Oliwia Wiśniowska - TOMASZ - oszust matrymonialny co brata z robót u Niemca wyratował

Z miłości do brata dobrowolnie jedzie na roboty przymusowe w Sudety. Kilkadziesiąt lat później z bezradnością patrzy jak sfatygowanym maluszkiem jakiś małolat ciągnie Władka za szmaty po drodze, a jego martwa głowa zostawia za sobą już tylko strużkę krwi… Z miłości oszukuje wybrankę swojego serca, by później być z nią do końca swoich nie zawsze łatwych dni, a nawet i nieco dłużej ….

Przedatki - tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Lata 20 – te XX wieku gdzieś w przysiółku małej podkarpackiej wsi stoi dom kryty strzechą – jeden z siedmiu jakie stoją pod lasem. Ani lepszy, ani gorszy. Zwykły wiejski dom - jest izba mieszkalna z piecem i stojącą przy nim ławką, komora i sień, no i jest też stajnia. W domu to czuć, albo dym cofający się z pieca, albo smród końskiego łajna ze stajni jak kto drzwi dobrze od sieni nie przymknie. Ale w tamtych latach to norma – tak jest wszędzie. No i na stole lampa naftowa – świeci tyle ile musi, bo przecież nafta kosztuje. Drogi do domostw praktycznie nie ma, no może jakaś jest, ale na piechotę ciężko dojść, a furmanki - jak trochę popada - to grzęzną tak w błocie, że później kilku chłopa wyciągnąć jej z tego bagna nie może. Jak mieszkańcy idą do pobliskich wsi to buty niosą w rękach, wzuwają je dopiero na ubitej drodze, a dzieci to w ogóle na bosaka chodzą. Ludzie żyją tu ubogo, ale spokojnie, z tego co ziemia daje. Przyroda wyznacza im dobowy, miesięczny i roczny tryb życia.

W tym miejscu zapomnianym przez Boga i ludzi przychodzi na świat późnym wieczorem 20 kwietnia 1913 roku TOMASZ – drugie dziecko gospodyni domowej Anny i myśliwego Jana. Urodził się, bo Bóg tak chciał, ani nie był dzieckiem wyczekiwanym, ani też niechcianym. Po prostu urodził się jak wiele innych dzieci w tamtych latach. Był zdrowy i silny, to przeżył. Takiego szczęścia nie miało całe rodzeństwo Tomka - kilkoro dzieci zmarło. Nic dziwnego na tamte czasy, naturalna selekcja. Silniejszy przeżył, słabszy musiał odejść. W sumie w rodzinie Anny i Jana przeżyło trzech synów Antek, Tomek i Władek. Więcej dzieci Anna nie miała, bo wkrótce po narodzeniu Władka umiera. Nagle…. Dzieci zostają same z ojcem, a Jan to dobra partia na męża - myśliwy. Nawet jak nie ma co jeść to z pobliskiego lasu zawsze coś przyniesie – a to sarnę, czasem zająca, nawet dzik się trafi. U Tomka w domu głodu nie ma, u sąsiadów się zdarza. Jan nie próżnuje, szybko szuka zastępstwa za żonę. Wieczorami zostawia dzieci i idzie w zaloty do młodej panny w Nienadowej. To nic, że dziewczyna jest w wieku jego syna Antka, Ojcu to nie przeszkadza, a wręcz łechta jego męskie ego. Wkrótce Zośka zostaje drugą żoną Jana, a chłopcy zyskują macochę. Przynajmniej nie muszą już płakać za piecem po nocach jak wtedy, gdy ojciec ich zostawiał i szedł w konkury.

Tomek dorasta. Kończy siedem klas w szkole podstawowej w Nienadowej. Jak nie ma roboty w domu to idzie na piechotę z innymi dziećmi trzy kilometry na lekcje, jak robota jest - to zostaje w domu. Jest prymusem, więc nauczyciel w trzeciej klasie wysyła go od razu do klasy piątej.

Po co Ci rok marnować Tomek – mówi.

Za dziecka młokos to najchętniej lubił paść krowy, bo ani się przy tym nie narobił, ani nie namęczył, a był czas, żeby z innymi dziećmi się pobawić. Czasem pomaga macosze w obejściu, nanosi wodę, w piecu zapali. Wieś rodzina opuszcza rzadko, bo i po co … Raz na jakiś czas macocha jeździ pohandlować trochę jajek, mięsa, czy masła do pobliskiego miasteczka, ale zazwyczaj to handlarze (głównie Żydzi) zaglądają do wsi, z nadzieją że coś kupią od miejscowych. Tak mijają spokojnie kolejne lata… Niestety wszystko co dobre, ma swój kres.

Braterska miłość

1939 r. – wybucha II wojna światowa, Tomek ma 26 lat.

Flirciarz z niego dobry, ale jakoś do żeniaczki mu się nie śpieszy, więc nadal jest sam. W pierwszych dniach wojny na wsi jest spokojnie, nic nie zwiastuje nadchodzących tragedii. Jednak już około dziesiątego września 1939 roku zapach i smak wojny dociera i do rodziny Tomasza. Jan odwiedza znajomych w pobliskich Połankach, gdzie dowiaduje się, że wojna jest tuż za progiem. Znajomy, co był na mszy w pobliskim babickim kościele widział polskich żołnierzy, których na mszę przyprowadził bratanek miejscowego proboszcza, dowódca. Ksiądz Wojciech, bo tak mu było na imię, jak zobaczył krewniaka to przerwał ponoć mszę i z przerażeniem zapytał:

„A po coś ty tu Bronek przyszedł?”.

Z tą wizytą wojna wkroczyła na dobre na okoliczne tereny. Dzień później ten sam człowiek płk Bronisław Prugar – Ketling wraz ze swoimi żołnierzami stoczy krwawą bitwę z wojskami niemieckimi na krzywieckich wzgórzach. Do miejscowej szkoły, gdzie urządzono niemiecki szpital polowy, zwożono rannych żołnierzy. Ale to działo się kilka kilometrów od miejsca zamieszkania Tomka i jego rodziny. Strach jest, ale jak na razie na Przedatkach jest cicho, spokojnie. No może poza tymi kontyngentami ustanowionymi przez Niemców. Nie dość, że niejednokrotnie nie ma co do gęby włożyć to jeszcze teraz Niemcy zażądali, by większość z tego co wyprodukowano w gospodarstwie im oddawać. Zośka albo któreś ze starszego rodzeństwa systematycznie musi nosić mleko i inne produkty do Nienadowej i przekazywać Niemcom. Ale co było zrobić, innego wyjścia nie było. Dobrze, że ojciec do lasu pójdzie i jaką zwierzynę przyniesie.

W pamięci Tomka aż do samej śmierci, przetrwa tragiczne wspomnienie egzekucji Żydów w nieodległych Połankach. Ten straszny, przerażający krzyk ludzi:

- Nie zabijaj!

- Litości, ratujcie!

Jednak zabili, nie mieli litości. Wystrzały i jęki konających, a później była już tylko cisza, tak przeraźliwa, że aż bolało. To traumatyczne doświadczenie, te odgłosy zostały z Tomaszem do końca jego dni…

Wojna dociera do gospodarstwa Jana. 19 – letni Władysław dostaje skierowanie na roboty przymusowe. Rodzinę odwiedza dwóch Niemców i przekazuje tą straszną nowinę. Władek to jeszcze młokos, jak takiego dzieciaka wysłać w nieznane? A sprzeciwić się Niemcom to pewna śmierć. Tomek postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Dla Niemców nie miało znaczenia – chłop to chłop. Zamiast Władka na przymusowe roboty jedzie Tomek. Tym razem starszy brat ratuje od zguby młodszego, za kilkadziesiąt lat przyjdzie mu stać bezwładnie i patrzeć z bólem na śmierć brata. Ale o tym później.

Szansa na drugie życie

Tomasz trafia w Sudety. Tam pracuje w fabryce śmigieł – on i wielu innych Polaków, Ukraińców, Czechów, Rosjan …. Tomek jest Polakiem, jest oznakowany, na ramieniu zawsze ma opaskę z literą P. Jest ten gorszy, drugiej kategorii. Wszystko nowe i przerażające. Raz dziennie dostaje jeść: kawę z żołędzi i pajdę chleba z cuchnącym serem, czasem marmoladą, Żołądek przyzwyczaja się do tego obozowego jedzenia. Ciężka codzienna praca, sen w przyległym do fabryki baraku – tak mijają kolejne dni, pracownicy tracą rachubę czasu. Jeden dzień podobny do drugiego. Tomasz nie żałuje podjętej decyzji. Dziękuję Bogu, że jego młodszy brat jest bezpieczny. Przynajmniej taką ma nadzieję. Jak długo był w Sudetach – rok, dwa, trzy? Mój rozmówca nie pamięta, a może nawet nie wie. Prawdopodobnie około pięciu lat. Nadchodzi czas, gdy zaczyna robić się nerwowo. Coraz więcej niemieckich twarzy znika z krajobrazu fabryki. Wśród Polaków panuje dezorientacja, nie wiedzą co się dzieje.

- Выйди на польский. Вы свободны! – któregoś dnia słyszą ryk zza otwieranej bramy fabryki. Radzieccy żołnierze kolbą karabinów wypychają oszołomionych robotników za bramy fabryki.

Вы свободны! – po raz kolejny krzyczą inni!!!

Ruskie nas uratowali . Wojna się skończyła – słychać wśród tłumu wybiegającego za bramy – możemy wracać do naszych.

Jest 1945 rok.

Syn Stanisław po latach wspomina wypowiedź Ojca do jednej z urzędniczek w latach 90 – tych XX wieku, bodajże z ówczesnego Urzędu Wojewódzkiego, która beznamiętnie wypytywała Tomasza o szczegóły robót przymusowych, gdy ubiegał się o dodatek dla osób deportowanych do pracy przymusowej. Siedząc za biurkiem z długopisem w ręku znudzona zadawała głupawe pytania Tomkowi: A sam Pan tam poszedł? Jak długo tam Pan był? Jakie miał Pan warunki itp. itd. Jej rozmówca nie wytrzymał i wykrzyczał jej prosto w twarz:

- „Babo, gdybyś widziała to co ja w tamtych czasach, to te włosy co i tak ci na głowie stoją to by ci dębem stanęły!”.

Tomasz mógł wracać do Polski, wojna się skończyła. Tylko jak? Pieniędzy nie miał, nic nie miał. Gdzie Sudety, a gdzie Bieszczady, Przemyśl, Nienadowa. Siła walki i determinacja, by zobaczyć ponownie rodzinny dom była tak silna, że rusza pieszo bez grosza przy duszy w tym w czym stał przy maszynie. Takich osób zdeterminowanych do powrotu do Polski było więcej. Pieszo, wiele dni i nocy idą w rodzinne strony. Czas nadal niespokojny, więc ta podróż jest bardzo trudna i wyczerpująca. Jedzą co znajdą w lasach, lub przy drogach. Częstym posiłkiem bywa zupa z pokrzywy ugotowana w jakiejś puszce na ognisku. Unikają ludzi, domostw. Boją się. Stare, zniszczone buty, które już dawno przeżyły swoją świetność odmawiają posłuszeństwa. Z czasem trzeba iść boso. Nocami odpoczywają w zagajnikach, rowach. Pewna noc z tej podróży utkwi Tomaszowi do końca jego dni w pamięci. Wszyscy śpią, a jemu pęcherz nie daje spokoju. Pewnie wieczorna zupa z pokrzywy tak pobudziła do działania układ moczowy. Idzie w pobliskie krzaki za potrzebą… Ostrożnie stawia każdy krok, by nie obudzić współtowarzyszy. Trzask łamanych gałązek, pohukiwanie sowy, lekki powiew wiatru i cichutkie kwilenie… Ostrożnie idzie dalej zaciekawiony odgłosem. Nagle cały blednie, ciało mu prężnieje… Przed nim leży martwa młoda kobieta, na wpół naga i jeszcze ciepła. Oczy ma szeroko otwarte, a twarz wykrzywioną w niemym krzyku. Przy niej leży niemowlę, które daremnie ssie nagą, martwą pierś matki. Okrutny oprawca zbezcześcił ciało matki, ale dziecko zostawił żywe. Wojna, choć ponoć dobiegła końcowi nadal zbiera swoje żniwo. Oszołomiony Tomasz w resztki ubrań matki owija małego chłopca, na oko półrocznego i z krzykiem rozpaczy budzi towarzyszy podróży.

- Zostaw , co my z nim zrobimy – mówi jeden ze współtowarzyszy.

Inny dodaje: Sami nie mamy co jeść.

Jednak Tomkowi sumienie nie pozwala zostawić dziecka na pewną śmierć.

Nie zostawię. Znajdę mu dom, Może go kto ze wsi weźmie.– mówi.

Jego koledzy grzebią matkę, a on nie zważając na strach idzie do pobliskiej wioski prosić, by ktoś przyjął Znajdę. Po raz kolejny narażając swoje życie daje szansę drugiemu człowiekowi. Po wielu namowach dziecko przyjmuje młoda kobieta. Tomasz nigdy więcej nie dowiedział się jaka przyszłość spotkała tego chłopca, dał mu jednak możliwość przeżycia. Do końca życia zastanawiał się czy dziecku dane było dorosnąć. Nigdy jednak nie uzyskał odpowiedzi na to pytanie.

Wielodniowa wędrówka dobiega końca. Tomek wraca w rodzinne strony. Ocalony przez niego brat Władek ożenił się i wyprowadził. Podobnie jak i najstarszy braci. W domu jest już tylko ojciec z macochą i ich wspólnymi dziećmi. Niby cieszą się, że Tomasz wrócił, ale On nie widzi w tym domu już dla siebie miejsca. Nie ma matki, nie ma braci. Jakoś tu obco.

Matrymonialny oszust

Od ludzi słyszy, że w Babicach organista szuka kogoś na służbę. Zgłasza się tam i zostaje przyjęty do pracy. To właśnie w babickim kościele po raz pierwszy spotyka Jankę, niską brunetkę z długim czarnym warkoczem, może trochę nieśmiałą, ale to go najbardziej w niej urzeka. Od razu wpada mu w oko. Jest jeden problem - Janina ma 19 lat, a Tomasz skończył już trzydziesty drugi rok życia. Wygląda jednak na młodszego, co mu szkodzi trochę zaniżyć wiek. Tak też robi. Któregoś dnia zabiera ze sobą Ojca i idzie starać się na Skopów o rękę Janiny. Mówi jednak, że ma 23 lata. Przyszła narzeczona i jej rodzice wierzą kawalerowi. Tomasz miał zawsze wyostrzony dowcip i gładko potrafił zmyślać różne bajeczki. Bez mrugnięcia okiem oszukuje przyszłą żonę. Jego ojciec nie wyprowadził przyszłej synowej z błędu. Janina dopiero w dniu ślubu dowiedziała się, ile jej wybranek ma naprawdę lat. Miłość była silniejsza od złości. Janka z Tomaszem bierze ślub w 1946 roku. Żyją dość długo, ale nie zawsze szczęśliwie.

Jak żyć

Tomek z Janką zaczynają nowe, wspólne życie. Jak się okazało później naznaczone bólem i cierniami. Mieszkają w Skopowie, w rodzinnym domu kobiety, w chacie krytej strzechą. Młody małżonek rozpoczyna budowę nowego domu. Ale brak mu i pieniędzy i materiałów na budowę. Z trudem skleja to rodzinne gniazdko. Pojawia się pierwsze dziecko w rodzinie – syn Stanisław. Niestety chłopiec umiera w drugim roku życia. Ten pierwszy rodzinny dramat napawa małżonków ogromnym żalem, ale i cementuje ich uczucie. Rok po śmierci syna w rodzinie pojawia się córka Waleria, a pięć lat później Zofia. Na szczęście dziewczynki rosną i rozwijają się zdrowo. Dziesięć lat po narodzinach Walerii Janina jest ponownie w ciąży. Tym razem rodzi się syn, a rodzice nazywają go Stanisław (na cześć zmarłego Pierworodnego). Po Staszku sześć lat później rodzi się jeszcze Anna i najmłodszy Jan. Niestety los kolejny raz dotkliwie rani Tomasza i Janinę. Najmłodszy syn umiera nie skończywszy pierwszego roku. Żyć jednak trzeba, bo jest czwórka dzieci. Lata mijają, małżonkowie w wielkiej miłości i wzajemnym szacunku wychowują potomstwo. Walerka zamierza wychodzić za mąż. Jej wybranek Antoni pochodzi z pobliskiej Krzywczy, lubi wygłupy tak jak przyszły teść, więc Tomaszowi narzeczony córki bardzo przypada do gustu. Wkrótce po ślubie Walerii na świat przychodzi pierwszy jej syn Zbigniew. I tu niestety idylla się kończy. Dziewczyna ponownie jest w ciąży, a przy tym bardzo źle się czuje. Ciągła biegunka, nagłe chudnięcie, bardzo złe samopoczucie – to nie mogą być tylko i wyłącznie symptomy ciąży. Idzie do krzywieckiego felczera, który odsyła ją do lekarza w Przemyślu. Tam młoda żona i matka słyszy wyrok:

- Masz raka dziewczyno. Dziecka trzeba się pozbyć to może się wyratujesz.

Jest 1968 rok.

Walerka kocha już to dziecko i nie usuwa ciąży. Woli umrzeć niż stracić maleństwo. Dziecko samo opuszcza łono matki, organizm jest za słaby. Lekarze wykonują operację, wycinają guza, a jelito wypuszczają na zewnątrz powłok brzusznych. W tamtych latach nie było worków stomijnych, medycyna była bezradna na takie schorzenia. Jak nawet coś zje, to zaraz to z niej wyleci. A smród przy tym straszny. To głównie Tomasz zajmuje się umierającą córką. Antoni chodzi do pracy, no i jest jeszcze mały Zbyszek. Janka zajmuje się domem i młodszymi dziećmi. Serce Tomka rwie się na tysiące kawałków, kiedy jego ukochana córeczka kona. Kolejny raz Janina z mężem tracą dziecko. Ta śmierć wydrapała ogromną ranę w sercu małżonków. Na pociechę został im wnuk Zbyszek. Lata mijały. Bogu dzięki pozostała przy życiu trójka dzieci dorosła i założyła rodziny. Tomek zbliża się do siedemdziesiątki.

Chichot losu

Tomasz i Janina starzeją się. Jednak pomimo wielu kłód rzucanych im przez los pod nogi zawsze są pogodni i nastawieni pozytywnie do życia. Co niedzielę idą razem do kościoła. Janka zawsze trzyma Tomka pod rękę. Nigdy się nie kłócą, a przynajmniej nikt z najbliższych takiej kłótni nie słyszał. W ich oczach widać wzajemną miłość. Przed sześćdziesiątką Janka zachorowała na cukrzycę, ale z tym da się żyć.

Co do zdrowia Tomasza jego syn pamięta pewną przezabawną sytuację. Tomek nie wiedział nawet jak wygląda gabinet lekarski. Choć pracował w nieludzkich warunkach, jadł trawę czy pokrzywę zdrowie nigdy mu nie zaszwankowało. Gdy gdzieś koło osiemdziesiątki zaczęło mu coś łupać w krzyżach po raz pierwszy poszedł do lekarza do pobliskich Babic. Pani doktor przepisała mu serię zastrzyków na korzonki w pośladek. Pielęgniarka zawołała go do siebie do gabinetu celem zaaplikowania lekarstwa. Zdezorientowany staruszek nie wiedział jak ma się zachować.

- Panie, robimy zastrzyk. Ściąg pan portki – mówi kobieta.

- No, ale jak ? – zmieszał się pacjent patrząc na dziewczynę, która mogłaby być jego wnuczką.

- Noż normalnie. W dół! – mówi zniecierpliwiona pielęgniarka.

Chłopu głupio się zrobiło, że zajmuje czas personelu, a inni pacjenci czekają chowając wstyd wziął rozpiął pasek od spodni i spuścił wszystko w dół stając przed młodą kobietą jak go Pan Bóg stworzył. Teraz to Pani Pigułce zrobiło się niezręcznie, no ale zastrzyk zrobiła. Następnego dnia, Tomasz poinstruowany przez syna, wiedział już jak opuścić spodnie do zrobienia zastrzyka.

Któregoś dnia odzywa się do niego brat Władysław mieszkający w Huwnikach z informacją, że umarł ich kuzyn. Bracia rzadko widywali się z uwagi na odległość, ale i na podeszły wiek, więc obaj cieszyli się na wspólne spotkanie pomimo smutnej okoliczności. Żaden z nich nie przypuszczał, że zakończy się ono tak tragicznie. Tomek z Władkiem po zakończonej ceremonii pogrzebowej idą wspólnie w kierunku wsi. Janka tym razem - wyjątkowo - nie pojechała z mężem. Był to początek lat 90 – tych, ruch na drodze taki sobie. Na szosach królowały maluchy, polonezy, syreny tez jeszcze jeździły, ale na wiejskich dróżkach zazwyczaj było spokojnie. Zazwyczaj…. Tego feralnego dnia pewien młokos z sąsiedniej wsi dorwał się „maluszka” ojca, więc chciał zobaczyć ile z niego wyciśnie. No i wycisnął, tyle że życie z Władka. Pędził na oślep, nie zauważył dwóch starców pogrążonych w rozmowie, wracających wolnym krokiem z cmentarza. Rozpędzony fiat wziął pod koła Władka, a jego ubrania zahaczyły o tylną oś samochodu. Kilkanaście metrów ciągnął ciało, zanim ocknął się że coś jest nie tak. Kiedy zatrzymał auto, na ratunek było już za późno. Staruszek był martwy, a czerwona smuga krwi ciągnęła się na drodze kilkanaście metrów. Tomek krzyczał, tak strasznie krzyczał, ale na nic zdał się jego krzyk. Brat, którego uratował od ciężkiej pracy w obozie, człowiek, który był mu tak bardzo bliski, ginie na jego oczach, a on jest bezradny. Dożył ponad siedemdziesięciu lat po to, by jakiś gówniarz zatłukł go na drodze. Po raz kolejny serce Tomasza tak bardzo krwawiło.

Nie opuszczę Cię nawet po śmierci

Długo nie mógł wylizać się po śmierci Władysława. Nie umiał zrozumieć, dlaczego musiał on zginąć tak głupią i okrutną śmiercią. Janina cały czas wiernie tkwi przy boku męża i go wspiera. Minął rok, drugi, trzeci, Tomasz w kwietniu skończył 84 lata. Pomimo tylu tragedii życiowych zawsze optymistycznie nastawiony do życia. Jak zięć przejął gospodarkę powoli usuwa się w cień. Cieszy się wnukami, a miał ich sporo, bo aż 13 - zważywszy na to że dzieci za dużo nie miał. Był twardego zdrowia, ale wiek robił swoje. Latem 1997 roku chyba bardziej starość niż choroba przykuwa go do łóżka. Bolą go nogi, czuje się słabo, ale humor go nie opuszcza do końca. Gdy którejś niedzieli, jak zwykle przychodzi do niego syn z żoną i wnuczkami, Tomasz choć bardzo słaby, podnosi się na łokciach i mówi do syna:

- Staszek, powiedz jaki kawał.

- O czym chcesz tato? – zapytał syn patrząc na zmizerniałego Ojca.

- Nie masz tam co o jakiej blondynce? – łypnął staruszek do syna porozumiewawczo okiem.

No i Staszek powiedział dowcip: jeden, drugi, trzeci. A ojciec śmiał się, choć ciężko mu było się ruszyć.

Tomasz gaśnie z dnia na dzień, ale żona z ogromną czułością opiekuje się nim do końca. Nie dopuszcza nawet myśli, że jej Ukochany mógłby umrzeć. Po prostu nie przechodzi jej to przez głowę, za bardzo go kocha, by pozwolić mu umrzeć. Jednak jej troska nie powstrzymała śmierci. Przyszła po Tomka w południe 5 września 1997 roku. Po cichu nie mówiąc nikomu. Nawet Janki przy nim nie było, bo wyszła akurat na dwór po drewno, by rozpalić w kuchni.

5 września 1997 roku zmarła też Agnes Gonxha Bojaxhiu, szerzej znana jako Matka Teresa z Kalkuty. Ona poświęciła się ubogim i umierającym, on tym, których kochał. Takie skojarzenie autorki. Pewnie przypadek, zrządzenie losu, a może jednak nie?

Tomasz został pochowany na babickim cmentarzu trzy dni później. Dla Janki śmierć męża jest ogromnym ciosem. Potrafiła poradzić sobie ze śmiercią trójki dzieci, ale był przy niej wówczas jej Ukochany. Brak męża, był dla niej nie do wytrzymania. Popada w depresję, cukrzyca bardzo się zaostrza. Janina gaśnie w oczach. Na nic zdały się starania dzieci, wnucząt. Janina umiera za życia z tęsknoty za Tomkiem. Ciągle nieobecna, nic ją nie cieszy. Cały czas powtarza, że On na nią czeka…. Umiera niespełna cztery lata później. Zabija ją miłość do męża. Ot, dziwnie działa to serce…

Od autorki:

Tomasz - niby zwykły prosty człowiek z podkarpackiej wsi, ale dla mnie jednak to wielki bohater i wzór do naśladowania. To mój Pradziadek, a Ojciec mojego Dziadka, który zrelacjonował mi historię życia swojego Taty – człowieka, który z miłości poświęcił się dla brata, który szaleńczo zakochany oszukał swoją wybrankę, by później skraść jej serce, to przykład człowieka, który pomimo bólu i cierpienia umiał kochać. Zawsze.

Licznik odsłon: 142
2025  Ogólnopolski Turniej Reportażu im. Wandy Dybalskiej   globbersthemes joomla templates