrócił ze szklanką wody. Wzięłam kilka łyków.

— Dziękuję.

Tata patrzy na mnie z poważną miną. Rozumiem, że chce powiedzieć coś ważnego, ale boi się. Patrzę na niego i kiwam głową, dając do zrozumienia, że jestem gotowa.

— Muszę pilnie wrócić do Kanady. Wy z mamą zostaniecie we Lwowie na jakiś czas, potem pomyślimy, co zrobić. Macie godzinę, żeby się spakować.

Nie mogłam nic powiedzieć. Nie mogłam wydusić z siebie żadnego dźwięku. Znowu czułam się siedmioletnią dziewczynką, która musiała uciekać przed Rosją. Historia znowu się powtarza. Byłam zła. Nienawiść mnie przytłacza. Znowu przez Rosję muszę cierpieć. Kiedy to się skończy?

Nie mogłam nic innego zrobić, więc poszłam do swojego pokoju, żeby się spakować. Towarzyszyły mi dźwięki alarmu. Za godzinę już wsiadaliśmy do samochodu dziadków. Chciałam jak najszybciej znaleźć się we Lwowie, chociaż wiedziałam, że tam też nie jest spokojnie. Przy wyjeździe z miasta tworzyły się straszne korki. Każdy chciał uciec. Każdy bał się tej wojny. Każdy szukał spokoju na Zachodzie.

Po trzech godzinach udało nam się wyjechać z miasta. Słyszałam jeszcze parę wybuchów. Po drodze też. Teraz cały czas towarzyszyły mi wybuchy. Próbuję wspomnieć, czy wcześniej już przeżywałam coś takiego. Chyba nie. I właśnie wtedy zrozumiałam, że wojna ostatecznie zepsuła moje życie. Putin odebrał mi dzieciństwo i beztroskę. Właśnie w samochodzie na tej drodze zrozumiałam, że już nigdy nie będę taka sama.

Po 7 godzinach byłam już we Lwowie. Tata od razu pojechał na granicę – musiał jak najszybciej ją przekroczyć. Dziadkowie, moja mama, ja i Vitalina zatrzymaliśmy się u Maxa. Nie poznałam jego rodziców. Jego zawsze wesoła i uśmiechnięta mama teraz nawet się nie odzywała. Miała czerwone spuchnięte oczy – na pewno płakała. Jego tata, który wyglądał groźnie, ale tak naprawdę był bardzo zabawny i towarzyski, teraz wyglądał smutno. Bardzo mało mówił i wcale nie żartował. Tylko Max prawie się nie zmienił – uśmiechał się, uspokajał i nawet próbował żartować. Wiedziałam, że to tylko maska, którą założył, aby pomóc nam wszystkim przetrwać ten trudny czas. Wiedziałam, że w środku też umiera z bólu, że też cierpi, ale nigdy tego nie pokazywał. Nawet ich piesek – słodki pudel, nie szczekał, nie biegał i nie chciał się bawić czy przytulać.

Do wieczora każdy siedział pogrążony w myślach. Nawet nie ruszyłam telefonu. Nagle zadzwonił telefon mamy. To był tata. Mama w końcu się uśmiechnęła. Pogadała z nim chwilę. Wtedy właśnie wszyscy się obudzili. Tata Maxa zaczął żartować, a jego mama go uciszać.

— Na pewno zadzwonił, żeby powiedzieć, że już znalazł sobie nową żonę.

— Cicho!

— Co ty chcesz ode mnie, kobieto? Czy ja mam siedzieć jak na pogrzebie?

— Cały dzień tak siedziałeś i teraz możesz.

— To był mój roczny limit, więcej nie mogę.

— Cicho!

Moja mama zaczęła się głośno śmiać.

— Ale wy jesteście, nie wytrzymam, już nawet przez telefon nie mogę pogadać.

Wszyscy zaczęli się śmiać. Mama zwróciła się do mnie:

— Tata prosił przekazać, że bardzo Cię kocha.

— A gdzie już jest?

— Już przekroczył granicę. Znalazł jakichś znajomych, którzy stali właśnie na początku kolejki i przekroczył z nimi. Inaczej stałby jeszcze do soboty. Conajmniej.

Tata mojego przyjaciela znowu zaczął żartować, ale już nie słuchałam. Myślałam o tym, ile ludzi szuka spokoju za granicą. Nie interesują ich już problemy, z którymi mogą tam się spotkać. Chcą po prostu spokoju… Wolności. Życia. Już nie ma różnicy, co zostawią w swoich miastach: szczęście czy smutek. Po prostu chcą żyć. Nie chcą się martwić tym, czy przeżyją następny dzień i kolejną noc… Nie chcą czekać na swoją śmierć w piwnicy rano czy w swoim łóżku o trzeciej w nocy… Strach. Przerażenie. Tylko te uczucia kierują teraz ludźmi… Nie ma teraz nic dobrego. To wszystko zginęło w nocy z 23 na 24 lutego. I już nigdy nie wróci w takim samym stopniu. Ktoś może udawać, że nic się nie stało, i próbować żyć jak wcześniej, ale wspomnienia z tej pamiętnej nocy będą prześladować nas do końca naszych dni. Nie ma sposobu na zapomnienie tego, co się wydarzyło. Nie ma sposobu by wrócić w czasie i coś zmienić. Zatrzymaliśmy się na tej zimie, tej nocy 24 lutego. I nie ma sposobu stąd wyjść. Jest to zima, która się nie skończy. Nigdy…

Chcesz pomóc sobie – pomóż innym

W ciągu trzech dni opamiętałam się i już nie mogłam usiedzieć na miejscu. Mama mojego przyjaciela była wolontariuszką w ośrodku dla uchodźców, więc razem z Vitaliną zaczęłam pomagać. Nadal czekaliśmy na rodziców przyjaciółki, którzy nie mogli wyjechać z Charkowa. Nie mieli zasięgu. Nie mogli połączyć się z córką. Nawet powiedzieć, że żyją. Czekaliśmy jak na szpilkach. Ani jednej wiadomości. Ani jednego słowa… Vitalina starała się nie pokazywać swojego bólu, ale każdej nocy słyszałam jak płakała. Widziałam, jak podskakiwała, gdy na jej telefonie pojawiła się nowa wiadomość, ale nigdy nie byli to jej rodzice. Straciła swój dziecięcy, naiwny, ale szczęśliwy wyraz twarzy. Prawie się nie uśmiechała. Już nie żartowała. Nie mogła jeść, nie mogła spać. Myślała tylko o rodzicach… Za co ją podziwiam? Pomimo własnego bólu, próbowała ukoić ból innych. Oddała wszystko, żeby pomóc innym. Słuchała historii i wspierała ich, aby czuli się lepiej. Bawiła dzieci matek, które chciały przespać choćby godzinę. Dawała ciepło osobom starszym, aby nie czuli się tak samotni. Robiła, co mogła, żeby uciszyć ból, przede wszystkim, własny.

Kolejny dzień, kiedy przychodzę do ośrodka. Pani z nowonarodzonym dzieckiem prosi by potrzymać go, bo bolą ją ręce. Biorę małego chłopczyka i pytam kobietę skąd jest.

— Jestem z Zaporoża. Jechaliśmy trzy dni do Lwowa pociągiem. Ledwo zmieściłam się z synem. Było tylu ludzi, że niektórzy spali na stojąco między półkami. Nie mogliśmy się ruszać, bo nie było miejsca. Musiałam się wydostać na górną półkę, żeby móc karmić Ryszarda. Cały czas słyszałam krzyk dzieci, płacz kobiet i ciężki oddech mężczyzn. Nie mogliśmy korzystać z łazienki, bo nikt nie mógł tam przejść. Nie mieliśmy jedzenia. Pamiętam, jak w środku nocy pociąg zatrzymał się w lesie. Przez bombardowania maszynista nie podjął ryzyka by jechać dalej. Wszędzie zgasił światła, żeby nie było widać. Chodził między wagonami i uciszał dzieci i kobietys, żeby nie było słychać. Na terytoriach okupowanych można funkcjonować tylko w ten sposób.

Kolejna łza spłynęła po moim policzku. Nie musiałam wypytywać o czyjąś historię. Każdy chciał podzielić się swoim przeżyciem. Chętnie słuchałam. Wiedziałam, że to pomaga. Że jest łatwiej.

Spędziłam cały dzień z tą kobietą i jej synem. Była bardzo miła i starała się myśleć pozytywnie mimo tego, co przeżyła. Bohaterka… jak wiele innych matek.

Zbyt realny sen

Dwa tygodnie chodziłam do ośrodka. Pewnego wieczoru siedziałam w kuchni z Vitaliną i Maxem. Gadaliśmy o swoich planach, które zniszczyła wojna. Nagle otwierają się drzwi wejściowe. Kto to może być? Przecież wszyscy są w domu. Słyszę bardzo znajomy głos…

— Dobry wieczór, kochani!

Tata Vitaliny… Na dźwięk jego głosu przyjaciółka zerwała się z miejsca i za chwilę już przytulała rodziców. Moja mama i rodzice Maxa też natychmiast wyszli z salonu. Ze łzami szczęścia na twarzy zaczęliśmy się wszyscy przytulać. Każdy z nas bardzo się cieszył, że udało im się przyjechać. Spadł nam kamień z serca.

Do później nocy gadaliśmy o naszych przeżyciach, o wojnie, o naszym dzieciństwie, o planach na przyszłość. Dopiero gdy skończyły nam się ciastka, poszliśmy spać. Była trzecia w nocy. Jeszcze długo myślałam o tej rozmowie i zasnęłam aż nad ranem.

Obudziłam się, jak zwykle, od dźwięku wyjących syren. Popatrzyłam na zegar. 6:08. Nikomu się nie chciało iść do piwnicy, więc zostaliśmy w mieszkaniu. Usiedliśmy na korytarzu, między dwiema ścianami nośnymi, z herbatą i kanapkami. To było najlepsze śniadanie w moim życiu. Znowu gadaliśmy o różnych ciekawych rzeczach. Myślałam, że już wszystko będzie w porządku.

Nagle przyszła wiadomość. Odblokowałam telefon. „Wiadomości Kijów”. Otwieram stronę i widzę… swój blok. To, co z niego zostało… Same ruiny… Pokazałam to rodzicom. Widziałam na ich twarzach własne emocje. Ból. Wycofanie. Zniszczenie. Zaczęłam płakać. To nie mogło być prawdą. Nie chciałam zaakceptować tego faktu, że nie mam już domu. Że nie mam już marzeń. Moje marzenia się rozsypały. Nie mogłam się pozbierać. Od dziecka marzyłam by mieszkać w Kijowie, dlatego właśnie rodzice kupili mieszkanie i zrobili remont. Już wyobraziłam sobie, jak po studiach będę tam mieszkać. Po raz kolejny się przekonałam, że moje marzenia się nie spełniają. Od dziecka. Nawet gdy myślałam, że wszystko będzie dobrze i cieszyłam się, nagle okazywało się, że dobrze już było. Po prostu chciałam być dzieckiem. Czy nastolatkiem. Czy dorosłą. Po prostu szczęśliwą. Czy to tak dużo? Znowu patrzę na zdjęcie ruin. Kawałki betonu. Rusztowanie metalowe. Czyjaś ręka pod gruzami... Powiększam zdjęcie. Boleśnie znajomy manicure. Czy to ta studentka, która wynajmowała mieszkanie obok? Myśli mnie trawią. Ból. Strach. Atak paniki. Znowu straciłam przytomność..

Znowu leżę na kanapie. Pomyślałam, że ostatni miesiąc był snem. Zbyt realnym snem. Ale nie patrzy na mnie tata i to nie jest moje mieszkanie. Zamiast taty – Max, a jestem w jego mieszkaniu. Docierają wydarzenia ostatniego miesiąca. Znowu jestem zwykłą siedmioletnią dziewczynką z Krymu. Zaczynam płakać. Znowu atak paniki. Teraz nie zemdlałam, Max mnie uspokoił. Jeszcze nie wiem, że takie ataki paniki będą prześladować mnie jeszcze cały rok, a potem czasami będą wracać. O tym dowiem się później, kiedy wrócę do Kanady. Jeszcze nie wiem, że po powrocie będę musiała spotykać się z psychologiem. I że to prawie nic nie da, bo muszę przepracować wszystko sama. Nikt nie może mi pomóc. Jeszcze nie wiem, że wojna zniszczyła moje życie. Ciągle łudzę się, że to minie.

Minęło półtora roku od tego momentu, gdy straciłam ostatnią szansę na życie w Kijowie. I minęło już prawie 10 lat od tego momentu, kiedy wojna zniszczyła moje życie. Mam 17 lat i nie mogę się obudzić z tego koszmaru. Przecież nie może być tak źle. Na pewno wiem tylko jedno. Nigdy nie będę taka sama. Będę musiała do końca życia mierzyć się z cierpieniem.

Filozofowie twierdzą, że wszystkie nasze traumy i cierpienia biorą się z dzieciństwa… Kto z nami je przepracuje? Kiedy uwolnimy się od lęków i koszmarów? Czy jest jeszcze jakieś światełko w tunelu? Czy już taki nasz los – dzieciaków ukraińskich?

P.S. Kiedy to piszę trwa wojna w Izraelu, oczy świata są tam zwrócone. Boję się, że świat o nas zapomni i będziemy niechcianym bękartami Europy, świata…

Drogi czytelniku, z góry przepraszam za styl i niepoprawny szyk zdań (jak mawia polonistka), ale pisałam w emocjach, dużo płakałam. Nawet jeśli mój tekst będzie niezauważony, dla mnie już spełnił swoje zadanie – to jakiś rodzaj katharsis. Wyrzucenie emocji i żalu do Boga, świata, ludzi…

Licznik odsłon: 229
2025  Ogólnopolski Turniej Reportażu im. Wandy Dybalskiej   globbersthemes joomla templates